czwartek, 30 października 2008

Tb808 i jego prace

Uwielbiam fotografie tb808, to wg mnie najlepszy fotograf naszego miasta. Ostatnio spotkalem go pod wieżą Bismarcka. Przy pracy- rzecz jasna.

Oto jego prace: Focus Park



Prace pochodzą z jego profilu na fotoforum GW.

Informacja o pogrzebie Mariusza Walkowiaka, wspólzalożyciela ADB

oraz Piotra Stępniaka i Anny Godziszewskiej. Zginęli tragicznie w katastrofie prywatnego samolotu na lotnisku w Zurychu.

http://www.przegladlubuski.pl/2008/10/informacja_pogrzebie.pdf

Odbudujmy synagogę!

Foto wg gazeta.pl Odbudujmy synagogę spaloną przez nazistów z SA w nocy z 9/10 listopada 1938. Fasadę synagogi można odbudować poprzez znalezienie prywatnego inwestora który w zamian za odbudowę fasady dawnego budynku będzie mógl wykorzystać jego wnętrze w celach komercyjnych. Tak w Warszawie odbudowano Palac Jablonowskich na placu Teatralnym. Teraz w środku jest bank. Pieniądze publiczne nie są konieczne by coś odbudować. Nie musi też ten budynek powstać dokladnie w tym samym miejscu i w takich samych wymiarach. Mam nadzieję że znajdą się politycy którzy pociągną sprawę. Zachęcam do odtworzenia tej ciekawej architektury i przywrócenia tego obiektu miastu.

wtorek, 28 października 2008

Babimost: może rzestawić terminal portu bliżej torów kolejowych

Problemem portu w Babimoście od wielu lat jest nieuregulowany status własnościowy. Uniemożliwia to zamontowanie na terenie portu urządzenia ILS oraz rozbudowę terminalu pasażerskiego, po to by pomieścił on jednorazowo kilkaset osób- a tyle się mieści w typowym samolocie tanich linii. Coś ma się ponoć aktualnie zmienić.

Rynek lotniczy we Polsce jest już rozwinięty tak bardzo, że możliwe jest aby do portu zawijaly tanie linie: te już się zgłaszały, być może przynajmniej do Londynu i Dublina loty będą miały wzięcie, a z zapełnieniem samolotów pasażerami czy to z Lubuskiego czy z zachodniej Wielkopolski przy dobrej koniunkturze może nie być problemu. Nawet z samego ruchu pasażerskiego i czarterów port już powinien pokryć swoje koszty.

Ruch cargo także nie powinien stanowić problemu, wbrew temu co twierdzi raport PricewaterhouseCoopers . Istotnie, zapotrzebowanie na lotnicze cargo z lubuskiego i okolic jest znikome, ale przecież sąsiedni Berlin i Brandenburgia generują gigantyczny ruch cargo- 37 tys. ton rocznie. Dobrze zarządzany port z pewnością mógłby przejąć choćby nawet i znikomą jego część, co już zapewni spore dochody. Do tego trzeba jednak kompetentnej kadry i wyposażenia.

Niestety, jak na razie marnotrawi się tylko cenny czas. Port przynosi straty, a wszyscy czekają. Obiecana ustawa o przekazaniu portów powojskowych samorządom jest już uchwalona.
Trzeba rozbudować terminal pasażerski, dodając terminal tanich linii, taki jak np. ostatnia inwestycja w Łodzi (koszt: 4,8 mln PLN). Wydaje się, że przy tej okazji władze powinny dokładnie przeanalizować zmianę lokalizacji dla nowego terminalu jeśli dojdzie do takiej inwestycji.

Najrozsądniej byłoby stary terminal przekształcić w dworzec cargo lub zaplecze techniczne, a nowy budynek wybudować możliwie najbliżej linii kolejowej Zielona Góra-Poznań, w miejscu gdzie tory tej głównej linii przechodzą najbliżej portu lotniczego. Wówczas wystarczy budowa prostego przystanku na tej linii, by rozwiązać w przyszłości problemy z dotarciem do tego portu. Wszak w Europie standardem jest połączenie kolejowe na lotniska, także w tych mniejszych miejscowościach, zwłaszcza gdy przy samym porcie prowadzi główna linia kolejowa. Takie rozwiązanie umożliwi w przyszłości szybszy rozwój tego portu . Po planowanej w przyszłości modernizacji linii kolejowej do Zielonej Góry, to kolej będzie najszybszym sposobem na dotarcie z miasta do tego portu, i warto by już teraz się do tego przygotować.

poniedziałek, 27 października 2008

Pomordują nieco zwierząt...

Gazeta Wyborcza dodatek zielonogórski donosi o planowanym strzelaniu do dzików w mieście. To jakiś skandal że ci ludzie chcą strzelać do tych zwierząt. Rozumiem ogrodzić las, jeśli są miejsca gdzie dziki naprawdę przeszkadzają. Ale strzelać? W Anglii już jest to nielegalne, "myśliwi" odpowiadają za zabicie zwierzęcia.

Czemu jak ktoś zabije psa, to dostaje zawiasy, a jak zabije dzika, to nie? Jaka to różnica? Że jedno zwierzę jest pasożytem ludzi i każdy z nich ma wielkie uczucia do nich i wydaje krocie na kosztowne operacje gdy zachorują (mój pies miał 2 razy operację na raka) a inne zwierzęta, też ssaki, to już są gorsze.

Ciekawe co by owi myśliwi powiedzieli gdyby ktoś urządził tak polowanie na nich? Ja dzika w naszych lasach nie widziałem, a mieszkam tu od urodzenia. Sarny, jelenie- tak, dziki nie.

wtorek, 21 października 2008

Muminki w Lubuskim Teatrze


Lubuski Teatr ma dobrą wiadomość dla najmłodszych widzów! Już 4 i 5 listopada (godz.9.00 i 11.00) zapraszamy dzieci na spektakl familijny Lato Muminków, czyli Narzeczone Lwa Tove Jansson. Słynne na całym świecie, inteligentne i zabawne Muminki, to dziwne, ale sympatyczne stwory z baśniowego świata, które wraz z przyjaciółmi wiodą szczęśliwe życie w swojej dolinie. Z wyglądu bardzo przypominają dwunożne hipopotamy, a na zimę zapadają w sen jak niedźwiedzie, jednak serca mają bardzo ludzkie. Tym razem niezwykła rodzinka przeżywa zupełnie niespodziewaną przygodę. Deszczowe i burzowe lato przynosi powódź i wielka fala zatapia Dolinę Muminów. One same muszą ratować swój dobytek i uciekać przed wodą. W pewnej chwili...
Co było dalej w tym barwnym i rozśpiewanym widowisku dowiecie się w teatrze. Lato Muminków zawiera również dużo humoru, pogodnego nastroju i prawdziwej życiowej mądrości. Filozofię życiową opartą na optymizmie i wzajemnej tolerancji. Przekonuje, że nie warto podawać się przeciwnościom losu, ponieważ nie ma sytuacji beznadziejnych. Paweł Szumiec, reżyser przedstawienia swoją opowieść prowadzi dynamicznie, wzbogaca muzyką, śpiewem, komputerową animacją i filmowymi kadrami. Żywiołowa reakcja młodej widowni pokazuje jak wielką radość przynosi dzieciom spotkanie z ulubionymi bajkowymi postaciami.
wg teatr.zgora.pl

