wtorek, 15 listopada 2011

Debata 23 listopada pt. „Kultura fizyczna i sport w Zielonej Górze”

Z A P R O S Z E N I E
Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju Miasta
„Zielonogórskie Perspektywy”
ma zaszczyt zaprosić
na XXXVIII spotkanie otwarte

„Kultura fizyczna i sport w Zielonej Górze”

Wprowadzający:
dr hab. Piotr Godlewski prof. UZ
Marian Rzeźniewski, wiceprezes Lubuskiej Federacji Sportu
Prowadzenie
Lesław Batkowski
Łukasz Łukaszewski, dziennikarz RTV Lubuska

23 listopada 2011 (środa), godzina 17.00, sala nr 2 (parter),
Uniwersytet Zielonogórski, Campus A
Wydział Matematyki, Informatyki i Ekonometrii
(budynek A-29, ul. Prof. Szafrana 4a)

wtorek, 18 października 2011

Zawodność rynku mediów i kazus Zielonej Góry?

Ekonomista czasem czuje się w obowiązku komentować otaczającą rzeczywistość. Dziś dla przykładu byłem na dwóch ciekawych konferencjach. Jedną zorganizowała organizacja pracodawców w Zielonej Górze, druga była warsztatami z udziałem przyjezdnych naukowców badających procesy upadku centrów miast.

Obie były ciekawe. Jedna jak zwykle ujawiniła dominację nacjonalistycznych fobii i uprzedzeń od lat obecnych w polskiej polityce. Na terenach przygranicznych tematem tabu jest na przykład wznawianie nieczynnych od zwykle II wojny światowej połączeń regionalnych do Niemiec. Te zazwyczaj otwarto na krótko w latach 90-tych, po czym obumarły śmiercią technologiczną. Centralnie zarządzana z Warszawy kolej państwowa nigdy nie osiągnęła tutaj konkurencyjnej z innymi środkami transportu jakości oferty: ilości połączeń czy ich ilości, jak w sąsiednich Niemczech, gdzie nawet na liniach lokalnych pociągi pędzą co godzinę.

W sąsiednim z Brandenburgią regionie woj. lubuskiego, przed wojną znanym jako Branibór Wschodni, Brandenburgia Wschodnia, to właśnie upadek transportu zbiorowego, obumarcie całego systemu komunikacji publicznej, jest najbardziej rzucającą się różnicą między Wschodem a Zachodem. Decydenci tego regionu tych połączeń się obawiają, bojąc się odpływu pracowników. Ci tymczasem nierzadko wyjechali do sąsiedniego, zamożnego regionu i z takiego Berlina nie mogą szybko dotrzeć nawet na weekend do rodziny. Samochodem przedostać się przez aglomerację berlińską jest trudno, w centrum Berlina podróżuje się niemal wyłącznie transportem zbiorowym. A tu tymczasem graniczny mur fobii i strachów, zwykle artykuowanych z ukrycia.

Przecież minister spraw zagranicznych Radek Sikorski zablokował uruchomienie tańszych od Eurocity połączeń pociągiem regionalnym między Poznaniem a Berlinem. W ogóle, ceny tych biletów pozwalajacych dotrzeć do woj. lubuskiego szybkimi pociągami są tak wysokie że na stacjach wysiada po kilku, góra kilkunastu pasażerów. Mimo że czas podróży między Poznaniem a Świebodzinem szybkim pociągiem wynosi 50 minut i możliwe byłyby codzienne dojazdy do pracy czy szkół, praktycznie nikt z lokalnej ludności nie może sobie pozwolić na taką podróż. 103 km szybszą koleją kosztują 69,10 PLN.

Inną zdumiewającą różnicą dla osoby światłej i otwartej jest brak kultury. Brak jest oper, teatrów muzycznych, mediatek, prawdziwych bibliotek pełnych aktualnego księgozbioru. Także, a może przede wszystkim naukowego. Drastycznie brakuje placówek badawczo- rozwojowych, na czym cierpi całe środowisko intelektualne regionu. Wszak są także prywatne uczelnie i instytuty, mogące otrzymać dofinansowanie. Albo te państwowe mogłyby zostać skomercjalizowane (np. poprzez formę fundacji) albo chociaż oddane władzom regionów, jak w Niemczech. Na takie placówki jak Uniwersytet Zielonogórski mogłoby to wpłynąć chyba tylko pozytywnie. Wydaje się że gorzej już być nie może.

Jednej zapalczywej lokalnej bizneswoman nieomal zabrano głos na owej konferencji, zresztą w ogóle jej nie dano mikrofonu. Rozumiejąc organizatorów- nikt bowiem nie ma prawa mówić o nienaprawialnym, tracić cennego czasu pracodawców na problemy nierozwiązywalne, a tym są uniwersytety i ich współpraca z przedsiębiorstwami. Kształcone kadry nijak nie nadają się do pracy w biznesie. Informatycy nie dają sobie rady z wordpressem i piszą programy cms od podstaw, marketingowcy nie wiedzą w jakim formacie umieszcza się grafiki w sieci. Pracownicy działu HR nie potrafią przeprowadzić profesjonalnej rekrutacji, napisać treści ogłoszeń na biznesowe stanowiska. Biznesmen musi być alfą i omegą zapewne. Wieść przedsiębiorstwa przez ocean wzburzonej gospodarki ery informacji.

Brak połączeń komunikacyjnych ze światem uniemożliwia podróże. Brak kolei pasażerskiej jest szczególnie dotkliwy. W Lubuskim tudzież, poprawniej, Braniborze Wschodnim jedyne stacje posiadające połączenia pociągów szybkobieżnych to Rzepin, Świebodzin, Zbąszynek. Reszta jest nie- albo słabo skomunikowanym odludziem. Czasy podróży skutecznie zniechęcają do przemieszczania się. Brak sprawnej komunikacji zbiorowej w miastach zniechęca do wyprawy do knajpy czy na imprezę, skąd się autem przecież nie wróci, a piechotą długo. Sieć autobusowa jest rzadka, połączenia nieliczne, upada więc także życie nocne.

Zielona Góra powstała jako miasto gospodarki planowej. Sztucznie zbudowane na śródleśnej polanie wokół średniej wielkości miasta Gruenberg. Ciągnące się kilometrami blokowiska nie są tkanką miejską- zauważa jeden z obecnych na debacie mieszkańców. Jest to w jego opinii zabudowa zniechęcająca do kontaktów międzyludzkich.

Śródmieście Zielonej Góry zaś obumiera w zetknięciu z nowoczesnym centrum handlowym "Focus Park", będącym jakąś połową warszawskich Złotych Tarasów, ulokowanym w punkcie które szybko stało się nowym śródmieściem miasta. Nie wiadomo także ilu mieszkańców mieszka jeszcze w Zielonej Górze. Oficjalne dane oparte są o dane meldunkowe, od dawna nieaktualne. Przyjezdni zauważają pustki demograficzne na ulicach, brak jest części całego pokolenia od 25 do ok. 35 lat , a i młodsi są wybitnie przerzedzeni. Województwo lubuskie ma najniższy w kraju odsetek nakładów na badania i rozwój. Na jednego mieszkańca przypada tutaj bodaj 29 PLN, zaś w woj. mazowieckim 513 PLN. Dane przytaczam z pamięci, mogłem coś przekręcić.

Przybyli z Plymouth studenci badają miasto, mieszkańców proszą o rysowanie map obszarów do rewitalizacji. Pokrywane są zaniedbane parki, albo zabudowywane ostatnie oazy zieleni. Terenów zielonych drastycznie brak mimo otoczenia miasta lasami. Lasy są jednak nieprzystosowane do rekreacji, jak np. Lasek Bielański w Warszawie. Studenci odwiedzają nawet ruiny przedwojennej sali balowej nieopodal Wagmostawu, w zapuszczonym parku nad jedynym zbiornikiem wodnym w śródmieściu. Jest to miejsce zrujnowane od 70 lat. Miasto jest pełne urbanistyki lat 50-tych, jest po prostu dramatycznie zaniedbane. Niektóre miejsca, jak na przykład ulica Tylna, to lata 20-te XX wieku. Inne, jak odcinek ul. Sikorskiego już dziś są zabytkami urbanistyki lat 30-tych XX wieku i winny na serio być otoczone ścisłą ochroną konserwatorską.

Miejscowe władze wydają się w sobie nosić nadal całą tą komunistyczną dyktatorską butę i pychę. Jest dobrze, nie ma się czym martwić- to sztandarowe hasła miejscowych radnych, z których część ma bodaj żołnierskie szlify, jest także kwieciarka o gołębim sercu, pomagająca leniwym (biednym). Ci co bardziej alternatywni i prospołeczni mieszkańcy podnoszą wyalienowanie, brak kontaktu miejscowych elit politycznych z rzeczywistością współczesnych młodych pokoleń. Na zmiany ci mieszkańcy nie liczą, mają za sobą dekady status-quo.

Zielona Góra jednocześnie może być przykładem miasta które za III Rzeczpospolitej ulegało coraz to większej zapaści gospodarczej, a ta społeczna wydała się być albo przyczyną, albo efektem pierwszej. Brak przygotowanych terenów inwestycyjnych uniemożliwił rozwój gospodarczy miasta otoczonego lasami, pozbawionego wolnych terenów. Nawet obecnie brak jest gotowych do wzięcia terenów, te planowane są nijak nie uzbrojone, nie ogłasza się przetargów nawet jeśli goła ziemia jest. Przedsiębiorcy nawet nie mają tych "gołych" gruntów bez uzbrojenia. Władze wydają się uprawiać spekulację gruntami, co niesie takie konsekwencje jak odpływ inwestorów zrażonych wysokimi cenami nieruchomości. W lasach istnieją pałacyki wyremontowane z unijnych środków, mieszczące instytucje od lat obiecujące jeszcze nieistniejące tereny inwestycyjne. Obietnice mamy i dziś, a ile lat wynosi opóźnienie?

