poniedziałek, 30 marca 2009
On coopoeration of Polish and German Greens and our actions
During the second bike tour we protested against the lack of bridges and ferries across the Oder. There are remnants of former bridges, there is even a kind of a half-bridge that is a remnant of a previous bridge that existed in Eisenhuettenstadt before the second world war. I myself attended the gymnasium in Neuzelle near Eisenhuettenstadt and in order to get to the other side of the river one needs to travel at least 50 kilometers to the nearest bridge.
Before the second world war there was at least twice as many bridges and multiple river ferries. There were tramway lines tat crossed the current border in 5 towns on the border. Currently only in one town one can use urban public transport to cross the border. Often between the towns you have only vintage tramway tracks, as in Gubin/Guben. Railway connections are scarce. Most of public transport across the border was stopped when state-owned railway monopoly in Poland withdrew its services on the Polish side. Currently only one line, that is served by private operator (in Kostrzyn-Kuestrin) provides services every 60 minutes, the rest is operated by the state-owned monopoly and provides remnant services (for example 3 times daily) with devastatingly poor patronage.
Bus connections do not exist because of some bureaucratic barriers except for one case (Goerlitz/ Zgorzelec). We as Greens are working to change it. We have organized already several demonstrations, one during the last Green Summer University in Frankfurt Oder/ Slubice. I hope that in future we will have more media coverage. Especially on the Polish side press largerly dislikes us and I created a successful blog to get across to the readers. On the Polish side the situation looks rather bad, as most young people are emigration from the poverty zone that stretches along German border. So the future looks rather hopeless.
czwartek, 26 marca 2009
Zielona Góra jest paskudnie brzydka

A potem następuje przechadzka po mieście. I oto konsternacja. Na ulicy Bohaterów Westerplatte całe partery budynków są pomazane sprayem przez dzieci silące się na nieudolne graffiti. W zasadzie nawet wiem kto to maluje. Mogliby dla tych osób wydzielić jakieś ściany na legalne wrzuty.
Dwie posesje na głównej ulicy miasta, należące do PKP, to absolutne rudery- dawna apteka kolejowa oraz Dom Kultury Kolejarza. W tym ostatnim nigdy nie słyszałem by coś ktoś kulturalnego organizował, zwykle wynajmują go na wesela. A niedługo tynk płatami poodpada. Zaś owa dawna apteka, zabytkowa zresztą, sprawia wrażenie jakby czekała na podpalenie i chyba o to sprytnemu właścicielowi chodzi.
Pamiętam jak ongiś jeden przedstawiciel handlowy włoskiego przedsiębiorstwa, nocując w Zielonej Górze przeszedł się wieczorami po ulicach. Pofotografował puste ulice, pozbawione przechodniów, i pyta się mnie kolosalnie zdziwiony, czemu one są puste.
Och, przyczyna jest chyba jedna- komunizm, w wielu sektorach wciąż się znakomicie trzymający. Centrum miasta to wszak skomunalizowane budynki, z rzadka wspólnoty mieszkaniowe, co jest tworem z kolei socjalistycznym. Owo centrum umarło w zasadzie, ludzie robią już zakupy gdzieś indziej. Właściciele sklepów nie mogli inwestować w lokale nie będące ich własnością. Dodatkowo odstrasza fatalna estetyka zaniedbanej starówki nijak się mająca do zadbanych handlowych ulic-pasaży w rodzaju poznańskiej ul. Półwiejskiej. Mieszkańcy bawić się nie mają gdzie. Na starówce hałas przeszkadza kilkudziesięciu starszym osobom, a poza centrum brak jest jakiejś dzielnicy imprez.
Mijamy Hermes- niski budynek w kolorze brudu. To ewidentna biedna część Azji, te szyldy, te tablice. Taki burdel w rumuńskim stylu. A kiedyś w tym mieście była nawet architekt miejska, jak się okazało, bardzo skorumpowana.
Nasz spacer przebiega ulicą Kupiecką. Polbruk sprzed kilkunastu lat już dawno zwietrzał. Trochę kiczowato. Chaotyczne reklamy. Ma to być ulica handlowa, a jest co najwyżej sklepikowa- komunalna własność budynków powoduje że handlowcy nie mogą przebić ścian i powiększyć sklepów tak jakby pewnie chcieli. Do tego otoczenie i tandetna estetyka sprawia że adres ten nie cieszy się renomą.