O budowę ścianki szczelnej wokół kopalnii odkrywkowych

Jakiś czas temu chciałem przekonać tutejszych dziennikarzy do ekolgicznych rozwiązań przy budowie kopalni odkrywkowych i zostawiłem im ulotki na temat budowy ścianki szczelnej wokól kopalnii odkrywkowych. I co? I nic.

Nie ma potrzeby bowiem robić wielkiego leja depresyjnego, dokonuje się więc 90-metrowego "nacięcia", kopie się szczelinę, którą wypełnia się gliną. Poziom wód gruntowych nie opada więc. Jest to kosztowne, ale na Zachodzie staje się standardem przy budowie kopalnii. Ulotki przesłałem do władz gminy Brody oraz gm. Gubin. Nie wiem, co się stalo z tą moją inicjatywą. Specjalnie pojechałem na wyjazd szkoleniowy o niemieckich kopalniach węgla i byłem na spotkaniu z szefami Vattenfala, którzy opowiadali jak chronią środowisko wokół kopalń.


Projekt realizuje spółka powołana przez polskie kopalnie węgla brunatnego z okolic Konina. Spółka jest zawiązana i zarejestrowana w Ziel. Górze. Samorząd gm. Gubin wyraża zgodę, gminy Brody nie, choć się waha. Ograniczyłem się do wysłania alarmistycznej oceny wpływu na poziom wód gruntowych do obu samorządów, przekazałem także ulotki otrzymane na wyjeździe szkoleniowym w ramach Zielonego Uniwersytetu od kopalni odkrywkowych po stronie niemieckiej. Ulotki dotyczyły wspomnianej nowej technologii budowy ścianki szczelnej wokól planowanych wyrobisk, co ma uniemożliwić spadek poziomu wód gruntowych, czyli najgorszy efekt owych kopalni na region.

Należałoby dokonać oceny środowiska naturalnego na tym terenie. Nigdy tam nie byłem. Jeśli to puste pola, to strata niewielka, jeśli cenna przyroda, to mamy problem.
Dodatek: Co Karolina Jankowska z Zielonych dowiedziala się o planowanej kopalni:
"Na obecnym etapie prowadzone będą prace geologiczne polegające na
rozpoznaniu (za pomocą wierceń) i udokumentowaniu złoża węgla brunatnego "Gubin" i"Gubin-Zasieki-Brody". Koncesji nr 39/2008/p na prowadzenie tych prac udzielił Minister Środowiska Kopalni Węgla Brunatnego "KONIN" S.A. w Kleczewie, decyzją z dnia 22 sierpnia 2008 r. Z udzielonej (..) koncesji wynika, że naobecnym etapie (prowadzenie prac wiertniczych) z uwagi na brak podstaw prawnych nie wykonano raportu oddziaływania projektowanych prac na środowisko. Raport taki z pewnością będzie sporządzony przez Inwestora na etapie ubiegania się o koncesję na wydobycie kopaliny z w/w złóż węgla brunatnego."
Obecnie inwestor (Kopalnia "KONIN" i Grupa Energetyczna ENEA z Poznania)
prowadzi konsultacje z lokalną społecznością.

Lubuskie: czy jest miejsce na rynku na drugi silny dziennik regionalny?

Fakty- wyniki badań czytelnictwa pokazują iż mamy największą na rynku prasy codziennej koncentrację w Polsce. W innych regionach jest silna konkurencja na rynku popularnych gazet codziennych, zwykle każda ma po kilkanaście procent, u nas od połowy lat 90-tych panuje niemal niepodzielnie jeden tytuł- Gazeta Lubuska (Mecom), mająca 51- % udział w rynku regionalnym, wg PBC najwyższy w skali kraju, a konkretnie badanych regionów.

Kiedyś, za mojej młodość tak nie było, a połowę rynku zajmowała „Gazeta Nowa”. Znaczna część ludności codziennie rano nabywała obie gazety, a chwilami, przy okazji różnych promocji, sprzedany nakład Gazety Nowej przewyższał sprzedaż Gazety Lubuskiej. Niestety, GN padła przy okazji jednego z kryzysów lat 90-tych, ale dziś rynek jest przecież większy, ludzie zasobniejsi.

Fot. Winieta „Zielonogórskiej Gazety Nowej” jak ją pamiętam (jej egzemplarze są dostępne np. w Bibliotece Narodowej w Warszawie)

GAZETA NOWA

Może pora na większą konkurencję na rynku prasy codziennej w woj. Lubuskim. W woj. Opolskim "Polska The Times" stworzył „Gazetę Opolską”, może pora przyjdzie kiedyś na tytuł w woj. Lubuskim? W Opolu z Gazetą Opolską "Polska The Times" jest na siódmej pozycji, mają tam 5,77 %. U nas mają 11. pozycję i 0,62 % rynku.

Tab. Nowe wyniki PBC dla Lubuskiego:

Wg Polskie Badania Czytelnictwa, http://www.wirtualnemedia.pl/article/2420689_Ktore_tytuly_sa_najpopularniejsze_w_regionach.htm
Tab. Poprzednie wyniki dla Lubuskiego
wg http://www.wirtualnemedia.pl/article/2283001_

środa, 15 października 2008

34 Międzynarodowe Wschodniobrandenburskie Rozmowy Transportowe

On 16th October the "34. Internationale Ostbrandenburger Verkehrsgespräche"/ "34 Międzynarodowe Wschodniobrandenburskie Rozmowy Transportowe" will take place at Słubice.
The topic will be:"Die Integrierten Verkehrskonzeptionen der drei Euroregionen und die räumliche Entwicklung zur Förderung von Wirtschaft und Tourismus"/ "Zintegrowane koncepcje komunikacji trzech euroregionów i rozwój przestrzenny wspierający gospodarkę i turystykę"

„Zielonogórskie Perspektywy” o komunikacji drogowej w Zielonej Górze

Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju Miasta
„Zielonogórskie Perspektywy”
ma zaszczyt zaprosić
na XVIII spotkanie otwarte