Innym aspektem są media. W Zielonej Góze brak jest "inteligenckiego salonu" w mediach, takie wydawnictwa rynku wysokiego nie powstały bądź  mają zasięg ograniczony do np. grona stałych prenumeratorów i są niedostępne w sieciach sprzedaży publicznej. Miejscowe media publiczne całkowicie nie istnieją jako strona w takich dyskusjach, ani też nie widać by cieszyły się jakąkolwiek atencją wśród całej części miejscowej ludności. Nigdy nie słyszałem by ktokolwiek spośród miejscowych osób bezpośrednio czy też np. na portalu Facebook rekomendował bądź polecał jakikolwiek wytwór miejscowych mediów publicznych. Istnieją one na papierze i w eterze, ale chyba nie w mentalności osób z którymi się kontaktuję, czyli grona miejscowych biznesmenów czy atystów. Miejscowe radio publiczne dociera tylko do starszych radiosłuchaczy. Jedynym środkiem towarzyskiej komunikacji jest w takich warunkach portal Facebook i kontakty bezpośrednie.

Wielu osobom może się wydawać że te dane mogą się ze sobą nie łączyć. Ale trudno wskazać inne przykłady równie dramatycznych różnic. Bez nowoczesnego transportu dana lokalizacja może być po prostu nieprzyjazna dla - chyba dość wielkomiejsko nowoczesnego w stylu życia- biznesu. Miasta zniechęcające urbanistyką, trudne do "kulturowej eksploracji" ze względu na zwykle brak oferty transportu zbiorowego. Brak wykształconych mediów dla różnych grup, nawet mediów dla miejscowego biznesu, uniemożliwia zmiany. Lokalne elity tkwią w innej mentalności i zadowoleniu, czytając tabloidy które nie wiadomo jakim to finansowym cudem jeszcze się ukazują przy całej mizerności lokalnego rynku reklamowego. Dziennikarze tych gazet pracują tak jak ich nauczono, i to chyba jeszcze w poprzednim systemie.

Systemy są niekompatybilne, jedni drugich nawet, ma się wrażenie słuchając tych debat, nie słyszą. Rynek mediów jest także odpowiedzią. Zawodność rynku mediów (problem market failure- zbyt płytkie lokalne rynki reklamowe by utrzymać dziennikarstwo, niska jakość pracy, niskie płace w zawodzie dziennikarza lokalnego) jest być może największą bolączką polskiej prowincji.

piątek, 7 października 2011

Alarmujące dane o skali fałszerstw wyborczych w Polsce

Wg opinii przedstawianych w mediach sympatyzujących z obecną koalicją rządzącą w Polsce fałszerstwa wyborcze to ewenement, rzadkie kuriozum. Tymczasem przypadki większych fałszerstw występują np. w USA (casus unieważnienia mandatu Billa Stinsona). W Polsce występują wszystkie cechy wskazywane jako potencjalnie sugerujące fałszerstwa: wysoka liczba głosów nieważnych, bardzo niska albo bardzo wysoka frekfencja, oraz przypadki zbiegów okoliczności o policzalnym, bliskim zeru prawdopodobieństwie. Są regiony gdzie wybory samorządowe do sejmików w 2010 roku sfałszowano. Należy je unieważnić i powtórzyć.
Odmienność polskiego systemu wyborczego
Polski system wyborczy znacząco różni się od systemów nawet takich demokracji jak Brazylia. Przebieg wyborów jak i procedury liczenia głosów i zabezpieczania wyników przed próbami fałszerstw są drastycznie odmienne. W Polsce bardzo łatwo jest fałszować wybory, a zabezpieczenia, np. elektroniczne systemy utrudniające oddawanie głosów za osoby nieobecne, nie istnieją.
Przemysław Śleszyński z PAN uderzył w bardzo wrażliwy punkt systemu „failed democracy” jaki nastał w Polsce z końcem ustroju totalitarnego. Jego analiza dotyczy wyborów do sejmików wojewódzkich w 2010 roku. Autor pisze: "Prezentowane opracowanie dotyczy wyborów do sejmików wojewódzkich w 2010 r. Powstało na podstawie danych gminnych Państwowej Komisji Wyborczej, które zostały powiązane z mapą administracyjną oraz sklasyfikowane i przedstawione metodą kartogramu. Metoda kartograficzna w łatwy do wstępnej interpretacji i przekonujący wizualnie sposób pozwala na wyróżnienie obszarów o podwyższonym i obniżonym udziale głosów nieważnych. Charakterystyczne i frapujące jest zwłaszcza zbieganie się poszczególnych obszarów z granicami administracyjnymi województw." (....)
Nowi oskarżyciele
Do chóru oskarżycieli o fałszerstwa wyborcze dołączył także Janusz Korwin- Mikke. Złożył doniesienie o popełnieniu masowego fałszerstwa wyborów w 2006 roku i 2010 roku. Podejrzewa on PSL. Jako dowód wykorzystał analizę prof. Śleszyńskiego, pokazującą rozkład geograficzny głosów nieważnych. Jako ekonomista, uczący w przeszłości studentów statystki, nie sądzę by wizualnie zauważalne różnice dawały się wytłumaczyć statystycznie. " Pokrywa to się dokładnie z granicą woj. mazowieckiego, w tym akurat województwie są wyjątkowo dobre wyniki PSL-u, natomiast jest tam ogromnie dużo głosów nieważnych " -cytuje wypowiedź Janusza Korwin- Mikke portal Interia. Metoda tzw. "ballot invalidation" najwyraźniej pozostawiła niezamierzone ślady statystyczne.



Rys. Niewytłumaczalne różnice, pokrywające się z granicami administracyjnymi, wbrew prawdopodobieństwu statystycznemu. Fragment analizy prof. Przemysława Śleszyńskiego z PAN, grafika jest zamieszczona na portalu www.wpolityce.pl. Podpis głosi: Odsetek głosów nieważnych w wyborach samorządowych 2010 do sejmików wojewódzkich wskutek postawienia więcej niż jednego znaku "X".
Potencjalne taktyki fałszerstw
Lista jest długa: kupowanie głosów, podmiana kart, "dopychanie" kart, błędne zaliczanie oddanych głosów, manipulacje głosami oddanymi korespondencyjnie, unieważnianie kart. Oprócz metody inwalidacji kart, owych "dwóch krzyżyków" jako metody celowego unieważniana głosów na "niechcianych" kandydatów, potencjalnie można stosować wiele trudniejsze do wykrycia taktyki. Rzeczą praktycznie nie do wykrycia w przypadku polskiej ordynacji jest dosypywanie głosów. W tym celu należy sfałszować podpisy osób które nie stawiły się na wybory, i wrzucić za nie głosy do urn wyborczych. Niestety, w przypadku polskiej ordynacji wyborczej jest niemal niemożliwe do wyśledzenia.