Żeromskiego i plac przed hotelem Śródmiejskim to jedyne wielkomiejsko wyglądające miejsca w Zielonej Górze. Reszta jest co najwyżej powiatowa, miejscami małomiasteczkowa. Władze miasta narzekają na brak terenów do zabudowy. A centrum miasta aż prosi się o intensywniejszą zabudowę. Wystarczy tylko powyprzedawać komunalne budynki i posesje inwestorom prywatnym. I zająć się wreszcie estetyką centrum miasta. Jest to temat którego nie poruszano od dziesięcioleci.






















środa, 25 marca 2009
Co z łabędziem na Dzikiej Ochli?

Po tym stawie pływał w zeszłym roku jakiś samotny raczej wesoły łabędź, bodaj ostatni w tym mieście, który dysponuje na nim dwoma "wyspami dla ptactwa" (raczej dla ptaka, bo jest tylko jeden). Ciekaw jestem, co przewidziano dla niego, i czy nie przeszkodzi mu czyszczenie akwenu. Nie wiemy nawet czy jeszcze tam mieszka.
Jak pamiętam, cierpliwie znosił to że dzieci chcą na niego wsiąść i pływał kompletnie między ludźmi.
(foto za fotosik.pl)
Portal społecznościowy w naszym mieście
Zapraszamy każdego do wzbogacenia swoją osobą nowego serwisu społecznościowego
miasta Zielonej Góry - > nasza.zgora.pl
W serwisie jest możliwość dodawania avatarów, tworzenia grup (tu liczymy na
pomysłowość użytkowników - bo na razie jest tylko kilka), dodawanie
komentarzy, zapraszania znajomych i poznawania nowych ludzi. Wkrótce dodawanie
galerii zdjęć itd. Po dodaniu grupy automatycznie jest Tworzone odrębne forum
dla grupy pod adresem nasza.zgora.pl/forum/
Zachęcamy do rejestracji osoby, które są lokalnymi patriotami i po prostu
lubią Zieloną Górę. Oczywiście zapraszamy też mieszkańców okolicznych wiosek i
miasteczek, by tu utworzyli swoje grupy.
wtorek, 24 marca 2009
Umiera deptak i śródmieście, socjaliści proponują dotowane parkingi
> tak trudno dostrzec ,ze teraz praktycznie wszyscy jeżdżą
> samochodami?
Niech Pan te parkingi za własne pieniądze wybuduje! Przecież to dziesiątki milionów wywalone tylko na to, że komuś się nie chce wyjąć zadka z auta. Jako gospodarczy liberał uważam to za socjalistyczny skandal.
W USA też "socjalistycznie" budowano parkingi, morza darmowych parkingów. Nic to nie pomogło- vide choćby wymarłe centrum Houston. Recepta jest jedna- niech kierowcy płacą za:
- -koszty budowy dróg w terenie zurbanizowanym (10 mln PLN/kilometr)
- -koszty zajęcia kosztownego terenu (już z tego wychodzi kilka PLN /godz- samochód w ruchu potrafi konsumować i 200 metrów kw.)
- -koszty hałasu, zanieczyszczeń, efekty zewnętrzne w postaci niebezpieczeństwa dla pieszych czy rowerzystów.
Samochód w mieście to luksus na który nie stać nawet zamożne miasta europejskie. W Oksfordzie czy Cambridge do centrum wjedziemy tylko autobusem. Dziesiątki miast pobiera opłaty za wjazd do centrum.
W Zielonej Górze niemal nie ma komunikacji miejskiej poza korytarzem "8 " i zerówki. Co ile jeżdżą autobusy na ul. Konstytucji 3 maja? Sprawdźcie ile osób dojeżdża autobusem do "Focus Parku". To gorzej niż w samochodowych Stanach Zjednoczonych, gdzie autobusami jeździ 3 % podróżnych. Tutaj to jakiś 1 %.
poniedziałek, 23 marca 2009
MZK niezainteresowane ocaleniem Kolei Szprotawskiej
Pani z MZK niestety zainteresowania nie wykazała, tłumacząc że zajmują się jedynie autobusami, a kolej to byłoby coś nowego. No cóż. Poniżej mój apel umieszczony na jednym z branżowych portali.