"Komunikacja drogowa w Zielonej Górze"


Wprowadzający:
Damian Hajduk
Rajmund Liberski
Prowadzenie Konrad Stanglewicz
22 października 2008, godzina 17.00, sala nr 2 (parter),
Uniwersytet Zielonogórski, Campus A
Wydział Matematyki, Informatyki i Ekonometrii
(budynek A-29, ul. Prof. Szafrana 4a)

Zapomiana Góra

Jesień urzeka paletą barw. Wczoraj, wiedziony przeczuciem, skorzystałem ze słońca i odbyliśmy z kolegą przejażdżkę rowerową. Mieliśmy skakać na dropach do downhillu, ale kumpel wolał pojeździć po okolicy. Wzgórza wokół Zielonej Góry, ponad 100-tysięcznego miasta, pełne wąwozów, dolin, gór, są kompletnie niezagospodarowane turystycznie. Brak tablic z mapami, kierunkowskazów. Sam nigdy bym nie trafił przez te lasy do Świdnicy, a wieży Bismarcka za pierwszym razem szukałem przez dość spory czas.


Fot. Widok z Góry Braniborskiej, autor: tb808


Ongiś zaczepili nas rzadcy tu spacerowicze pytając o kierunek na wieżę widokową, zbudowaną jeszcze przez Bismarcka. Wieża, upaństwowiona przez Lasy Państwowe, jest oczywiście nieczynna dla zwiedzających (akurat fotografował ją tb808). A najwyższy punkt okolicy- Góra Wilkanowska, na której owa wieża się znajduje, w mojej młodości oferowała wspaniały widok na otaczające doliny. Dziś całkiem zarosła.

Przeraża trochę gospodarka leśna w wykonaniu Lasów Państwowych. Ziemia Lubuska mogłaby mieć taką piękną przyrodę, takie wspaniałe lasy, gdyby nie ta firma dla której las równa się rzędy sosen, plantacja drzew o przeznaczeniu gospodarczym. Lasy Państwowe w okolicach Góry Wilkanowskiej wycinają dzikie i oryginalne poszycie leśne w tych co bardziej naturalnych fragmentach lasu. Całe fragmenty lasów grochodrzewowych (akacjowych) tamże występujących idą pod piły.

Fot. Źródelko, autor: tb808



Oglądałem trzy fragmenty wyciętych przez nich lasów świerkowych występujących na podmokłych terenach. Lasom Państwowym świerki widać są przydatne, ale nowych nie zasadzą. Ci ludzie zawsze mają gładkie wytłumaczenie, próbują sugerować że ktoś się nie zna, tudzież że drzewa były niezdrowe. Nie wierzę. A jeśli oni tną po prostu wszystko co nie jest sosną, chcąc mieć lasy gospodarcze, a nie rekreacyjne?

Gdyby nie owe lasy państwowe, na całych tych terenach możnaby posadzić różnorodne gatunki drzew, odtworzyć tu naturalne lasy jakie kiedyś porastały te tereny. Choćby tylko tam gdzie będzie to atrakcją dla turystów, choćby na owych wzgórzach. A tak- lasy państwowe. Ach, szkoda gadać.

Fot. Jeziorko w lesie, autor: tb808


Mój przewodnik zaprowadził mnie na wieżę zbudowaną na podświdnickich wzgórzach przez myśliwych. Cisza, spokój. Słychać tylko szelest przyrody, odgłos wiatru. Słońce, szpaler drzew szosy Świdnica- Ochla. W oddali jak okiem sięgnąć- lasy, doliny, hen daleko inne wzgórza, jakieś niewielkie góry nawet. Warto pedałować godzinę by dotrzeć na taką wieżę. Zjeżdżamy do Świdnicy- a tu, na ulicy Długiej, od strony Wilkanowa- jak w górach, domy zbudowane na stromym zboczu, ulica wijąca się pod wzniesieniem.

Droga którą wracaliśmy była mi nieznana. Nie ma ścieżek rowerowych, więc ze Świdnicy skręciliśmy w las gdy tylko zaczęła się ruchliwa szosa do Żar. Stromo, piękne świerki w dolince. Potem przejażdżka przez Wilkanów. Dom z własnym boiskiem do kosza, może i kortami. Kościół, zresztą nowy, schowany w głębi wioski. Ulice powstałe nagle na dawnych polach. Kiedyś domy miały numery kolejne, bez nazw ulic, dziś jest tu kilka tuzinów ulic. Jedziemy Doliną Zieloną, wyjeżdżamy na działki i przez nie, jadąc prosto, docieramy na Glinianki. Szkoda, że zlikwidowano tory kolejki do wożenia gliny jaka działała tu w moim dzieciństwie. Dziś byłaby to świetna atrakcja turystyczna dla dzieciaków, i biznes dla kogoś.
Fot. Wzgórza Piastowskie, autor: tb808



Jadę nieznaną mi asfaltową alejką spacerową łączącą os. Cegielnia z ulicą Francuską. Wyjeżdżamy na ul. Bułgarskiej. Zielona Góra od tej strony wygląda jak kurort, miasto wczasowiskowe. Osiedla są pełne zieleni, nawet słupy oświetleniowe mają coś z kurortu. Sporo osób spaceruje. A mi jakoś przykro, że tutejsze góry i górki są tak nieznane, zapomniane. Pamięta o nich tylko mój przewodnik, fanatyk downhillu, skakania na rowerze z hopek z miniskoczni jakich jest nieco w naszych lasach. No cóż, mieszkańcy Zielonej Góry mają inne, nizinne rozrywki, a nazwa miasta, jak widać, niezobowiązuje.

Adam Fularz
Fot. Dolina Gęśnika, autor: tb808


Pałac w Rogach na fotografiach


Pałac powstał w latach 1906-1913, mniej więcej wtedy gdy w Europie przekwitała moda na romantyczne siedziby arystokratyczne. Był zamkiem mysliwskim Adolfa Friedricha Augusta von Waldow. Dziś należy do szkoły wyższej. Znajduje się w gminie Lubniewice.

Jak dojechać? Jaka kultura w Zielonej Górze?

Jak dojechać?