Metoda "kart z bagażnika" (lub ballot stuffing)
Dorzucanie już wypełnionych kart do urn nazwano potocznie metodą „kart z bagażnika”, od jednego z wykrytych w polsce przypadków. Nawet głosowaniu w polskiej placówce dyplomatycznej w Brukseli tą metodą próbowano wpłynąć na wynik wyborów, jednakże dosypano nieprawidłową ilość głosów względem osób biorących udział w wyborach (w brukselskiej komisji wyborczej z urn wyjęto 98 kart więcej niż zostało wydanych). Zdarzyło się zatrzymanie funkcjonariusza policji wiozącego w bagażniku pojazdu którym kierował wypełnione i opieczętowane karty wyborcze (można domniemywać że w procederze wysługiwano się funkcjonariuszami państwowymi). Karty takowe znajdywano także na śmietnikach (po wyborach na Prezydenta RP).
Wykrywanie ballot stuffing
Dopisywanie głosów poprzez podpisywanie się za nieobecnych wyborców to fałszerstwa trudne do wykrycia, niemniej część krytyków zwracała uwagę na niespodziewanie wysoką frekwencję wyborczą w wyborach samorządowych 2010. Istnieją okręgi gdzie pojawiło się więcej kart do głosowania niż wydała ich komisja (Poczesna, Bruksela, Warka, Łowicz).
Literatura podaje że statystycznie można wytropić tą technikę. W czasie wyborów prezydenckich w Armenii w latach 1996 i 1998, komisje obwodowe w których dokonywano oszustw wykazywały nadnormalnie wysoką frekwencję wyborców oraz ponad-przeciętną liczbę głosów faworyzujących pojedynczego kandydata. Porządkując wyniki wyborów według danych o frekwencji wyborczej każdej z komisji, możemy zaobserwować z łatwością komisje okręgowe gdzie dane różniły się od rozkładu normalnego. Dopychanie głosów oddawanych za nieobecnych wyborców zaburza rozkład głosów według frekwencji wyborczej w kimisjach i jest wykrywalne. Nie słyszałem by ktoś próbował badać polskie wyniki wyborów pod tym kątem, zdaje się że brak zainteresowanych tym tematem statystyków. Mierząc odchylenia i różnice można nawet w miarę dokładnie oszacować liczbowo, ile głosów zostało dosypanych.
Przypadki fałszerstw w Polsce
Podczas wystąpienia w kanale Superstacja (25.11.2010) polityk Korwin- Mikke opowiadał o tym jak w jednej z komisji wyborczej 3 wyborców twierdziło, że oddało na polityka swój głos, podczas gdy wśród wyników wyborczych zaprezentowano informację jakoby kandydat otrzymał w tym obwodzie zero głosów. Polityk sądzi że pracownik komisji wyborczej do kart do głosowania dopisywał dodatkowy krzyżyk i unieważniał je.
Inną taktykę fałszerstw wyborczych przedstawił europoseł PiS Janusz Wojciechowski. Wg polityka pracujący w komisjach mieli zastępować głosy oddane na PiS czystymi, niewypełnionymi kartami wyborczymi. Danych do krytyki dostarczył europosłowi politolog Jarosław Flis, krytycznie nastawiony do idei masowych fałszerstw wyborczych. Dotarł on do danych wg których blisko 2 mln glosów nieważnych miałoby się składać w 72 procentach z kart czystych i w 28 procent z kart źle skreślonych.Polityk na łamach tabloidu Fakt zwracał uwagę że wg "exit pools" PiS miało 27 procent poparcia, zaś PSL: 13 procent. Po wyjęciu kart z urn okazało się że PiS otrzymał 3- 4 % głosów mniej (23 procent dla PiS i 16 procent dla PSL).
W przeprowadzonej przez tabloid ankiecie 63 % spośród 2563 ankietowanych było przekonanych o sfałszowaniu wyników wyborów. Wojciechowski na swoim blogu podaje przykład okręgu płockiego, gdzie PSL nagle osiągnął wynik kilkakrotnie wyższy niż w latach poprzednich. Wg polityka z wyniku 19,82 % w 2007 roku i 10,69 % w 2009 roku wzbił się w wyborach samorządowych na ponad 48 %. Aż co 5-ty wyborca oddał w tym regionie głos nieważny w wyborach do sejmiku, podczas gdy w wyborach do Sejmu w 2007 roku oddano tylko 2 % głosów nieważnych.
Krytycy na blogach w sieci Internet, np. blogger Rafix, przytaczają dane o znacznej liczbie głosów nieważnych oddanych poza wielkimi miastami. Internauta opowiada o historii z Małopolski, gdzie, aby zmienić władze, priorytetem było zabezpieczenie komisji wyborczej przed fałszerstwem, do którego wg podejrzeń dochodziło na drugiej zmianie pracującej do zamknięcia lokalu wyborczego. Dopiero wprowadzenie mężów zaufania do komisji umożliwiło zmiany polityczne.
Jak zauważają internauci, w polskim prawodawstwie nie uwzględniono jednakże możliwości udziału w wyborach mężów zaufania powoływanych przez organizacje apolityczne, takie jak np. Transparency International, OBWE albo inne, lokalne organizacje chcące dopilnowania przestrzegania reguł wyborczych. Jest jednak możliwe by jedna z partii biorących udział w wyborach zechciała ich wystawić ze swojego ramienia, nie jest to jednak proces prosty. Internauci podają przykłady z polskiej prowincji, gdzie od 40 lat za przeprowadzanie wyborów odpowiada jedna i ta sama osoba. Twierdzą, że fałszowanie wyników wyborczych jest możliwe.
Do tego samego wniosku odszedł Izydor Wysocki ze wsi Turówka. Jak donosi TVP, obywatel razem z żoną przybył w niedzielę na wybory około godziny czternastej. Dostrzegł jednego z członków komisji stojącego przy urnie wyborczej. "- Nikogo przy stole nie było, sala była pusta, a on stał przy urnie i wtykał te kartki." Izydor Wysocki wezwał policję, rażąco naruszono procedury, jednakże wyborów w tym okręgu nie unieważniono. Wedle oświadczenia przełożonego, "członek komisji uciskał je [głosy] w urnie". W lokalu była w momencie wejścia p. Wysockiego jedynie jedna osoba, co stanowi złamanie regulaminu. Pozostałe miały stemplować karty w innym pomieszczeniu.
Jednocześnie policja prowadziła postępowanie wyjaśniające, ale najprawdopodobniej przeciwko obywatelowi Wysockiemu. "Policjanci prowadzą postępowanie w sprawie naruszenia porządku publicznego przez jednego z wyborców"- donosi TVP Białystok. Gazeta Współczesna donosi że mężczyźnie postawionio zarzut awanturowania się w lokalu wyborczym. "W lokalu był tylko jeden z członków komisji, który na dodatek stał przy urnie i grzebał w niej linijką"- opowiadała "Gazecie Współczesnej" Elżbieta Wysocka, żona p. Izydora.
Praktyki kupowania głosów
Ciekawe praktyki odnotowano w wyborach samorządowych 2010 roku. Do kupienia ok. połowy głosów miało dojść w Wałbrzychu, mieście w części zamienionym w slumsy, zaludnionym przez skrajnie spauperyzowaną ludność, w radykalnych przypadkach nielegalnie zamieszkującą pustostany. O procederze masowego kupna głosów donosiła Tv Twoja. Za równowartość ok. 30- 40 PLN wyborcy mieli głosować na określonych kandydatów. Proceder mieli organizować sami kandydaci poprzez pośredników. Podobne procedery zanotowano też w Grójcu. Jak podaje portal echodnia.eu, zatrzymano też syna przewodniczącego rady miasta z ośmioma już wypełnionymi kartami do głosowania. W Łowiczu doszło do kradzieży i powielenia kart wyborczych. Mimo przypadku kradzieży kart, zgłoszonego policji, wyborów nie można powtórzyć bo nikt nie wniósł protestu wyborczego (przynajmniej do chwili zamknięcia numeru piszącej o tym gazety). Także tu doszło do kupowania głosów.
W Płocku głosami handlowano za 20 PLN- na tzw. słodkich ulicach (nazwa spauperyzowanego osiedla) można było oberwować grupki ludności czekające na oferty kupna ich głosów. Czytelnicy prasy codziennej dokumentowali fotograficznie momenty przekazywania pieniędzy i przekazali je miejscowej prasie. Skala procederu miała być ogromna. Wzorem włoskiej mafii do lokalu wyborczego z głosującymi wchodził albo "przewodnik", albo otrzymywali oni już wypełnione karty wyborcze- przy czym z lokalu wyborczego musieli wynieść karty puste. Zdezorientowani szefowie komisji wyborczych kontaktowali się z sędzią miejscowego sądu - przewodniczącym miejskiej komisji wyborczej, donosząc o obecności dodatkowych osób sprawiających wrażenie kontrolowania oddawania głosów, niemniej, poza zatrzymaniem jednej z osób, sprawy nie wyjaśniono.
Podobna sytuacja miała miejsce w Lubiszynie, w woj. lubuskim, gdzie wyborcom oferowano alkohol. Do fałszerstw wyborczych doszło także w Proszowicach. Żadnego głosu nie otrzymał np. kandydat PO który miał głosować sam na siebie. Fałszerstw miano też dokonać na niekorzyść SLD w pobliskim Niegardowie. Oskarżenia o rażące złamanie procedur i fałszowanie wyników pojawiło się także w Niemodlinie, gdzie między kandydatami na burmistrza rozstrzygające okazały się 3 głosy.
W Podszklu na Podhalu wydano 259 kart wyborczych, ale na 47 z nich znalazły się po dwa krzyżyki. Tak się składa, że podwójne krzyżyki znalazły się akurat na kartach z głosami oddanymi na Wiktora Ziółko, który zdziwił się mniejszą o kilkadziesiąt liczbą głosów w okręgu z którego w przeszłości oddawano na niego ponad 100 głosów. Teresa Niedospał, przewodnicząca Obwodowej Komisji Wyborczej nr 7 w Podszklu twierdzi że odkąd pracuje przy wyborach, taka sytuacja wystąpiła po raz pierwszy, nie mogła jednakże nadzorować wszystkich pracowników komisji. "Gdy jechałam z podliczonymi głosami do Czarnego Dunajca, sama byłam tym zdziwiona, ale nie mogłam przecież każdego członka komisji dopilnować i każdemu cały czas patrzeć na ręce. Osobiście liczyłam tylko karty do powiatu."- tłumaczyła "Tygodnikowi Podhalańskiemu". Jak donosi tygodnik: "W innch lokalach wyborczych na Podhalu odsetek nieważnych głosów nie przekraczał kilku procent, w Podszklu było to niemal 19 %".
Skala procederu
W wielu regionach kraju odsetek głosów nieważnych osiągnął w wyborach do sejmików niemal 20 %, jedynie w wielkich miastach wyniósł kilka procent. W skali kraju co ósmy wyborca w głosowaniu do sejmików wojewódzkich, gdzie koncentrują się inwestycje ze środków unijnych, nie był w stanie tak oddać głosu, aby jego wola została uznana za ważną. Krytycy teorii o fałszowaniu wyników wyborów mówili iż wyborcy nie byli w stanie wskazać swoich kandydatów i dlatego oddawali karty puste. Czy możliwe są masowe fałszerstwa wyborcze na skalę ok. 10- 12 % głosów? Wg Wojciechowskiego: "w sejmikach, są niemal wszystkie spływające do gmin pieniądze, zwłaszcza te unijne i te z funduszu ochrony środowiska. Wójtowie całują marszałków województwa po rękach, bo jak nie dostaną pieniędzy, to ich nie ma. A marszałkowie dają, komu chcą, wedle uznania."
Odmienność rynku medialnego
Wybory w Polsce trudno uznać demokratycznymi z racji dość odmiennej od krajów o ukształtowanej demokracji struktury mediów. W Polsce brakuje niemal całkowicie mediów kierowanych do tzw. rynku wysokiego. Ten model biznesowy jest nieobecny, co niemalże przekreśla szanse wyborcze kandydatów chcących prowadzić kampanie wyborcze w sposób rozwlekłej argumentacji pisemnej, jak w Europie Zachodniej. Dodatkowo specyfiką polskiego rynku mediów są, w tak znacznej skali rzadkie na rynku zachodnioeuropejskim, ścisłe powiązania głównych partii z mediami.
Jak scharakteryzował tą sytuację polityk z mniejszej partii kandydujący na urząd prezydenta stolicy kraju: „Media są totalnie nieobiektywne. Dzisiaj jest tak że każdy musi mieć swoją gazetę, swoje radio, swoją telewizję. Ktoś kiedyś zaczął i następnie [inni] się spozycjonowali na zasadzie przeciwwagi. Nie ma kanału żeby wejść jeżeli ktoś ma ciekawy projekt. Wiadomo że Plaftorma mówi przez TVN i wiadomo że to jest jej stacja. PiS mówi przez Gazetę Polską i Rzeczpospolitą, SLD mówi przez stacje lokalne...." -(wypowiedź K. Munio).
Sytuacja powiązań mediów i polityki jest do tego stopnia radykalna że w Zielonej Górze były menadżer gazety codziennej był jednocześnie prezydentem miasta. W Zielonej Górze kandydat na prezydenta wystawiony przez partię polityczną uzyskał największe poparcie w skali kraju (64.87 %) spośród kandydatów partyjnych. Jednocześnie nie jest specjalnie znanym politykiem w skali kraju. Rynek mediów w tym mieście to dwie gazety codzienne z jednej opcji politycznej. Wpływy w mediach często oznaczają sukces wyborczy, dlatego wielu kandydatów musiało przed wyborami zamienić się w jednorazowych przedsiębiorców medialnych, rozdając potencjalnym wyborcom własne publikacje prasowe.
Brak demokratycznych debat
Do tego w wyborach parlamentarnych roku 2011 niemal nie doszło do demokratycznych debat wyborczych. Wykorzystujące publiczne częstotliwości media prywatne wybrały kandydatów odnoszących wg nich sukcesy w badaniach sympatii politycznych. Tak tą strategię cenzurowania mniejszych ruchów politycznych w mediach, także publicznych, tłumaczył ludowo-konserwatywny polityk Stefan Niesiołowski w kanale Superstacja (dn. 6.10.2011).
Problem w tym, że badania takie łatwo sfałszować, spreparować, na przykład zaniżając notowania danego ruchu długofalowo przed wyborami, a zwyżkując bezpośrednio przed samym dniem wyborów. Wystarczy że np. instytuty badawcze sympatyzują z największymi partiami, i chcą poprawić ich pozycję w oczach wyborców. Następnie, zmieniajac wskazania bezpośrednio przed wyborami, można mówić o nagłym wzroście poparcia danego marginalizowanego dotąd ugrupowania, i zachować twarz jako wiarygodny ośrodek.
Strategia ta daje zwolennikom status-quo argument za zawężeniem debaty do grona już obecnych na rynku politycznym i umożliwia niepokazywanie danego ruchu w jakichkolwiek mediach, jeśliby stosować tą retorykę. Dlaczego mielibyśmy spodziewać się braku manipulacji? Polska w światowym rankingu demokratyzacji opracowanym przez EUI jest przecież uplasowana poniżej Panamy i Jamajki, jest określona jako "failed democracy". Wcale nie tak dawno wyszliśmy z totalitaryzmu. Wiara, że nagle wejdziemy w sprawną demokrację, jest w mojej opinii skrajną naiwnością.
Praktyki krajów demokratycznych cywilizacji Zachodu są odmienne, w debatach często obecni są przedstawiciele wszystkich ruchów które zarejestrowały listy. Może wydawać się zabawne gdy 20 kandydatów pod rząd deklaruje w krótkich wypowiedziach praktycznie te same poglądy na szczegółowe kwestie polityki gospodarczej. Konkurencja okazuje się pobudzać rynek polityczny. W Polsce zaś sytuacja rynku mediów jest o wiele bardziej dramatyczna niż np. we Włoszech. Dla przykładu, telewizja TVN należąca do bliskiego Platformie Obywatelskiej koncernu ITI (powiązania towarzyskie obu oprganizacji są dość silne) złamała demokratyczne zasady. W debatach pokazywano kandydatów wybranych przez tą stację wg arbitralnych kryteriów, trudnych do rzetelnego i obiektywnego zweryfikowania. Rozmaite sondaże są bowiem manipulowalne.
Same akty wyborów, przynajmniej w przypadku Polski, niestety także. Dla statystyka jest to chyba oczywiste, czego dowiódł Śleszyński, i jakie jest prawdopodobieństwo zajścia takiego zbiegu okoliczności, by okręgi z zawyżoną ilością głosów nieważnych odwzorowały akurat kształt granic administracyjnych konkretnego województwa. Mogę nawet obliczyć to prawdopodobieństwo, choć sądzę że dla zwykłego widza te dane graficznie zobrazowane na kartogramie są ewidentnym dowodem fałszerstw.
Apel
Warto zaapelować do działaczy społecznych o podjęcie tego tematu. Znajdźmy statystyków, zbierzmy i przeliczmy dane z poprzednich wyborów, i to z poziomów komisji obwodowych. Apelujmy o zmiany w systemie. Istnieje bowiem szereg zabezpieczeń, wymagających od wyborców np. dodatkowego elektronicznego potwierdzenia etc. Wiele krajów wprowadziło systemy utrudniające lub uniemożliwiające dosypywanie głosów i podpisywanie się za osoby nieobecne. O systemie takim, łączącym  opowiadano mi w Brazylii, gdzie po jednych wyborach odnotowano bodaj o pół miliona głosów więcej niż było uprawnionych do głosowania (głosowanie jest tam obowiązkowe).
 Adam Fularz dla Merkuriusz Polski