Europejski skandal transportowy roku- rozbiórka kolei miejskiej w Zielonej Górze
Gdyby ktoś likwidował dziś system tramwajowy w jakimś polskim mieście, powiedzielibyśmy że ów decydent nie zna się na transporcie publicznym, że nie umie docenić infrastruktury jaką posiada, że nie zna możliwości jej należytego wykorzystania. Gdyby na przykład Elbląg likwidowałby dziś swoje tramwaje i wypruwał szyny z ulic, nazwalibyśmy to ogólnoeuropejskim skandalem. Z oburzeniem donosiłyby o tym jakieś niemieckie czy brytyjskie gazety fachowe. Dyskutowałaby o tym spora część naukowców
Torowiska kolei miejskiej w Zielonej Górze niszczone są konsekwentnie od lat 90-tych. Przedwojenna trasa kolejowa przez centrum miasta była poprowadzona w połowie bezkolizyjnie, wiaduktami i estakadami przebiegała nad zielonogórskimi ulicami. Do dziś z czterech wiaduktów ostały się dwa. Wielkie zasługi w jej likwidacji odniósł prezydent Zygmunt Listowski (SLD).
Fot. Wiadukt nad ulicą Kożuchowską na kilka dni przed rozbiórką w 2001 roku
(M. Toporowicz, ze strony www.kolejka.ptkraj.pl)
Fot. Tego wiaduktu już nie ma (zdjęcie: M. Toporowicz, ze strony www.kolejka.ptkraj.pl)
Początkowo, od 1911 roku była to najprawdopodobniej linia wąskotorowa, z czasem przekuto ją na tor normalny. Ostatnie pociągi pasażerskie linia ta widziała w rozkładzie 1945/1946, skomunikowane na głównym zielonogórskim dworcu z pociągiem do Poznania. Do lat 90-tych kursowały tu jeszcze pociągi towarowe, potem zaczęto trwający do chwili obecnej festiwal demontażu. Obecnie planuje się linię rozebrać całkowicie, władze miasta planują zrobienie w tym miejscu ścieżki rowerowej.
Jest to, jak sądzę, europejski skandal. Nie słyszałem o mieście w Europie, ba, o 200-tysięcznej aglomeracji, w której likwidowałoby infrastrukturę transportu szynowego w centrum miasta. Planuje się obecnie połączyć miasta aglomeracji- Sulechów, Nową Sól i Zieloną Górę systemem szybkiej kolei miejskiej, przyznano już środki na budowę skrótu omijającego Czerwieńsk na trasie do Sulechowa.
Ale mimo to linia w centrum Zielonej Góry jest likwidowana. W 2008 roku zaasfaltowały torowisko na ul. Kraszewskiego przy „Polskiej Wełnie”, największym centrum handlowym w mieście. Obecnie na zawsze zapchanym parkingu przy tym centrum handlowym doszło nawet do bójki o miejsce parkingowe. PKP Nieruchomości zamierza także sprzedać fragment torów przy bazie paliw – uniemożliwi to uruchomienie koeli miejskiej w przyszłości.
Szefostwo MZK w Zielonej Górze jest aktorem w tej skandalicznej sytuacji. Ci ludzie powinni mieć pewną wiedzę fachową, powinni rozpoznać wartość infrastruktury umożliwiającej wprowadzenie usługi przewozowej o jakości i prędkości równej parametrom metra. Tymczasem ludzie ci nie tylko od lat milczą, ale nawet krytykują ideę wykorzystania tej infrastruktury (wg nich to będzie „znacznym utrudnieniem dla uczestników ruchu drogowego” - sic!).
Pani Langer z Zielonogórskiego MZK w grudniu 2003 roku dokonała na łamach prasy obliczeń że za koszt uruchomienia kolei miejskiej (ok. 30 mln PLN) mogłaby nabyć 46 autobusów niskopodłogowych. Rozbiła się o problemy, jak tankować takie pojazdy, gdzie je serwisować, i kto miałby przygotować infrastrukturę przystankową. Autorka prosiła by nie traktować jej głosu jako negującego możliwość wykorzystania torów kolei miejskiej do transportu miejskiego. Jednakże przez ostatnie 6 lat jednakże tutejszy MZK nie wydał głosu oburzenia, mimo posuwającej się rozbiórki linii.