Zielona Góra nie będzie także stolicą regionu z obecnym systemem transportowym. Do Opola, miasta o takiej samej liczbie ludności jak Zielona Góra, koleją na poranny szczyt komunikacyjny do miasta dojeżdża wg badań niezależnego audytora 5700 osób (z tym że mają też po co dojeżdżać). W Zielonej Górze w porannym szczycie mowa jest o kilkuset osobach- może tylko 300 albo 600 z czego ponad połowa to kolejarze, zresztą wystarczy przejść się rano i policzyć. Kolej nie funkcjonuje poprawnie w żadnej z relacji wokół Zielonej Góry. Pociągi kursują wolno- z prędkością handlową rzędu 30 km/h, nader rzadko- zwykle co kilka godzin, co powoduje że niemal nikt z nich nie korzysta, poza kolejarzami i ludnością z wiosek skazanych na ten środek transportu. Władze samorządowe poniosły druzgoczącą porażkę w reformowaniu kolei regionalnych.

A to dzięki kolei- jej wygodzie i szybkości podróży jaką ten środek transportu daje, Zielona Góra mogłaby odzyskać pozycję stolicy regionu. W Leeds, gdzie mieszkam, udział kolei w przewozach do centrum pobliskiego Manchesteru wynosi aż 40 %. W naszym regionie udział kolei w jakiejkolwiek relacji zwykle oscyluje wokół co najwyżej kilku procent, a w przewozach transgranicznych 3,08 procenta (dane z 2004 r.).

Komunikacyjna stolica regionu?

Do Świebodzina, Szprotawy i Głogowa w 35 minut, do Żar i Kożuchowa w 20 minut, do Żagania i Lubska w 25 minut, do Gubina w 40 minut- czasy przejazdu jak najzupełniej możliwe. To sprawny system transportu regionalnego mógłby uczynić z Zielonej Góry prawdziwą stolicę regionu, do której wpada się na zakupy czy do teatru, podobnie jak ma to miejsce z Poznaniem czy Wrocławiem. Przecież przed wojną przez to województwo pociągi mknęły z prędkościami rzędu 160 km/h! Dzisiaj dawne linie wysokich prędkości rozkradziono, jak tą z Lubska do Gubina. Nie istnieją nawet połączenia do 100-tysięcznych miast w sąsiedztwie Zielonej Góry- Legnicy, Cottbus czy Gorzowa.


Samorządy przez lata tylko bezczynnie patrzyły na to jak PKP większość środków na modernizacje linii lokuje w innych województwach. Dziś linie kolejowe w woj. Lubuskim to ruina, a jego mieszkańców ograbiono z wartej setki milionów infrastruktury (wg moich szacunków wytransferowano 800 mln w ciągu 10 lat). Tak źle z koleją nie jest chyba w żadnym regionie tej części Polski. Nawet w Polsce można: w wielu innych województwach kolej funkcjonuje całkiem poprawnie, jak np. w woj. Opolskim, gdzie w szczycie pociągi osobowe kursują co 30 minut. W woj. Mazowieckim powołano nawet dwie nowe spółki samorządowe do obsługi połączeń, podobne plany realizuje wiele innych samorządów (np. ruszają niezależne, samorządowe Koleje Dolnośląskie na południe od nas), tylko nie nasz.

A może dolecieć?

Władze samorządowe poniosły także porażkę w dziedzinie portu lotniczego w porównaniu z wyczynami innych samorządów. Port lotniczy, ulokowany wcale nie daleko od centrum miasta (jedna trzecia portów lotniczych w Polsce jest ulokowana dalej niż ten zielonogórski, niekiedy dystans sięga nawet ponad 60 km!) jest niewykorzystany, jego liczba pasażerów jest kilkudziesięciokrotnie niższa niż np. portu w Rzeszowie.


Władze od wielu lat nie potrafiły porozumieć się z wojskiem odnośnie losów tego portu, mimo że to samo udało się np. w Olsztynie-Szymanach (53 km od centrum Olsztyna) gdzie rozpoczęto jego rozbudowę pod tanie linie lotnicze. W tej dziedzinie Zieloną Górę wyprzedziła cała Polska- do innych miast latają tanie linie wożące setki tysięcy pasażerów rocznie, do nas latają ciężko subsydiowani przewoźnicy których roczne przewozy to równowartość 10 kursów boeingów tanich linii. A tanie linie się nie pojawią póki port nie będzie miał kompetentnych managerów i systemu nawigacji takiego jaki mają wszystkie pozostałe porty lotnicze w tym kraju.

W sprawie portu nie zrobiono dosłownie nic, poza subsydiowaniem państwowego przewoźnika sumami za które skusiłoby się wiele tanich linii mogących dowozić turystów z Europy nad lubuskie jeziora. Zresztą jest to stereotypem jakoby port lotniczy musiał funkcjonować wokół jakiegokolwiek większego miasta- w wielu krajach z powodzeniem rozwijają się porty lotnicze zupełnie na prowincji, z dala od większych ośrodków miejskich, czego przykładem jest irlandzki port Shannon obsługujący kilka milionów podróżnych rocznie. Do Polski wracając, w Rzeszowie port lotniczy rozbudowano do rangi portu transkontynentalnego, będzie on od połowy 2007 r. poza tanimi liniami

Kultura? Leży także.

Jeszcze w latach 80-tych tutejsza filharmonia szczyciła się również tytułem Opery Kameralnej i organizowała takowe przedstawienia w zabytkowych wnętrzach zamków i pałaców Ziemi Lubuskiej. Przecież przed wojną, w 1931 roku to miasto zbudowało teatr operowy. Dziś teatr operowy ma nawet Rzeszów czy pobliski Frankfurt nad Odrą, natomiast w Zielonej Górze takie idee wywołują zdziwienie. Lokalny teatr nie odnosi sukcesów, zniknęła scena lalkowa mimo ze w wielu innych miastach tej wielkości (np. Słupsku, Toruniu, Rzeszowie, Łomży) z powodzeniem funkcjonują odrębne teatry lalkowe niekiedy porażające gigantomanią, jak w Rzeszowie.

W Zielonej Górze powinno się przeprowadzić gruntowną reformę tutejszego teatru, rozdzielając go na kilka odrębnych organizacyjnie przedsięwzięć wg spełnianych funkcji: teatr impresaryjny ściągający do miasta sztuki zewnętrznych teatrów, w tym także opery, teatr ze stałym zespołem, oraz teatr lalkowy. Mogą one funkcjonować w tym samym budynku, lecz rozdzielenie organizacyjne tych struktur na zupełnie odrębne od siebie organizacje umożliwi łatwiejsze nadzorowanie rezultatów ich pracy. Teatr na ul. Niepodległości powinien także odzyskać (po koniecznej przebudowie) rolę sceny operowej dla tego regionu, jaką pełnił przed wojną. Niestety- władze samorządowe które dzierżą pieczę nad tymi przybytkami kultury, preferując status-quo i odwlekając reformy powodują tylko ich dalszą zapaść.