wtorek, 4 października 2011

O wydarzeniach po śmierci kibica: filmy wideo

Mało jest równie wyrazistych przykładów społecznej niesprawiedliwości niż bunt tłumu w Zielonej Górze po zabiciu kibica. Miejscowa ludność wydaje się wierzyć własnemu odbiorowi polskiej rzeczywistości i kary wymierza własnoręcznie. Tak możnaby sądzić z wypowiedzi mieszkańców. Wystarczy iska by obrócić porządek społeczny, by widzieć ludność w poczuciu sprawiedliwości ów porządek zmieniającą własnoręcznie. Państwo-opresor, przeciwko któremu trzeba się bronić. W obliczu śmierci jednej osoby z tłumu wybuchła publiczna bijatyka, policja wypaliła 155 gumowych kul w kierunku atakujących mas. Zniszczono komisariat, napadnięto na bazę miejscowej policji, demolując publiczne mienie. Ludność wydaje się nie mieć kontroli nad działaniem rozbestwionego aparatu państwa- takie wrażenia można mieć po oglądaniu kolejnych ujęć z tego, niespokojnego dziś miasta.










Komisariat

Inne wersje śmierci kibica w opinii mieszkańców miasta

Materiał fotograficzny i filmowy w sieci Google Plus

poniedziałek, 3 października 2011

Różne wersje na temat śmierci kibica w Zielonej Górze

Próbowałem dociec o co chodzi z tymi zamieszkami w Ziel. Górze. To co mówi miejscowa ludność jest znacząco różne od wersji policji. Nieoznakowany radiowóz miał pędzić ponad 100 na godzinę, wg jednej z wersji wpadł w tłum wracających ze stadionu, była to grupa w sumie ok. 15 tys. osób. Wg innej wersji po uderzeniu zatrzymał się z piskiem opon dopiero ok. 50 metrów dalej od miejsca tragedii i cofał do ofiary. Od miejsca zdarzenia do plam na jezdni jest ok. 25 metrów, można ze wzorów fizycznych wyliczyć prędkość pojazdu. Ofiara miała wg świadków stracić połowę czaszki w kolizji.

Oto wersje wydarzeń, bez wersji strony rządowej. Pędzący samochód miał:
wersja 1) wjechać w grupę kibiców, i tylko cudem inne osoby nie odniosły obrażeń. Był to nieoznakowany radiowóz.
wersja 2) pojazd miał pędzić ponad 100 na godzine, ofiara odleciała ok. 25 metrów (odległość miejsca zdarzenia do plam krwi na jezdni). Wg opinii osób zgromadzonych przy miejscu tragedii, ofiara straciła pół czaszki.



Wybuchły zamieszki, zdemolowano centralny plac miasta przed centrum handlowym Focus Park. Rano przechodnie napotkali plac całkowicie usłany połamanymi płytkami chodnikowymi, cegłówkami, potłuczonymi butelkami. Znaczna część młodych mieszkańców miasta chodzi z opatrzonymi ranami, szczególnie wokół miejsca zdarzenia można napotkać obandażowanych młodych ludzi. Wyrwano okna w komisariacie na al. Niepodległości, tradycyjnym miejscu linczów na miejscowej policji. Atmosfera w mieście jest napięta, bliska dalszej kontynuacji linczu na policji.





czwartek, 28 lipca 2011

Komunikacyjna porażka władz województwa lubuskiego

Zielona Góra nie będzie także stolicą regionu z obecnym systemem transportowym. Do Opola, miasta o takiej samej liczbie ludności jak Zielona Góra, koleją na poranny szczyt komunikacyjny do miasta dojeżdża wg badań niezależnego audytora 5700 osób (z tym że mają też po co dojeżdżać). W Zielonej Górze w porannym szczycie mowa jest o kilkuset osobach- może tylko 400 albo 600 z czego ponad połowa to kolejarze, zresztą wystarczy przejść się rano i policzyć. Kolej nie funkcjonuje poprawnie w żadnej z relacji wokół Zielonej Góry. Pociągi kursują wolno- z prędkością handlową rzędu 30 km/h, nader rzadko- zwykle co kilka godzin, co powoduje że niemal nikt z nich nie korzysta, poza kolejarzami i ludnością z wiosek skazanych na ten środek transportu. Władze samorządowe poniosły druzgoczącą porażkę w reformowaniu kolei regionalnych. Już nawet zwykli zjadacze chleba zauważają że np. w Zachodniopomorskim „to mają kolej”, a w województwie lubuskim jest coś nie tak.

A to dzięki kolei- jej wygodzie i szybkości podróży jaką ten środek transportu daje, Zielona Góra mogłaby odzyskać pozycję stolicy regionu. W Leeds, gdzie mieszkam, udział kolei w przewozach do centrum pobliskiego Manchesteru wynosi aż 40 %. W naszym regionie udział kolei w jakiejkolwiek relacji zwykle oscyluje wokół co najwyżej kilku procent, a w przewozach transgranicznych 3,08 procenta (dane z 2004 r.).

Komunikacyjna stolica regionu?

Do Świebodzina, Szprotawy i Głogowa w 35 minut, do Żar i Kożuchowa w 20 minut, do Żagania i Lubska w 25 minut, do Gubina w 40 minut- to czasy przejazdu jak najzupełniej możliwe, tylko że nie w Polsce, której nie udała się droga do demokracji. W światowych rankingach wolności kraj jest klasyfikowany poniżej Panamy czy Jamajki, zaliczany do wadliwych demokracji (Democracy Index 2010). Wystarczy przejechać z sąsiednich RFN, by nie mieć większych wątpliwości, w jakim to demokratycznym imperium się znaleźliśmy. Dowody- czyż nie świadczy o tym stan infrastruktury, majątku zarządzanego przez instytucje Państwa?

Można mieć nadzieję, że być może po jakiejś demokratycznej rewolucji i obaleniu status quo sytuacja może się poprawi. To sprawny system transportu regionalnego mógłby uczynić z Zielonej Góry prawdziwą stolicę regionu, do której wpada się na zakupy czy do teatru, podobnie jak ma to miejsce z Poznaniem czy Wrocławiem. Przecież przed wojną przez to województwo pociągi mknęły z prędkościami rzędu 160 km/h!

Dzisiaj dawne linie wysokich prędkości rozkradziono, jak tą z Lubska do Gubina. Nie istnieją nawet połączenia do 100-tysięcznych miast w sąsiedztwie Zielonej Góry- Legnicy, Cottbus czy Gorzowa. Samorządy przez lata tylko bezczynnie patrzyły na to jak PKP lokuje większość środków na modernizacje linii w innych województwach. Dziś linie kolejowe w woj. Lubuskim to ruina, a jego mieszkańców ograbiono z wartej setki milionów infrastruktury.

Tak źle z koleją nie jest chyba w żadnym regionie tej części Polski. Nawet w Polsce można: w wielu innych województwach kolej funkcjonuje całkiem poprawnie, jak np. w woj. Opolskim, gdzie w szczycie pociągi osobowe kursują co 30 minut. W woj. Mazowieckim powołano nawet dwie nowe spółki samorządowe do obsługi połączeń, podobne plany realizuje wiele innych samorządów, tylko nie nasz.

A może dolecieć?