Gdyby Zielona Góra leżała w granicach Czech czy Niemiec, owej linii nikt by nie rozebrał, a do Jędrzychowa co 5 czy 10 minut kursowałaby kolej miejska albo też ową linię przebudowanoby na szybki tramwaj. Czas przejazdu z zachodnich osiedli mieszkaniowych do dworca PKS czy PKP skróconoby 3-krotnie. Tymczasem przykład Zielonej Góry pokazuje że nasz kraj wciąż zalicza się do tej „cywilizacji transportowej” w której infrastrukturę miejskiego transportu szynowego się po prostu rozbiera. Jednocześnie władze miasta planują wydanie 140 mln PLN na rozbudowę sieci drogowej, także do zakorkowanej dziś dzielnicy Jędrzychów, do której uprzednio rozebrano tory.
Zielona Góra jest w tej chwili jedynym miastem w Polsce i przypuszczalnie także w Unii Europejskiej które nieodwracalnie likwiduje swój system miejskiego transportu szynowego. Szanowni Państwo. Być może zawodowo znacie szefostwo zielonogórskiego MZK, być może potraficie przekonać władze miasta że decyzja o likwidacji linii kolei miejskiej jest błędem.
Wasze apele i protesty mogą to zmienić. Podaję adresy na które można wysyłać listy:
Prezydent Zielonej Góry Pan Janusz Kubicki: gabinetprezydenta(małpa)um.zielona-gora.pl,
Urząd Miasta Zielona Góra: UrzadMiasta(małpa)um.zielona-gora.pl
Miejski Zakład Komunikacji w Zielonej Górze: mzk(małpa)mzk.zgora.pl
Literatura:
Barbara Langer, „Tylko bez spazmów”, Puls, grudzień 2003
On-line: http://www.puls.ctinet.pl/archiwum/html/_grudzien_2003/08.html
Fot. Fotografie z przebiegu linii (mat. autora i wikimediów)
Treści zamieszczane w blogach są opiniami poszczególnych autorów i za ich treść Redakcja portalu TransInfo.pl nie ponosi odpowiedzialności
Liberalne miasta wprowadzają konkurencję pomiędzy szkołami
Jest na to metoda. System bonów oświatowych. Poniższy film opisuje nowatorskie, liberalne miasta, gdzie zdecydowano się dać rodzicom do ręki papier, dzięki któremu mogli zapłacić za naukę swoich pociech w szkole ich wyboru. Co to oznacza? Konkurencję. I ciężką pracę dla nauczycieli.
czwartek, 12 marca 2009
Ile kiedyś było tu winnic!
90 rocznica krótkotrwałej niepodległości wioski Świętno
Republika Świętnieńska - proklamowane w styczniu 1919 we wsi Świętno w pobliżu Wolsztyna państewko, o formalnie i międzynarodowo uznanej niepodległości. Przetrwało siedem miesięcy.
Od 5 stycznia 1919 do 10 sierpnia 1919 Świętno było wolnym państwem (Freistaat Schwenten) z około tysiącem mieszkańców. Powstało ono z inicjatywy miejscowego duchownego ewangelickiego Hegemanna, który 1 grudnia 1918 zwołał zebranie mieszkańców wsi (ludność tej wsi była w owym czasie była mieszana, częściowo polska, w większości niemiecka), które wyłoniło miejscową radę zarządzającą. Docierały tam bowiem odgłosy niepokojów zarówno z odległej Rosji (po rewolucji październikowej 1917), z terenu rdzennych Niemiec (rewolucja listopadowa 1918), jak i z Wielkopolski (które doprowadziły pod koniec grudnia do wybuchu powstania wielkopolskiego).
Hegemann chciał zapobiec zarówno wchłonięciu Świętna przez powstającą Polskę, jak i oddania wsi zrewoltowanym grupom robotników i demobilizowanych po właśnie zakończonej I wojnie światowej weteranom wojennym, tworzącym rady robotnicze i żołnierskie; w swoich pamiętnikach napisał: "musieliśmy się pospieszyć z wybraniem rad, bo zbolszewizowane elementy dążyły do przewrotu".