(...)

poniedziałek, 13 października 2008

Propozycja obwodnicy Zawady

Zawada ma problem- mimo powstania drogi S3 ruch przez wioskę nieznacznie tylko zmalał. Oto propozycja obwodnicy omijającej wioskę i wykorzystującej juz wybudowany fragment obwodnicy wioski od strony północnej, wprowadzający szosę do Jan i Przytoku na most nad trasą S3. Od tej drogi (nr. 279) odeszłaby nowa droga przebiegająca równolegle do S3 na terenie wioski, a potem odeszłaby w las by połączyć się z ul. Poznańską, drogą powiatową Zielona Góra- Sulechów.

niedziela, 12 października 2008

Z wizytą w, jak głoszą plotki, więzieniu dla dzieci

Z blogów Salonu 24



Powrót do miejsc znanych z dzieciństwa miał dziś scenerię z filmu grozy. Tonący w mroku pałac cesarzowej Herminy, żony ostatniego cesarza Niemiec, dzieci biegające wokół zakratowanych okien. Opowieść oprowadzającego mnie przyjaciela o tym jak to w pałacu dosłownie więziona jest „trudna młodzież”, normalne dzieci z problemami są otumaniane lekami psychotropowymi, stosowanymi jako tani substytut prawdziwej terapii bez leków, rozmaitych warsztatów mogących niepełnoletnim więźniom polskiego systemu opieki medycznej dać jakieś pasje, zainteresowania. Zamiast pomagać im znaleźć pasje otumania się je lekami, bo tylko to potrafią tamtejsi lekarze. Nie wiem na ile to prawda, ale historię tą opowiadały dwie różne osoby.

Weekendowa wycieczka do przełomu Odry tam gdzie do Odry uchodzi Śląska Ochla zaskoczyła mnie. Z Bukowej Góry położonej nad samą Odrą rozpościerał się widok na całą pradolinę Odry. Jesień pomalowała świat na żółto i pomarańczowo, a zachód słońca zaszczycił jesienny pejzaż złotą poświatą. Zszedłem ze stromego piaszczystego zbocza, stworzonego przez morenę polodowcową, nad rzekę, by spojrzeć na przedwojenne jeszcze grodzie samoczynnie zamykające się gdy Odra wylewa. Z trwogą pomyślałem, czy aby ów nieremontowany stuletni zabytek jeszcze się samoczynnie zamknie na kolejną powódź stulecia. Ale niemiecka robota jest solidna- przed wyjazdem odwiedzaliśmy koleżankę. Pokazała na sąsiednią poniemiecką kamienicę, i stwierdziła iż wg mieszkańców tego budynku jest to pierwsza wymiana dachówek od jego zbudowania równo 95 lat temu.

Potem przedzieraliśmy się lokalnymi drogami. Cieńka kreska w typowym atlasie Polski oznaczająca drogę Bobrowniki- Dąbrowa wcale nie oznacza że jest to droga utwardzona choćby żwirem, mimo że prowadzi do największej atrakcji turystycznej okolicy. Tylko jakimś cudem nie zagrzebaliśmy się w piasku, szorując na długich odcinkach miską olejową po wybrzuszeniu między piaszczystymi koleinami. W takich lokalnych dziurach nigdzie nie ma kierunkowskazów, więc drogę do Zaboru minęliśmy, docierając aż do Milska. Przed wojną był tu most przez Odrę, dziś jest prom, ale podobno na wielu zachodnioeuropejskich mapach i systemach GPS owego mostu nie zmazano, i kierowcy parę razy o mało nie zatonęli rozpędzonym tirem w nurcie rzeki.

Zabór to ryneczek i podkowiaste założenie urbanistyczne na wzór malutkiego Wersalu, zniszczone budynkiem straży pożarnej po jednej stronie przypałacowych czworaków, a płotem boiska po drugiej. Tutejsza rezydencja ongiś należała do Fryderyka Augusta Cosel, syna słynnej hrabiny Cosel, a potem mieszkała tu Hermina Schönaich, ostatnia żona cesarza Niemiec Wilhelma II. Słyszałem historię ich poznania się- podobno Hermina odratowała cesarza (już wówczas abdykowanego) gdy jego samolot rozbił się pod Zaborem. Wersja ta wg historyków była ukartowaną blagą dla mediów.

Pałac cesarzowej tonął już w mroku. Zakaz wstępu- groziły tablice, ale pamiętałem z dzieciństwa, że nikt się nimi nie przejmował. Przypałacowy park wyglądał psychodelicznie, tonął już w zmierzchowej poświacie. Alejka prowadząca nad jezioro kiedyś kończyła się pomostem, a w wodzie rosły orzechy wodne i wodne paprocie. Dziś kończy się trzcinowiskiem, aby dojrzeć jezioro musiałem się wspiąć na drzewo. Wracając ominęliśmy obrośnięty bluszczem pałac z drugiej strony.

Mój przewodnik kuśtykając z laską po tonącym w mroku parku opowiadał mi o owej instytucji medycznej tamże się mieszczącej. Są w niej „trudne dzieci”- zwykle najzupełniej normalne, tylko niewielka część ma schizofrenię i tym podobne zaburzenia. Trafiają tu dzieci które bija inne dzieci, dzieci z trudnych rodzin, ofiary domowej przemocy, córki gwałcone przez ojców-pedofili, słowem dzieci z którymi za bardzo nie ma co zrobić.

Mój przewodnik miał styczność z tymi dziećmi, uczył je ongiś czegoś. Może to tylko plotka, ale wg niej ponoć nie ma pieniędzy na stałe warsztaty dla tych dzieci, na uczenie je czy to jogi, czy capoeiry, czy grania na rozmaitych instrumentach, szprycuje się je lekami aby je uspokoić. Medycyna XIX-wieczna. Dzieci mają co prawda malutki basen. Ale owa instytucja jest wg niego najzwyklejszym więzieniem dla dzieci. Młodsze dzieci są wg niego tylko przestraszone, natomiast starsi więźniowie są już agresywni, niemili dla innych. Na zajęciach wyśmiewają innych.

Fasada zamku od strony jeziora porośnięta była pnączem, a w nim zakratowane okna. Za zarośniętą łopianem fosą pod zakratowane okno podchodziły jakieś dzieci. Nagle rozległ się podniesiony głos, w zasadzie wrzask wychowawcy, i odgłosy zastraszonych dzieci. Dwójka dzieci czających się pod oknem odbiegła za przyporę. Wskoczyłem do porośniętej łopianem fosy, podbiegłem do owych 11-to czy 12-letnich dzieci ubranych w kolorowe bluzy skejtowe. Wypytywałem co i jak. Poznały jakieś dziecko z owego pałacu w sklepie przy ryneczku. Gdy je pytałem o zachowanie owego dziecka, powiedziały że było jak najbardziej normalne, wcale nie szurnięte. Podeszeły z nim porozmawiać przez zakratowane okno, i wtedy do krat zleciały się wszystkie młodsze dzieci, i nadszedł zwabiony hałasem wychowawca.