Władze samorządowe poniosły także dotkliwą porażkę w dziedzinie portu lotniczego w porównaniu z wyczynami innych samorządów. Port lotniczy, ulokowany wcale nie daleko od centrum miasta (jedna trzecia portów lotniczych w Polsce jest ulokowana dalej niż ten zielonogórski, niekiedy dystans sięga nawet ponad 60 km!) jest niewykorzystany, jego liczba pasażerów jest kilkudziesięciokrotnie niższa niż np. portu w Rzeszowie. Mimo zapowiedzi zmian, port nadal jest państwowy- państwowy jest sam terminal, kompletnie nieprzystosowany do szybkiego odprawienia pasażerów samolotu tanich linii.

Władze od wielu lat nie potrafiły porozumieć się i dostosować portu pod tanie linie lotnicze. W tej dziedzinie Zieloną Górę wyprzedziła cała Polska- do innych miast latają tanie linie wożące setki tysięcy pasażerów rocznie, do nas latają ciężko subsydiowani przewoźnicy których roczne przewozy to równowartość 10 kursów boeingów tanich linii. A tanie linie się nie pojawią póki port nie będzie miał kompetentnych managerów i bezpiecznego systemu podejścia precyzyjnego takiego jaki mają wszystkie pozostałe porty lotnicze w tym kraju.

W sprawie portu nie zrobiono dosłownie nic, poza subsydiowaniem państwowego przewoźnika sumami za które skusiłoby się wiele tanich linii mogących dowozić turystów z Europy nad lubuskie jeziora. Zresztą jest to stereotypem jakoby port lotniczy musiał funkcjonować wokół jakiegokolwiek większego miasta- w wielu krajach z powodzeniem rozwijają się porty lotnicze zupełnie na prowincji, z dala od większych ośrodków miejskich, czego przykładem jest irlandzki port Shannon obsługujący kilka milionów podróżnych rocznie. Do Polski wracając, w Rzeszowie port lotniczy wielkim kosztem rozbudowano do rangi portu transkontynentalnego, mimo że brak było takiej potrzeby, a loty do USA zafunkcjonowały jedynie na krótko.

środa, 27 lipca 2011

Biegni Summer Jam - 30 lipca w Zielonej Górze

Zapraszamy 30 lipca na skatepark w Parku Tysiąclecia w Zielonej Górze na III edycję BIEGNi SUMMER JAM. Zagrają: MIUOSH, WBITA NA BITA, ZGAS & BIKO1, ZIOŁOZIOŁO i inni... Zatańczą: TABASCO BERAK REBELS, LUBUSKA AKADEMIA C WALK. Odbędą się ponadto zawody skatebordowe w kategorii do lat 14 i w kategorii open oraz graffiti jam. Widzimy się tam!!!

czwartek, 14 lipca 2011

Zielona Góra- o czym dyskutować?

Zielona Góra, rzekomo 117- tysięczne, a prawdopodobnie jedynie 80-tysięczne blokowisko wśród lasów, mieszkańcom Polski w zasadzie z niczym się nie kojarzy. Kabarety to raczej pieśń przeszłości, dziś nowych gwiazd kabaretu w Zielonej Górze- brak. Tutejsze bloki to w większości slumsy wg zachodnioeuropejskich kryteriów. Miasto nie ma niemal żadnego znacznego przemysłu, jest wymarłe kulturalnie.

Wystarczy sobie porównać ilość ludzi w centrum naszego miasta w sobotni wieczór z tłumami wypełniającymi serca innych miast w weekendowe wieczory, by przekonać się jak daleko Zielona Góra wymarła kulturalnie. Zielona Góra to miasto z którego młodzi ludzie gremialnie emigrują zaraz po zakończeniu okresu edukacji, nie zastanawiając się dwukrotnie nad tą decyzją.

Jak pokonać upadek kulturalny i społeczny naszego miasta, jak zatrzymać kapitał ludzki? Jak uciec od widma Stadtschrumpfung- wyludniających się miast, które majaczy już w Guben, odległym o 50 km niemieckim mieście które straciło 1/3 swych mieszkańców w ciągu ostatnich kilkunastu lat?

Moim zdaniem, zdaniem ekonomisty specjalizującego się w ekonomice miast i regionów, nasze miasto musi wreszcie obudzić się z letargu i zacząć konkurować z innymi dużymi ośrodkami zachodniej Polski: Wrocławiem i Poznaniem. Zielona Góra musi stać sie centrum regionalnym dla Zachodniej Polski, o czym około 2006 roku wspominał na łamach lokalnej prasy ks. dr Andrzej Draguła.

Inaczej, jeśli władze miasta będą dalej oddawać pole walkowerem, rolę centrum tego regionu podzielą między siebie Poznań i Wrocław, a nasze miasto czeka w długofalowej perspektywie jeszcze silniejszy odpływ mieszkańców, szczególnie tych młodych. Warto pytać, jakie funkcje powinna spełniać Zielona Góra jako stolica regionalna, warto też mówić jak sobie radzą z tą rolą inne miasta kraju.

poniedziałek, 11 lipca 2011

Lata upłynęły, transport zbiorowy przez granicę nadal nie istnieje


3,5 roku temu zorganizowaliśmy demonstrację na moście granicznym w Słubicach (na przedłużeniu ul. Jedności) aby zaprotestować przeciwko polityce transportowej która powoduje że przez granicę można się przedostać jedynie samochodem. W demonstracji uczestniczyła część z 800 delegatów międzynarodowego zielonego uniwersytetu odbywającego się w tych dniach w Słubicach i Frankfurcie.

W Słubicach brak jest komunikacji autobusowej do Frankfurtu nad Odrą, mimo że przed drugą wojną światową mostem przez Odrę przejeżdżał tramwaj. Pasażerowie podróżujący z Berlina do Zielonej Góry i wielu innych miast woj. lubuskiego muszą od lat na pieszo pokonywać dystans z dworca kolejowego we Frankfurcie do oddalonego o 4 km dworca w Słubicach.

Jest to już trzeci protest na moście w tej sprawie. Taka sama sytuacja ma miejsce w Gubinie i Kostrzynie- tam również przed wojną rozdzielone granicą części miast łączyły linie tramwajowe, dziś brak jest nawet linii autobusowych.

Szczególnie w Słubicach nie działa poprawnie transgraniczna komunikacja kolejowa. Połączenie z Rzepina przez Słubice do Frankfurtu nad Odrą obsługuje komunalny monopolista, przewoźnik Przewozy Regionalne spółka z o.o.. Używa w tym celu ważącej 100 ton lokomotywy i dwóch- trzech 30-tonowych wagonów pasażerskich, w sumie skład jest co najmniej 5 razy bardziej energochłonny od autobusu szynowego. Osobowy pociąg –widmo kursuje dwa- trzy razy dziennie i przewozi niewielką liczbę pasażerów.

Gdyby władze województwa, zamiast bez przetargu, w niejasny sposób przekazywać dotacje dla Przewozów Regionalnych na obsługę takich połączeń przestarzałym i nierentownym taborem z częstotliwością która nikomu już nie służy, rozpisałyby przetarg na obsługę tych połączeń, to za takie same koszty dotacji prywatny przewoźnik mógłby zaoferować połączenia co godzinę lub pół godziny, i uzyskałby dopuszczenie dla autobusu szynowego po obu stronach granicy.

Przyciągnąłby na tory większy ruch niż zdegenerowany, źle zarządzany bankrut z minionej epoki którego należy się pozbyć dla dobra mieszkańców tego regionu. Samorząd powinien na każdą z linii regionalnych rozpisywać przetarg zamiast powierzać je bez przetargu tak zdegenerowanej firmie. Przecież w województwie kujawsko- pomorskim stawki za wykonywanie połączeń kolejowych zbito dzięki przetargom o połowę, z 18 do 12 PLN za pociągokilometr. Także w województwie lubuskim prywatni przewoźnicy na torach są możliwi- samorząd Brandenburgii rozpisał przetarg na linie z Berlina do Kostrzyna i tam pociągi przez granicę kursują co 60 minut, a nie 3 razy dziennie.

Województwo lubuskie w dziedzinie konkurencji na kolei to chyba oddawanie zamówień po znajomości dla znajomych z Przewozów Regionalnych, albo po prostu strach lenistwo- nie chce się mieć na karku strajkujących kolejarzy (choć przejąć ich zatrudnienie może nowa firma). Wespół z innymi osobami stałem przed trzema laty na moście by uświadomić podróżującym tamtędy osobom, z jakiego powodu można się poruszać jedynie pieszo, rowerem lub samochodem osobowym.I we wrześniu 2011 roku stanę tam ponownie.

Szkoda że władzom województwa lubuskiego wydaje się że są w porządku, podczas gdy zawodzą jego mieszkańców w takich sprawach jak kolej regionalna. Swoimi antyrynkowymi działaniami niszczą dodatkowo środowisko. Szkoda że rozwija się infrastrukturę transportu drogowego zamiast rozbudowy infrastruktury kolejowej w relacjach transgranicznych, a szczególnie linii Kolei Wschodniej z Berlina do Kostrzyna i dalej przez Gorzów i Krzyż do Rosji, która na niemieckim odcinku jest jednotorowa i ma niewystarczającą przepustowość, a po polskiej stronie ma status linii lokalnej, choć ongiś była najważniejszą magistralą w kierunku wschodnim.

Demonstracja na rzecz poprawy transportu publicznego odbyła się w piątek 29.08.2008 w godz. 16.30-16.50 na moście granicznym w Słubicach/  Frankfurcie nad Odrą. Po trzech i pół roku można stwierdzić że była bezowocna. Niedawno wracałem pociągiem z Berlina. Pociąg- widmo przez granicę wiózł ledwie kilku pasażerów, jedna lokomotywa 100-tonowa i trzy wagony piętrowe, na pół tysiąca osób chyba. Marnotrawstwo.

Komunikacja miejska w Zielonej Górze to archaizm


Od lat cichutko mówię że Zielona Góra ma fatalną komunikację miejską. Dziennikarki pokazują automaty biletowe w autobusach, wyniki jednego z konkursów przewoźników wskazującego wygraną MZK lat temu kilka, i usiłują dowieść że nie mam krzty racji….

Zapraszam do Frankfurtu nad Odrą. Miasto 61 tysięcy, a w szczycie z każdego osiedla na każde inne dotrzemy co 10 minut, poza szczytem co 20. 3-4 węzły przesiadkowe, kilka linii
podstawowych, kilka wspomagających. Wszystko hulało te 2-3 lata temu aż milo patrzeć. Najnowszej sytuacji nie znam, ale nie sądzę że się pogorszyło.