Kiedy na początku stycznia 1919 powstańcy wielkopolscy zajęli okolice Wolsztyna, Hegemann udał się do Głogowa, aby stamtąd otrzymać posiłki wojskowe mogące stawić opór powstańcom. Dowódca twierdzy i garnizonu głogowskiego oświadczył mu jednak: "Nie mam ani jednego żołnierza, ani żadnej władzy. O wszystkim decyduje rada robotnicza i żołnierska". Skierował Hegemanna do głogowskiej rady miejskiej, ale tam także nie uzyskał on żadnego wsparcia, usłyszał jedynie pouczenie o prawie do samostanowienia i o tym, że - po zakończonej wojnie - mieszkańcy powinni żyć bez nadzoru wojskowych.
Władze Republiki Świętnieńskiej
- prezydent i minister spraw zagranicznych- pastor Emil Gustav Hegemann
- minister spraw wewnętrznych-burmistrz Drescher
- minister wojny-leśniczy Teske
W tej sytuacji Hegemann powrócił do Świętna i - posługując się modną wówczas, zaczerpniętą od Lenina retoryką "o prawie do stanowienia narodów o swoim losie" - doprowadził do proklamowania przez lokalną radę Republiki Świętnieńskiej. Było to prawdopodobnie najmniejsze międzynarodowo uznane[1] państwo świata. Miało swój własny "parlament" i "siły zbrojne" (120 zdolnych do walki ludzi dobrze wyposażonych w broń pozostałą po wojnie światowej); przez 218 dni "niepodległości" Freistaat Schwenten uprawiało ożywiony "handel międzynarodowy" zarówno z Polską, jak z Niemcami, przy czym wizy wjazdowe wydawało miejscowe biuro parafialne. Zniesiono tam obowiązkowe dostawy i inne świadczenia wojenne.
Formalnie Republika pozostawała państwem neutralnym, choć przeważały w niej wpływy sąsiada z zachodu. Zarówno Niemcy, jak i Polacy zainteresowani byli inkorporacją jej w swoje granice, w tym działający w pobliskim rejonie dowódca wielkopolskich powstańczych oddziałów bobrzańskich, Nawrocki. 10 sierpnia, z obawy przed wkroczeniem do wsi powstańców, miejscowy "parlament" zdecydował o zakończeniu samodzielnego bytu Republiki Świętnieńskiej i włączeniu jej w granice państwa niemieckiego. Natychmiast po tej decyzji Niemcy ustanowili w Świętnie silne posterunku Grenzschutzu.
Przypisy
1. ↑ przez Polskę (jako pierwszą), także przez Niemcy i przez Komisję Aliancką
Źródło [edytuj]
* "Republika Świętnieńska" w: "Nadodrze", wydanie specjalne, luty 1958
środa, 11 marca 2009
Największy kompozytor tej epoki pisze operę "Kepler" o żagańskim astronomie!

Powstaje opera największego obecnego kompozytora naszych czasów, Filipa Glassa, o żagańskim astronomie Johannesie Keplerze (1571- 1630). Kepler to wynalazca przecinka w ułamkach dziesiętnych, trzech praw, jakimi rządzą się ruchy planet Układu Słonecznego.
Jako że Filip (Philips) Glass tworzy arcydzieła, wiele możemy się spodziewać po kolejnym dziele tego 72-letniego kompozytora. Ukaże się ono w operze w Linzu (Austria) we wrześniu tego roku. I pomyśleć że na zamku w Żaganiu filharmonia zielonogórska miała ongiś swoją operę kameralną!....
Oto największe dzieła operowe oraz symfonie Filipa Glassa:
Oto fragment opisu ostatnich lat życia Johannesa Keplera w Żaganiu:
„U Ferdynanda właściwie nic poza obietnicami nie uzyskał, ale spotkał na królewskim dworze Albrechta von Wallensteina, będącego u szczytu sławy wodza wojsk cesarskich, który jako rekompensatę za niewypłacony żołd otrzymał w tymże roku księstwo żagańskie. Wallenstein, mający bardzo dobre zdanie o astrologicznych umiejętnościach Keplera, zaproponował mu u siebie służbę. W ten oto sposób Kepler pojawił się w Żaganiu w lipcu 1628, niecały rok po wydaniu Tablic rudolfińskich.