Wg nich dzieci z "więzienia" nie wychodzą, chyba że tam- pokazały na wschód- na boisko, albo do lasu. Szkoła dla tych dzieci jest w środku, w pałacu, do miasteczka więc nie wychodzą. A mnie ciarki przeszły. „To więzienie” – powiedziałem tym dzieciom i odeszliśmy. Jaką winę ponoszą mający podobno problemy z nerwami, czy to z zachowaniem owi nieletni pensjonariusze pałacu tonącego w postkomunistycznej estetyce niedbale otynkowanych ścian pełnych zacieków? Co zrobiły że odgrodzono je od świata, że nie bawią się z innymi dziećmi? To ma być służba zdrowia, czy wiek XIX? Plotki głoszą że jest na psychotropy, a nie ma na terapeutów, na stałe warsztaty? Wreszcie- jak odnajdą się w normalnym życiu dzieci wychowane możliwe że i w więzieniu, pod totalitarnym kloszem Pana Ordynatora?

Co by się stało, gdyby ów ośrodek sprywatyzowano? Czy ten ciekawy pałac o rokokowych, nikomu niemal nie znanych wnętrzach dalej byłby zamknięty dla zwiedzających? Czy park byłby nadal totalnie zaniedbany, fosa bez wody, most nad nią podparty morzem kołów, gigantyczna fontanna wielkości jeziora- pusta, a samo jezioro niewidoczne, oddzielone szpalerem trzcin od alejki? Czy prywatny właściciel okrutnie trzymałby dzieci pod kluczem, za kratami? Czy chodziłyby one do szkoły w pałacu, czy też może do tej normalnej, w miasteczku, jeśli są normalnymi, może i trudnymi dziećmi? Wreszcie- czy to aby nie jakaś XIX-wieczna placówka robiąca za jakiś koszmarny dom dziecka? Czy tak jak głoszą plotki- chemicznie leczy się najzupełniej normalne, choć trudne dzieci, bo podobno większość pensjonariuszy tego więzienia właśnie taka jest? Polska służba zdrowia- kto tak naprawdę ją kontroluje, i ile takich przybytków dla dzieci tak naprawdę istnieje? Rzut beretem dalej, w pałacu w Przytoku jest przecież podobna placówka!

Foto: Widok z pałacu, w głębi pusta fontanna, a dalej podkowiaste czworaki. (gazeta.pl)

Stare, archiwalne zdjęcia:




Tam wg GL ma wyglądać "Złoty Dom" przy rynku w Ziel. Górze


wg Gaz. Lubuskiej

Trybunał Inkwizycyjny w Zielonej Górze łamie prawa człowieka. Więzienie bez sądu.

Szanowna Pani
Prezes Sądu Okręgowego w Zielonej Górze
Sędzia S. O. Anna Jasińska
Szanowna Pani,

Uważam za godne potępienia przetrzymywanie w areszcie chorego na cukrzycę obywatela Holandii Ariego, którego los opisała Gazeta Lubuska. Byli to plantatorzy marihuany holenderskiego pochodzenia, hodujący marihuanę w Polsce i sprzedający ją na zachód Europy.
Marihuana jest w Holandii i np. Czechach w legalnej lub półlegalnej sprzedaży, to znaczy można wejśc do coffe-shopu, znajdującego się np. w Amsterdamie na większości ulic, i nabyć dżointa, który kosztuje 3,50 euro, tudzież można nabyć różne gatunki marihuany. Tamtejsze prawodawstwo nie reguluje jednak kwestii pochodzenia ani uprawy tej rośliny. W innych krajach, np. we wszystkich landach RFN poza katolicką Bawarią posiadanie i konsumpcja marihuany jest legalna, różnice dotyczą dopuszczalnych ilości jakie można legalnie posiadać i kosumować.

Nie dziwi mnie że w Polsce, gdzie koszty pracy są niższe, uprawiano marihuanę na rynek zachodnioeuropejski. Nie uważam tego za "handlowanie śmiercią", bowiem znam skutki działania tej rośliny. Wg badań nie uzaleznia ona fizycznie jak alkohol czy papierosy. Przy nadmiernym użyciu jednakże może utrudnić koncentrację nad nauką w przypadku młodzieży szkolnej, efekt ten jednak jest krótkookresowy.

W Polsce niestety nie ma kultury palenia marihuany, a młodzież z bloków pali zwykle za dużo. Z tego co widzę obecnie inicjacja palaczy marihuany nastepuje w wieku 11- 13 lat, w niektorych miastach marihuanę palą już 9-letnie dzieci, a do budowy bongów (fajek wodnych) potrafią wykorzystać dziecinne wiaderka z piaskownicy. Nie inaczej wygląda wiek inicjacji w Wielkiej Brytanii- tam też marihuana jest popularna wśród dzieci, bo to one ją posiadają i sprzedają z uwagi na ich niekaralność.

Nie demonizowałbym jednak- gdyby bowiem była to substancja tak szkodliwa, Wielka Brytania czy Holandia, kraje o największej konsumpcji, gdzie większość mieszkańców miała styczność z konsumpcją tej rośliny, po prostu nie byłyby tak zamożne. Przy umiarkowanej konsumpcji marihuana pozwala na lepszą koncentrację, pozwala się odpręzyć bez negatywnych efektów jakie daje konsumpcja alkoholu.

Rozumiem uczucia katolickie i kwestię odmienności wyznań. Marihuany zwykle nie palą katolicy, nie jest ona popularna w krajch katolickich. I nie sądzę by katolicka moralność i ideologia była dobrym punktem wyjścia do osoądzania, więzienia i przetrzymywania plantatorów z innego kraju gdzie większość jego mieszkańców tą roślinę konsumuje lub konsumowało, a jej konsumpcja jest popularna niczym picie piwa.

Nie jest to tez dobry punkt wyjścia do osądzania osób tutejszych, nic z moralnością katolicką nie mających wspólnego, jak owego chłopaka z zielonogórskeigo skejtparku, którego za obrót marihuaną wsadzono bez wyroku do aresztu na kilka miesięcy do celi z mordercami, o czym mi ostatnio opowiadał. Jest to w mojej opinii kontrowersyjne zwłaszcza gdy samemu nie zna się skutków stosowania takiej rośliny, a swoją wiedzę opiera się na innych, niekoniecznie obiektywnych źródłach.