A w ZG mamy jedną jedyną relację (Pomorskie- ul. Wyszyńskiego) z przyzwoitą częstotliwością. Są relacje gdzie autobus pokonuje trasę do centrum 3-krotnie dłuższą trasą niż dojazd samochodem głównymi ulicami. Vide „zerówka” z ulicy Wrocławskiej do centrum miasta. Gdyby wprowadzić autobusy w relacji centrum miasta- ulica Reja- al. Konstytucji- Wrocławska, to być może komunikacja miejska odżyłaby w południowowschodniej części miasta.

Utopijny model łączenia osiedli ze sobą rzadko kursującymi liniami po to tylko żeby zapewnić bezprzesiadkowość systemu, już od wielu dekad jest anachronizmem. Wprowadza się węzły przesiadkowe w ilości kilku, wyposażone w zadaszone perony, wiaty, sklepy etc. Wprowadza się bilety czasowe lub jednorazowe z ważnością ograniczoną np. do 40 minut. Znikają linie-widma kursujące 5 razy dziennie. Zamiast tego pojawia się szkielet kilku-kilkunastu linii kursujących co 10-20 minut i perfekcyjnie ze sobą skomunikowanych w węzłach przesiadkowych. Do tego szczytowe linie wspomagające. To jest komunikacja przyszłości dla miast w stylu Zielonej Góry.

Obawiam się że przy takich częstotliwościach ruchu i tylu liniach-widmach w ZG w autobusach pozostaną tylko ci co nie mogą jeździć samochodami. Przecież typowi normalni klienci komunikacji zbiorowej, jakich widać w innych miastach, autobusy w ZG porzucili poza ową jedną jeszcze popularną relacją na której jest jeszcze jakaś oferta. Kto dziś jeździ np. ulicą Konstytucji 3 Maja autobusem? W zasadzie się nie da- oferta jak z kosmosu. To gorzej jak w samochodowych Stanach Zjednoczonych- tam tylko w kilku miastach jest jeszcze bardziej źle.

Bytom Odrzański - kilka słów


Beuthen an der Oder to ongiś znaczące miasto, szczególnie w we wczesnym średniowieczu. Wzmiankowany jako gród już w 1005 roku. Oto co o nim nabajdurzył Gall Anonim, średniowieczny pisarz propagandowy dynastii piastowskiej:

„(...) A gdy chciał ze sprawionymi szykami wyminąć gród Bytom, jako niemożliwy do zdobycia ze względu na obwarowania i naturalne położenie wśród opływających go wód i oblegających moczar i bagien, niektórzy słynniejsi z jego rycerzy zboczyli pod gród, pragnąc okazać w Polsce swą cnotę rycerską, a wypróbować siły i odwagę Polaków. A grodzianie, otwarłszy bramy, wyszli naprzeciw z dobytymi mieczami, nie obawiając się ani mnogości różnorodnych wojsk, ani napastliwości Niemców, ani obecności samego cesarza, lecz czołowo stawiając im odważny i mężny opór. Widząc to cesarz niesłychanie się zdumiał, że tak ludzie bez zbroi ochronnej walczyli gołymi mieczami przeciw tarczownikom, a tarczownicy przeciw pancernym, spiesząc tak ochoczo do walki jakoby na biesiadę. Wtedy jakoby rozgniewany na zakusy swoich rycerzy cesarz posłał tam kuszników i łuczników, aby przynajmniej przed ich groźbą grodzianie ustąpili i cofnęli się do grodu. Ale Polacy na pociski i strzały zewsząd lecące tyle zwracali uwagi co na śnieg lub na krople deszczu. Tam też cesarz po raz pierwszy przekonał się o odwadze Polaków, bo nie wszyscy jego rycerze wyszli cało z tej walki. (...)”.

Bytom był niemiecki i czeski, od 1742 roku należał do Prus. Działało tutaj słynne w Europie gimnazjum kalwińskie nadające tytuł bakałarza i magistra. Miasto polskie od 194

A może wzorem Gorzowa, pora na dostosowanie tutejszego teatru do wystawiania oper?

Krótko i zwięźle: od kilku lat bezustannie przekonuję do odtworzenia w Zielonej Górze tego, co działało przed wojną: czyli opery i teatru muzycznego. Szanowni Państwo, skoro można w Gorzowie, Olsztynie, w Płocku, w Rzeszowie- wszędzie tam przebudowano lub trwa ogromna przebudowa tamtejszych teatrów do roli wieloprofilowej- oprócz sztuki teatralnej będzie tam można lub już możnawystawiać opery i spektakle muzyczne, to czemu nie przywrócić pierwotnej roli budynkowi teatru w Zielonej Górze? Przecież to tu działało!

W 1931 roku otwarto w Zielonej Górze modernistyczną Halę Miejską projektu Oskara Kaufmanna. Działa tam opera zorganizowana na zasadzie impresariatu, rozpoczęła ona działalność dnia 1 kwietnia 1931 roku od wystawienia opery „Madame Butterfly” w nowo oddanym gmachu Teatru - Hali Miejskiej. Wystawił ją wrocławski teatr operowy, tytułową partię śpiewała wrocławianka Lydia Pfieffer-Clomb. Opery w Zielonej Górze wystawiały teatry operowe z Berlina, Wrocławia, Drezna etc. Urwało się to po przyjściu Polaków.

Odtwórzmy znów scenę operową. Przebudujmy naszą Halę Miejską (czyli obecny teatr), zróbmy z niego perełkę regionu, tak jak robią to inne miasta tej wielkości. One się rozwijają, my nie! Obudźmy się, popatrzmy wreszcie że inni poszli dalej w rozwoju, i chcą być konkurencyjni dla większych aglomeracji. Przecież można, i Zielona Góra była atrakcyjna kulturalnie także w przeszłości. Przecież obok, we Frankfurcie nad Odrą czy w Cottbus opery działają na zasadzie impresariatu!

To województwo jest dziś zaściankiem, niemal nic się w nim nie dzieje, a na pewno już nic bardziej ambitnego. Tutaj wykształceni ludzie o nieco szerszych horyzontach nawet nie mają po co zawitać. Bo niby co im tutejsza społeczność oferuje?

Kilka współczesnych hitów teatrów muzycznych:
"Zanurz mnie w czekoladzie i rzuć lesbijkom" http://www.youtube.com/watch?v=S7V2Zmbx5Y0
"Fuck you talk"- Opery Jerrego Springera http://pl.youtube.com/watch?v=lu1y-1bMQR4
Overtura Opery Jerrego Springera http://www.youtube.com/watch?v=WHP3Zi0R-bA
"Ja chcę po prostu tańczyć"- aria , śpiewa Alison Jiear http://www.youtube.com/watch?v=d6aCdBaOjaY
Sara Brightman, Antonio Banderas śpiewają arię z "Upiór w Operze" (wystawiono to ostatnio w Kleist Forum we Frankfurcie nad Odrą) http://www.youtube.com/watch?v=S88rkpPu8_g

I coś bardziej współczesnego, Inva Mula w triphopowej arii kończącej film "5 element" http://www.youtube.com/watch?v=n0qy3JHz6X0

i kilka piosenek:
"Sarabande" w wyk. Sarah Brightman http://www.youtube.com/watch?v=PYJZavuNmzI Sara Brightman, "Dziecko Księżyca" http://www.youtube.com/watch?v=xZEUYbsZkaQ Alison Jiear "Jesteś mym światem" http://pl.youtube.com/watch?v=7K_H5srHbGA Paul Potts, Nessun Dorma w brytyjskiej "Szansie na suckes" http://www.youtube.com/watch?v=1k08yxu57NA

wtorek, 31 maja 2011

Port lotniczy Babimost – czynnik miastotwórczy czy kula u nogi Zielonej Góry

Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju Miasta
„Zielonogórskie Perspektywy”
ma zaszczyt zaprosić na XXXV spotkanie otwarte
„Port lotniczy Babimost – czynnik miastotwórczy czy kula u nogi Zielonej Góry”

Wprowadzający:
prof. dr hab. Bogusław Liberadzki
Prowadzenie Konrad Stanglewicz

15 czerwca 2011, godzina 17.00, sala nr 2 (parter),
Uniwersytet Zielonogórski, Campus A
Wydział Matematyki, Informatyki i Ekonometrii
(budynek A-29, ul. Prof. Szafrana 4a)


Zapraszamy także na stronę www:

http://lotnisko-zielonagora.blogspot.com/

środa, 18 maja 2011

Zaproszenie z Galerii BWA ZG | Opera gospodarcza... [30.05] //Euroshorts [31.05]




Opera gospodarcza dla ładnych pań i zamożnych panów [30|05]

Zapraszamy w poniedziałek 30 maja o godzinie 19:00 na czytanie dramatu Pawła Demirskiego „Opera gospodarcza dla ładnych pań i zamożnych panów".
Image 
muzyka: Jan Suświłło

produkcja i reżyseria: Hanna Klepacka


Przygotowanie wokalne: Jolanta Sipowicz.


Udział biorą:


Aktorzy: Marta Frąckowiak, Hanna Klepacka, Anna Przybyła, Piotr Lizak,

                 Ryszard Lubieniecki, Ernest Nita, Dawid Rafalski, Marcin Wiśniewski.

Śpiewacy: Monika Czarnecka, Katarzyna Jaworska, Jolanta Sipowicz,

                    Krzysztof Gostkowski.

Muzycy: Kamila Susłowicz, Bartłomiej Sowa, Oskar Zębik.


Światła: Bartłomiej Sowa.


Obsługa techniczna: Michał Markiewicz.


Specjalne podziękowania dla Tadeusza Bartkowiaka.


"Opera gospodarcza dla ładnych pań i zamożnych panów" to przedstawienie z dwunastoma ariami operowymi. Pierwowzorem literackim tej sztuki jest „Opera za trzy grosze" B. Brechta  ale odniesienie to jest pozorne i czysto umowne.


„...Demirski poza teatrem i poza tekstem ustanawia układy odniesienia dla swoich bohaterów, sytuacji dramatycznych, dialogów i monologów - ubiera je w konteksty, które układają się w coś na kształt autorskiego almanachu wiedzy o Polsce i świecie współczesnym.