Jednym ze sposobów uzyskania wymiernych korzyści z obliczenia Tablic rudolfińskich było zestawianie na ich podstawie i wydawanie efemeryd na najbliższe lata, zawierających dane przydatne na przykład astrologom i informujących o najciekawszych zjawiskach astronomicznych. Tak też Kepler czynił w Żaganiu, współpracując z Jacobem Bartschem z niedalekiego Lubania (w 1630 roku Bartsch został zięciem Keplera, poślubiając jego córkę Zuzannę). (…)To właśnie w tej sprawie Kepler wyruszył 8 października 1630 roku z Żagania do Ratyzbony, gdzie zaczął właśnie obradować kongres elektorów. Zapewniono go, że będzie mógł przedstawić swe sprawy 11 listopada przed obliczem cesarza. Podróżował konno przez Lipsk oraz Norymbergę i dotarł do Ratyzbony 2 listopada. Ciężko przeziębiony, zaległ w łóżku. Zmarł dwa tygodnie później, 15 listopada 1630 roku.
(wg: Jarosław Włodarczyk, „Księga, która uczyniła Keplera sławnym”, on-line: http://www.wiw.pl/nowinki/astronomia/200112/20011227-001.asp )
poniedziałek, 9 marca 2009
Zabytek nad Wagmostawem ofiarą zielonogórskiej mafii
Zielona Góra nie ma szczęścia do władz. To miasto filcu, układów. Aby się w tej matni wybić, trzeba każdemu się łasić. Zwłaszcza w epoce w której politykę robi telewizja, a ta jest kontrolowana przez „odpowiednie” osoby.
Wagmostaw był ongiś rodzajem takiego miejskiego parku, którego w Zielonej Górze dziś brak, oraz miejskiego kąpieliska jakim jest dziś zalew w Ochli. Podróżowano tu tłumnie. Pływano po akwenie łódkami, kąpano się, opalano, biwakowano, imprezowano. Oraz jedzono i pito w wielkim gmachu restauracji z salą balową znajdującej się nad stawem.
Przyszedł komunizm. Zrobiono tu dom kultury pobliskiej Fabryki Wagonów i Mostów (Wagmo- stąd też oryginalna nazwa stawu). W momencie gdy się urodziłem i od dzieciństwa bawiłem się nad tym stawem, w budynkach działała betoniarnia produkująca paskudne płytki lastryko, których nieco mam jeszcze w domowej szklarni. Pamiętam pierwszy pożar- strawił drewnianą altanę nad samym stawem. W zgliszczach znaleźliśmy żelazny gryf z harfy albo fortepianu i jakieś ponapalane przedwojenne obrazy.
Nieczynną restaurację dobił kapitalizm kolesi- ów crony capitalism typowy dla polskiej transformacji. Jest to, co tu dużo mówić, obiekt zabytkowy. Niestety, zdaje się że sprzedawano ją nie w otwartym przetargu, ale jakoś tak inaczej. Możliwe że to było za czasów tej gigantycznej afery, gdzie postkomuniści, a w zasadzie tutejsza mafia, ogłoszenia o przetargach na sprzedaż nieruchomości wywieszała na chwilkę w gablotce, i sprzedawała dobrze poinformowanym.
Nowy właściciel, przyjaciel postkomunistycznego prezydenta miasta, o nieruchomość zakupioną za bodaj 50 tys. PLN bynajmniej nie dbał. Wszyscyśmy podejrzewali że budynek z przeciekającym już dachem wkrótce pójdzie z dymem, i wcale się nie zdziwiłem gdy po jakimś czasie od transakcji wybuchł pożar. Podejrzewałem podpalenie, ale o dowodach nie ma mowy.
Mija już bodaj z 10 lat odkąd budynek stracił dach. Zabytkowe mury rozsadzają mrozy każdej zimy. Ale po stokroć groźniejszy dla zabytku jest nowy właściciel który najprawdopodobniej wkrótce zmiecie spychaczem klasycystyczne obramowania okien, absydy, przypory. Już zresztą ma plan co by tu zbudować, i to coś nie jest zbyt podobne do poprzedniego budynku. Tanim kosztem kupił działkę w centrum miasta.
Zabytek? To już ostatni w Dolinie Gęśnika. Dwa lata temu zburzono przedwojenny dom starców na ul. Źródlanej (z pruskiego muru, bodajże pod nr. 3 lub 4), podobnie postąpiono z przedwojennym gmachem zarządu basenu miejskiego przy ul. Źródlanej (koło kościoła). Ruiny dawnej restauracji i sali balowej to ostatni zabytek w tej części miasta.