Z wyrazami szacunku
Adam Fularz,członek Rady Krajowej Partia Zieloni 2004, oddział lubuski

Literatura:

Tekst Gazety Lubuskiej:http://www.gazetalubuska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20081012/POWIAT16/113217361


12 października 2008 - 18:08
Sąd trzymał w areszcie ciężko chorego Holendra. Zdrowi Polacy, oskarżeni w tej samej sprawie, byli na wolności. Holender twierdzi, że w więziennym szpitalu lekarze chcieli obciąć mu nogę.

11-10-2008


Sprawą interesują się obrońcy praw człowieka. Arie M. ma 55 lat. Słabo mówi po polsku. Relację z pobytu w areszcie przekazuje jego partnerka życiowa Barbara (imię zmienione). - Skandaliczne warunki, nikt nie traktował go jak chorego, nie robili mu żadnych badań. Jeszcze na wolności, z powodu miażdżycy, obcięto mu palec, ale prognozy były optymistyczne - opowiada kobieta. - Tymczasem w areszcie zaczęły się psuć dwa kolejne place. Zamiast je ratować, lekarze chcieli obciąć nogę, ale się nie
zgodził. W sumie przez pół roku pobytu w areszcie tylko trzy tygodnie był w
szpitalu, przez resztę dni tylko przychodzili i zmieniali mu opatrunek, nikt nie
interesował się jego nogą. Nie badali mu poziomu cukru, choć choruje na
cukrzycę. Dopiero dwa tygodnie przed wyjściem przeprowadzili normalne badania.
Okazało się, że ma pozatykane żyły. Potrzebuje operacji.

Sąd: - Istnieje groźba ucieczki lub ukrycia
Rok temu wielkopolska policja wpadła na trop grupy zajmującej się produkcją narkotyków. Mózgiem był Henri A., obywatel Holandii mieszkający w Polsce. Pomysł był prosty. Zwerbował kilku mieszkańców lubuskich wiosek, u których hodował konopie indyjskie, a narkotyk sprzedawał na zachód. Wśród współpracowników był Arie, też od lat mieszkający w Polsce. Policja najpierw zatrzymała Henriego, później jak po sznurku docierała do kolejnych wspólników. W sumie zarzuty usłyszało dziewięć osób. Boss - zorganizowania i kierowania grupa przestępczą, pozostali - udziału w tej grupie. Wszyscy trafili do aresztu.

Tu drogi Holendrów i Polaków się rozchodzą. Polacy złożyli
wyjaśnienia i wyszli na wolność. Za kratkami pozostali jedynie Holendrzy. Henri
- ze względu na najcięższe zarzuty. Arie - bo nie przyznał się do przestępstw i
zdaniem prokuratora, umniejszał swą rolę. Ale później zaczął współpracować ze
śledczymi. W rezultacie prokuratura nie upierała się przy areszcie. Była gotowa
zamienić go na poręczenie majątkowe, zakaz opuszczania kraju i dozór
policyjny.

Wydawało się, że Arie opuści areszt. Ale mimo takiej "przychylności”
prokuratora, sąd zdecydował, że Holender kolejne trzy miesiące spędzi za
kratkami. Uzasadniał to groźbą matactwa, obawą ucieczki lub ukrycia. "Fakt
zagrożenia orzeczeniem surowej kary, mimo przyznania się oskarżonego, w ocenie
Sądu uzasadnia jednakże obawę zakłócania przez oskarżonego prawidłowego toku
postępowania (...) - pisała sędzia Sylwia Łysa. Jej zdaniem, zwolnienia nie
uzasadniał również na stan zdrowia Arie.

Obrońca: - To decyzja nierozsądna,
niehumanitarna
Adwokat Ariego nie ukrywał oburzenia. - To jawna
niesprawiedliwość. Polacy, którzy mieli takie same zarzuty, też złożyli zeznania
i wyszli. Byli zdrowi, łatwiej mogli uciec niż Holender, który jeździ na wózku.
Ten człowiek jest poważnie chory - tłumaczył Krzysztof Szymański, który zaczął
zasypywać sąd prośbami o uchylenia aresztu. W pełnym emocji wniosku napisał:

"Rażąca niesłuszność aresztu polega na tym, że pozostali oskarżeni z wyjątkiem
Henriego A. mają zarzuty identyczne lub poważniejsze, a w stosunku do nich
areszt został uchylony jeszcze przed wniesieniem aktu oskarżenia. W sposób
drastyczny sąd różni Ariego M. od pozostałych oskarżonych, pozostających na
wolności”.

Szymański tłumaczył sądowi, że jego klient nie ucieknie, bo od 14 lat
mieszka w Polsce, a za granicą nie ma ani mieszkania, ani majątku. Powoływał się
na to, że nawet prokuratura nie sprzeciwiała się wnioskowi o uchylenie aresztu.
Podkreślał, że Arie jest ciężko chory i wymaga stałej opieki lekarskiej. - Od
chwili zamknięcia w areszcie, nie został dostatecznie zdiagnozowany. Pojawiło
się niebezpieczeństwo obcięcia kolejnego palca. Jeśli w takiej sytuacji sąd
uznaje, że stosowanie aresztu jest niezbędne, to taką decyzje można ocenić jako
nierozsądną, sprzeczną z prawem i niehumanitarną - twierdził obrońca.

Sędzia prowadząca sprawę odmówiła zwolnienia. Uznała, że Holender może uciec, bo ma rodzinę za granicą. Fakt, że inni oskarżeni w tej sprawie są na wolności,
tłumaczyła tym, że wcześniej zwolnił ich prokurator, a nie sąd. A stan zdrowia
Ariego był na tyle dobry, że mógł spokojnie przebywać w areszcie.

Sąd powoływał się na systematyczne kontrole. "Nie ma podstaw do przyjęcia, że dalszy pobyt w warunkach jednostki penitencjarnej zagraża życiu czy też zdrowiu oskarżonego” - pisała Łysa.

Fundacja Praw Człowieka: - Sprawdzimy to!

Szymański cały czas pisał wnioski o zwolnienie z aresztu. Postępowanie sądu bez ogródek nazywał "dyskryminacją ze względu na obywatelstwo lub narodowość”. W końcu jeden z wniosków odniósł skutek. I to spektakularny! Nie dość, że sąd zwolnił Ariego z aresztu, to jeszcze nie zastosował nawet dozoru policyjnego i zakazu opuszczania kraju. Dlaczego?Pojawiły się nowe okoliczności w sprawie stanu zdrowia Holendra.