Wnosi do teatru społeczną krytykę, ferment światopoglądowy, prowokację i profanację, nie aspirując przy tym do roli pozytywnych poradników. Patos i powaga łączy się z błazeństwem i trywialnością a postaci są śmieszne i tragiczne jednocześnie..."
(Joanna Krakowska)

 
wstęp wolny
____________________________________________________________________
EUROSHORTS [31|05]


Zapraszamy we wtorek 31 maja o godzinie 18:00 na pokazy filmów krótkometrażowych Euroshorts 2010.
ImageImageImageImage 
Rozpoczynamy 19-tą przygodę z krótkimi filmami i twórczą reklamą. W programie tegorocznego festiwalu Euroshorts są wielkie hity i filmy znanych twórców, są prace debiutantów i studentów szkół filmowych. Łącznie blisko 60 krótkich filmów z dwudziestu krajów, zgłoszonych w 4 kategoriach. Komisja selekcyjna pod przewodnictwem znakomitego operatora i wykładowcy Andrzeja Musiała z ponad 200 zgłoszonych produkcji wybrała takie, w których znajdziecie to coś. W tym roku przeważają tematy lekkie, rozrywkowe, młodzieżowe, ale sporo jest też poważnych refleksji. Bardzo bogate są sekcje: fabularna i animacji. Krótki film to zawsze świetna okazja do zabawy z formą i wygłoszenia świeżego komentarza do rzeczywistości. Co znaczy udział w festiwalu Euroshorts dla młodych filmowców – zapytajcie uczestników wcześniejszych edycji. Naszym zdaniem najważniejszy jest kontakt z widzem. To widzowie przyznają tu nagrodę, bo stają się fanami naszych uczestników i czekają na ich kolejne produkcje. Dlatego imprezę rozpoczynamy w Warszawie, a potem wyruszamy w trasę, do ponad 15 miast w całej Polsce. Filmy wyświetlamy w kinach, klubach, domach kultury oraz w plenerze. Wszędzie tam na widowni tworzy się niesamowity klimat. W edycji 2010 przypomnimy też postać reżysera Elii Kazana, dziewiętnasta taśma „Amerykański Film Reklamowy" przeniesie Was do świata twórczej reklamy, a płyta DVD Euroshorts vol. 6, to nasze seanse w wersji NA WYNOS, dwie godziny krótkich filmów, które możecie bezpłatnie zabrać do domu. Euroshorts nie jest tylko festiwalem filmowym. To cała seria projektów, w które każdy może się zaangażować. Zapraszamy!
Fundacja Młodego Kina
 
www.euroshorts.pl

--


Godziny otwarcia: poniedziałek: nieczynne | wtorek: 10-15 | środa-piątek: 11-17 | sobota: 12-18 | niedziela: 11-17

GALERIA BWA | AL. NIEPODLEGŁOŚCI 19 | 65-048 ZIELONA GÓRA | TEL/FAX 68 325 37 26 | WWW.BWAZG.PL

Alison Jiear. Kabarety w Wielkiej Brytanii.

Na kanwie raczej tragicznego stanu kabaretu w Zielonej Górze warto przypomnieć, jak wyglądają kabarety w innych częściach świata. Oto Alison Jiear, gwiazda kabaretów brytyjskich.

  

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

"Kultura Góra" w nowej odsłonie

Szanowni Państwo,
Jakiś czas temu otworzyłem blog kulturalny Kultura Góra, http://www.kulturagora.blogspot.com/
Serwis się poprawia, rozrasta, mimo że jest produktem automatycznie generowanym z nadsyłanej przez Państwa treści. Serwis ukazał się w nowej odsłonie. Zapraszam

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Prezydent Kubicki wyprodukuje lumelowski miernik?

Słysząc o prezydencie Kubickim chcącym przejąć Lumel i wejść pieniędzmi podatników w spółkę pracowniczą z pracownikami, mam mieszane uczucia. Pan Kubicki nie kojarzy mi się z know- how w tej dziedzinie, a urząd miejski tym bardziej nie zatrudnia specjalistów od zarządzania zakładami przemysłowymi. Co zaś władze mogą i powinny zrobić, to włączyć się aktywnie w poszukiwania inwestora dla zakładu.

czwartek, 31 marca 2011

Deptak? Nieludzko wyludniony.

Kobiecie z Cafe Marcepan żal deptaka. Bloggerka pisze na swojej stronie, niestety, czarnymi literami na brązowym tle, dość dramatyczną opinię z punktu widzenia osoby próbującej utrzymać kawiarnię na obumierającym śródmiejskim corso. Oto jej wypowiedź:
(...) Wprawdzie deptak nieludzko wyludniony, ale te pierwsze w tym roku ciepłe dni zachęciły do pochodzenia po deptaku.No niestety nie po sklepach bo niewiele ich po zimie zostało ale BANKI, BANKI i jeszcze BANKI! No właściwie to  logiczne, bo skoro prawie wszystkie sklepy się zlikwidowały a powstające na ich miejscu "lumpeksy" nie bardzo narażają na wydatki a jak już to niewielkie...(...)             A nasi rajcy od kilku miesięcy przynajmniej mają o czym dyskutować,debatować, myśleć, rozstrzygać te deptakowe "za" i "te" przeciw. A gazeta wydrukuje te bleblanie, a pomysły takie mają,że aż niedobrze się robi. Parkingi pobudują, piętrowe, ogromne, no i po co, żeby do tego BANKU? A jeden to wymyślił drugą galerię w "Centrum Biznesu" - SUPER!!!.Teraz Ci co nie zmieścili się na parkingu pod "Fokus Parkiem" pogonią na parking pod nową galerią. No to  po co Państwo radni te wielkie miejskie parkingi?          A może by tak pomyśleć, żeby kulturę na deptaku zasiać. Pójść w tym kierunku. Zadbać o kino "Nysa","NEWA",  promować Galerie Plastyczne, BWA,  a na miejscu likwidujących się,  "Delikatesów", kolejnemu BANKOWI powiedzieć NIEEEE! I koniecznie zadbać o porządny sklep spożywczy, typowo delikatesowy,porządnie zaopatrzony jak na centrum TAKIEGO MIASTA przystało.Tak przy okazji to parę deptakowych imprez radni żywcem zarżnęli, dzieląc miejski budżet nie na te imprezy co trzeba. Festiwal filmowy Marzeny Więcek- wspaniała impreza już z tradycjami, przychodziło mnóstwo fanów kina i nie tylko. Profesjonalnie przygotowana i NA DEPTAKU!!! i nie dali pieniążków, a deptak chcą ratować. Stowarzyszenie Artystyczne Galeria czyli " Jadźka"... też na deptaku i też niewiele dostali a przecież ściągają na deptak tłumy przez całe lato. Z tego co wiem lista niedocenionych jest dłuższa.       I takim się nie pomaga a wręcz zupełnie nie docenia a o ratowaniu DEPTAKA jeszcze nie raz i nie dwa usłyszymy, przeczytamy, zobaczymy w TV ale niestety prawdopodobnie pomyślnych skutków nie doświadczymy.A mnie jest deptaka żal......

wg http://cafemarcepan.bloog.pl/id,329021571,title,Wiosnoach,index.html?ticaid=6c0b5

poniedziałek, 28 marca 2011

Kampania na rzecz ponownego otwarcia opery

W ramach ogólnopolskiej kampanii o ożywienie zamkniętych przez polskie władze po II wojnie światowej oper w miastach Polski rusza witryna poświęcona operze w Zielonej Górze, z wielką pompą otwartej w nowym budynku Hali Miejskiej w 1931 roku. Strona jest ukończona, zapraszam.

http://operazielonagora.blogspot.com

piątek, 25 marca 2011

Rada dla chcących naprawić Zieloną Górę

Od jakiegoś czasu przestałem pisywać o Zielonej Górze. Wyznaję zasadę że albo danym tematem zajmujemy się na poważnie, albo wcale. Niniejszy artykuł piszę z pozycji „zajmowania się tematem wcale lub prawie nie”. Nie czytam lokalnej zielonogórskiej prasy, nie śledzę doniesień, i to od bardzo długiego czasu.

Zieloną Górą się nie zajmuję, także dlatego że problem tego miasta jest złożony, a na pozytywne efekty działań przyjdzie nam tak długo czekać, że działania wydają się mieć znaczenie może dla kolejnych pokoleń. Ekonomiści, po tym jak znudził się im pewnego rodzaju fundamentalizm doktryny racjonalnie myślących jednostek – owych homo oeconomicusów, rozwijali teorie kładące nacisk na znaczenie instytucji. Powstała cała gałąź nauki- nowa ekonomia instytucjonalna, w wielkim skrócie głosząca że funkcjonowanie danego rynku jest wynikiem jego struktury, jakości funkcjonowania działających na jego terenie instytucji.

Jeśli z tej perspektywy popatrzymy na Zieloną Górę, to dostrzeżemy de facto brak instytucji. Za kluczową instytucję umożliwiającą funkcjonowanie i rozwój lokalny uważam media. Problemem Zielonej Góry w mojej opinii jest brak wykształconego rynku mediów. Te, które istnieją, mają mocno dworski charakter. Menadżer jednego z lokalnych mediów został ponadto prezydentem miasta, co chyba dobitnie świadczy o raczej „przyjacielskich” relacjach. Nie trzeba dodawać, że chyba najbardziej krytyczne lokalne medium, „Puls”, często uzyskuje dofinansowanie od władz które krytykuje.

Jeśli ktoś chciałby naprawić Zieloną Górę, to powinien wydawać gazetę lokalną. Od razu mówię, że trudno w ten sposób osiągnąć zyski, sukcesem będzie pokrycie kosztów. Dziś media w znacznym stopniu działają w sieci Internet. Oparta o sieć Internet gazeta codzienna miałaby szansę stania się opiniotwórczym medium. Trudno bowiem liczyć że przy braku działających instytucji rynek zafunkcjonuje poprawnie.

W chwili obecnej jakość życia w Zielonej Górze jest tak niska, że z grona moich znajomych pozostało może 10- 20 %. Miasto straciło najcenniejszy kapitał intelektualny- klasę kreatywną, młodych ludzi będących podstawą współczesnych gospodarek opartych na wiedzy. Obecna liczbę ludności szacuję na 80-85 tys. mieszkańców, choć szczegółowe dane pokaże dopiero spis powszechny, jeśli nie zostanie zmanipulowany (czy ktoś z Państwa wierzy że w Polsce mieszka 38,2 mln ludności, jak deklaruje GUS? Czyżby ludność która wyemigrowała z Polski i jest ujęta w statystykach innych krajów UE, sklonowała się?

W mieście dochodziło też latami do aktów przemocy ze strony ruchów skrajnej prawicy, i, wg stanu na rok 2010, ten problem bynajmniej nie został rozwiązany- po prostu nadal dochodziło do bójek i walk, osoby o innych poglądach były ofiarami przemocy, ich imprezy kulturalne napadano. W pewnym momencie Zielona Góra uzyskała status najbardziej niebezpiecznego z większych miast Polski. Do tego upadek historycznego centrum, zapaść kulturalna spowodowana masową emigracją, brak szybkich i częstych połączeń transportem zbiorowym z miastami regionu i jego de-facto-stolicą (Berlinem). Większość akurat moich znajomych pochodzących z Zielonej Góry mieszka dziś w Berlinie, moja koleżanka z ławki mieszka dziś w Cottbus. Ci ludzie nawet nie mają szansy dotrzeć do miasta w rozsądnym czasie, nie korzystając z samochodu osobowego.

Jest ewidentnym że konieczne są zmiany. Ale one nie zajdą bez zastąpienia niesprawnych instytucji nowymi. Jeśli mieszkałbym w Zielonej Górze, z pewnością zająłbym się działalnością w sektorze mediów, wg mnie bardzo potrzebną. Sądzę że na tym rynku konieczne są zmiany.

wtorek, 15 marca 2011

Zielonej Góry powrót do Macierzy

Przykład z "deptaka"- jak zwykle ktoś organizujący imprezę "niezależną" w Ziel. Górze może się zareklamować na "nielegalu", "przypale", naklejając nielegalnie swój plakat na słupie. Miasto dba o kulturę. Reklamujący się w ten sposób klub już zresztą upadł. Jeden z meteorytów lokalnej kultury.

Standardowa kałuża przy wejściu na deptak do której wszyscy się już chyba przyzwyczaili

Plac Bohaterów
A na nim zagadkowa tablica. Okazuje się że w Zielonej Górze, leżącej w krainie historycznej Dolny Śląsk, ktoś wystawił tablicę o niejakiej Ziemi Lubuskiej. Ba, owa ziemia wróciła do "Macierzy". To szczegół że w rzekomych "polskich" czasach tych ziem mówiono najwyżej po zachodniosłowiańsku, a o żadnej "macierzy" nikt nie słyszał. Było to, ot, terytorium określonego feudała. Dopiero z takich terytoriów po wiekach wykształciły się współczesne kraje. A tutaj proszę- "Macierz"... Ciekawe, czy w ogóle w tamtych czasach istniała Zielona Góra...

Zielonogórskie osiedle MCS przypomina slumsy


Z boku baraczki handlowe, też o dość buraczanej, slamsowej estetyce. 

Hmm, o ile pamiętam z podróży po Europie, to tak prezentujące się osiedla, z tymi kolorowymi balkonami, to po prostu slumsy. 

Tak, sądzę że to estetyka godna dzielnic nędzy

Z roku na rok jest coraz gorzej. Plac zabaw przed blokiem to kosmodrom, w którym można wykopać skamieniałe psie krety.

Dość przygnębiające wrażenie. Na pierwszym planie dom mojego sąsiada Ł.

sobota, 22 stycznia 2011

Zgas daje warsztaty beatboxu za darmo w Zielonej Górze, w ZOK!

Jakub Zgas Zmijowski informuje na swoim profilu:
zielona góra! dawajcie do mnie na bezpłatne warsztaty beatboxu od podstaw, 31.01 i 01.02. ilość miejsc ograniczona. zapisy:alicja@zok.com.pl

piątek, 21 stycznia 2011

Ilu mieszkańców mieszka w Zielonej Górze?

Ostatnio lokalna prasa doniosła, że 117 tysięcy. Tymczasem przygraniczna Zielona Góra sprawia wrażenie mocno wyludnionej jeśli idzie o młode pokolenia. W dane w rodzaju GUS nie wierzyłbym- osoby zameldowane ongiś jako stali mieszkańcy miasta mogą od lat w nim nie mieszkać. Szkoda, że obecny rząd PO-PSL nie jest nawet w stanie przedstawić obiektywnych danych demograficznych.


Moje badania mikroekonomiczne sugerują że nawet większość wykształconej młodzieży opuściła to miasto, choć oczywiście pozostaje wpisana w rejestrach meldunkowych. Zanikły na przykład kluby muzyczne. Oto 1 stycznia 2011 roku, sobota, a w mieście wieczorem czynne są jedynie 4 kluby czy piwiarnie- w środku jest pusto. Lepiej jest nawet w małych miastach niemieckich. 

Masowa emigracja jest tajemnicą poliszynela, choć lokalna prasa drukuje nawet aktualne dane demograficzne. Stojące w całkowitej sprzeczności z danymi rynkowymi czy gospodarczymi. Badania wykonane dla jednego z przedsiębiorstw handlowych (sieci sklepów wielkopowierzchniowych) pokazywały że miasto jest w stanie gospodarczo utrzymać jedynie 80 tysięcy mieszkańców.  

niedziela, 2 stycznia 2011

Bezowocna demonstracja o transport zbiorowy do Niemiec

2,5 roku temu zorganizowaliśmy demonstrację na moście granicznym w Słubicach (na przedłużeniu ul. Jedności) aby zaprotestować przeciwko polityce transportowej która powoduje że przez granicę można się przedostać jedynie samochodem. W demonstracji uczestniczyła spora część z 800 delegatów międzynarodowego zielonego uniwersytetu odbywającego się w tych dniach w Słubicach i Frankfurcie, i zorganizowanego przez Europejską Partię Zielonych.

W Słubicach brak jest komunikacji autobusowej do Frankfurtu nad Odrą, mimo że przed drugą wojną światową mostem przez Odrę przejeżdżał tramwaj. Pasażerowie podróżujący z Berlina do Zielonej Góry i wielu innych miast woj. lubuskiego muszą od lat na pieszo pokonywać dystans z dworca kolejowego we Frankfurcie do oddalonego o 4 km dworca w Słubicach.

Był to już trzeci protest na moście w tej sprawie. Taka sama sytuacja ma miejsce w Gubinie i Kostrzynie- tam również przed wojną rozdzielone granicą części miast łączyły linie tramwajowe, dziś brak jest nawet linii autobusowych.

Szczególnie w Słubicach nie działa poprawnie transgraniczna komunikacja kolejowa. Połączenie z Rzepina przez Słubice do Frankfurtu nad Odrą obsługuje komunalny monopolista, przewoźnik Przewozy Regionalne spółka z o.o.. Używa w tym celu ważącej 100 ton lokomotywy i dwóch- trzech 30-tonowych wagonów pasażerskich, w sumie skład jest co najmniej 5 razy bardziej energochłonny od autobusu szynowego. Osobowy pociąg –widmo kursuje dwa- trzy razy dziennie i przewozi niewielką liczbę pasażerów.
Gdyby władze województwa, zamiast bez przetargu, w niejasny sposób przekazywać dotacje dla Przewozów Regionalnych na obsługę takich połączeń przestarzałym i nierentownym taborem z częstotliwością która nikomu już nie służy, rozpisałyby przetarg na obsługę tych połączeń, to za takie same koszty dotacji prywatny przewoźnik mógłby zaoferować połączenia co godzinę lub pół godziny, i uzyskałby dopuszczenie dla autobusu szynowego po obu stronach granicy.

Przyciągnąłby na tory większy ruch niż zdegenerowany, źle zarządzany bankrut z minionej epoki którego należy się pozbyć dla dobra mieszkańców tego regionu. Samorząd powinien na każdą z linii regionalnych rozpisywać przetarg zamiast powierzać je bez przetargu tak zdegenerowanej firmie. Przecież w województwie kujawsko- pomorskim stawki za wykonywanie połączeń kolejowych zbito dzięki przetargom o połowę, z 18 do 12 PLN za pociągokilometr. Także w województwie lubuskim prywatni przewoźnicy na torach są możliwi- samorząd Brandenburgii rozpisał przetarg na linie z Berlina do Kostrzyna i tam pociągi przez granicę kursują co 60 minut, a nie 3 razy dziennie.

Województwo lubuskie w dziedzinie konkurencji na kolei to chyba oddawanie zamówień po znajomości dla znajomych z Przewozów Regionalnych, albo po prostu strach lenistwo- nie chce się mieć na karku strajkujących kolejarzy (choć przejąć ich zatrudnienie może nowa firma). Wespół z innymi osobami stałem przed dwoma czy trzema laty na moście by uświadomić podróżującym tamtędy osobom, z jakiego powodu można się poruszać jedynie pieszo, rowerem lub samochodem osobowym.

Szkoda że władzom województwa lubuskiego wydaje się że są w porządku, podczas gdy zawodzą jego mieszkańców w takich sprawach jak kolej regionalna. Swoimi antyrynkowymi działaniami niszczą dodatkowo środowisko. Szkoda że rozwija się infrastrukturę transportu drogowego zamiast rozbudowy infrastruktury kolejowej w relacjach transgranicznych, a szczególnie linii Kolei Wschodniej z Berlina do Kostrzyna i dalej przez Gorzów i Krzyż do Rosji, która na niemieckim odcinku jest jednotorowa i ma niewystarczającą przepustowość, a po polskiej stronie ma status linii lokalnej, choć ongiś była najważniejszą magistralą w kierunku wschodnim.

Demonstracja na rzecz poprawy transportu publicznego odbyła się w piątek 29.08.2008 w godz. 16.30-16.50 na moście granicznym w Słubicach/ Frankfurcie nad Odrą. Po dwóch i pół roku można stwierdzić że była bezowocna. Wczoraj, 1 stycznia, wracałem pociągiem z Berlina. Pociąg- widmo przez granicę wiózł ledwie kilku pasażerów, jedna lokomotywa 100-tonowa i trzy wagony piętrowe, na pół tysiąca osób chyba. Marnotrawstwo. Do tego jeszcze Radek Sikorski z PO, minister spraw zagranicznych, zablokował uruchomienie tych pociągów granicznych w pełnej relacji Berlin- Poznań, tak by nie woziły gorącego powietrza. Zablokował, bo wylobbował to konkurent Przewozów Regionalnych na tej trasie, spółka rządowa PKP Intercity, tak przynajmniej można było usłyszeć.

Adam Fularz

Ilu mieszkańców mieszka wg ciebie w Zielonej Górze?