Ledwie tydzień po tym, jak sąd twierdził, że Arie może być leczony w zamknięciu,
okazało się, że stan zdrowia tak się pogorszył, że musi wyjść. Powołując się na
zaświadczenia z aresztu, sąd napisał, że występuje krytyczne niedokrwienie nogi
z zaleceniem "leczenia operacyjnego rekonstrukcyjnego”, które może być
przeprowadzone tylko w szpitalu poza aresztem. Ponieważ Arie jest obywatelem
Holandii, może leczyć się w swoim kraju.

Sprawą interesowała się Helsińska Fundacja Praw Człowieka. - Sprawdzimy, dlaczego wobec osoby, która się przyznała, cały czas stosowany był areszt. To, co interesuje nas najbardziej, to fakt, że był to chory, który poruszał się na wózku inwalidzkim. Sprawdzimy, czy w areszcie miał możliwość stosownego leczenia. Jeśli nie, byłoby to traktowanie nieludzkie. Będziemy sprawdzali, czy nie doszło do łamania praw człowieka - mówi dr Piotr Kładoczny, prawnik z Fundacji.

Poczynania naszego sądownictwa śledzi też Ambasada Królestwa Niderlandów. - Nie mogąc ingerować w polski wymiar sprawiedliwości, ambasada starała się w kontaktach z instytucjami polskiego wymiaru sprawiedliwości doprowadzić do jak najszybszego rozpoczęcia procesu sądowego. Wnioskowała także o wydanie opinii lekarskiej odnośnie do stanu zdrowia pana Ariego M. podczas jego pobytu w areszcie - mówi Mauritz Verheijden, rzecznik prasowy Ambasady Królestwa Niderlandów w Warszawie.

Ordynator: - Brak opieki lekarskiej? Bzdura!


Zdaniem Dariusza Pawlaka, wiceprezesa Sądu
Okręgowego w Zielonej Górze, sędzi, która prowadziła sprawę, nie można nic
zarzucić. - Sąd uznał, że inne obywatelstwo wzmacnia uzasadnione obawy ucieczki.
Jeśli chodzi o stan zdrowia oskarżonego, to na bieżąco prosiliśmy o
zaświadczenia lekarskie z aresztu. Wszystkie wskazywały, że może być leczony w
zamknięciu. Gdy tylko pojawiła się nowa okoliczność, czyli pogorszenie stanu
zdrowia, sąd zdecydował się uchylić areszt - mówi Pawlak.

Michał Borowski,
ordynator oddziału chorób wewnętrznych w szpitalu aresztu śledczego w Poznaniu:
- Zarzuty o brak opieki lekarskiej są bzdurą. Może chodziło o to, żeby wszyscy
wokół tego pana biegali. Był pod stałą opieka chirurga naczyniowca. W leczeniu
nogi nie było postępu, zrobiliśmy mu komplet badań, okazało się, że choroba
postąpiła, a pacjent wymagał zabiegu udrożnienia tętnicy. Ponieważ nie robi się
tego w zakładach zamkniętych, opuścił areszt.

Po wyjściu z aresztu Holender rozpoczął leczenie w polskich szpitalach. Jego nieobecność nie blokuje przebiegu procesu.

sobota, 11 października 2008

Na zielonogórskich górach


Nasze trasy downhillowe, tu: wąwozy pod Górą Jędrzychowską. Mój rower, i ja sam.



A tutaj inni riderzy, wszystkie fotografie pochodzą z serwisu pinkbike.





MZK Zielona Góra będzie miało komputerową wyszukiwarkę połączeń

Chyba mogę sprzedać tego "njusa". Panowie z MZK poinformowali mnie w odpowiedzi na apel o stworzenie wyszkiwarki połączeń podającej przesiadki, iz siedzą nad tym problemem. Podesłali screenshot- będzie nawet mapa pokazująca jak gdzie dotrzeć. Miło!

Co z krytym skejtparkiem w Zielonej Górze? Nie będzie razem z halą sportową?


Bardzo, ale to bardzo przydałby się duży skejtpark, tylko że koniecznie kryty. I profesjonalny. To co jest to miniskejtparki dla dzieci jakie gdzie indziej są w parkach dla 11-latków najwyżej, a u nas na tym jeżdżą 30-letnie konie. Nie ma nic profesjonalnego.
Skejtpark kryty zbudowano we Wrocławiu, w starej zajezdni tramwajowej na ulicy Legnickiej, tak samo we Frankfurcie nad Odrą, skejtpark Helldorado w starej zajezdni tramwajowej przy Europa-Platz, w Szczecinie budują kryty skejtpark przy okazji nowej hali sportoowej. A kiedy kryty skejtpark w Zielonej Górze? Miał powstać przy okazji budowy hali sportowej, i co?

„Gdzie są mieszkańcy?”. Hmm, chyba w Glasgow, Limerick albo we Wrocławiu!

Chciałbym zabrać głos w debacie o naszym mieście jako lokalny fan reggae i po cichu rastuch. W te wakacje zawitałem z Płocka, gdzie wraz z przyjaciółmi wspólnie bawiliśmy się na festiwalu reggae. W ciągu ledwie dwóch lat festiwal w Płocku wyrósł na drugi najważniejszy festiwal reggae w kraju, aż 16 tysięcy fanów mimo kiepskiej pogody. Pole namiotowe wypchane tak że musiano je szybko powiększać. Festiwal pełen najnowszych trendów w muzyce jamajskiej. Tysiące ludzi całą noc aż do 6 rano tańczących na soundsystemach. Za kilka dni w Płocku odbywa się inny już festiwal, zresztą z ulotki „Festiwalowy Płock” wynika że festiwali latem w Płocku jest zatrzęsienie.

Inny już festiwal muzyki elektronicznej w Płocku przyciągnął już na pierwszej edycji 20 tysięcy fanów. Ile przyciągnął niedawny festiwal tej muzyki w naszym amfiteatrze? Opowiadano mi że bawiło się tam ledwie 50 osób. Zrobiono go do tego stopnia nieprofesjonalnie, że nawet nie zadbano o jakąkolwiek reklamę, nawet tą amatorską, nic nie kosztującą, umieszczaną na forach internetowych.

Reklamy płockiego festiwalu reggae były na mnóstwie billboardów, głośno było o tym na forach internetowych w całym kraju, podobnie jak o festiwalu gorzowskim. Nie czarujmy się- z taką kompetencją w kulturze żaden wielki czy średni festiwal tu nie wróci. Ze smutkiem stwierdzam że Zieloną Górę dzielą lata świetlne od profesjonalizmu w dziedzinie kultury.

Festiwal reggae w naszym mieście upadł, jego reaktywacja się nie udała mimo wielu wysiłków. Ale dziś to Gorzów jest stolicą festiwali w tym regionie. Odbywający się w ten weekend festiwal reggae w Gorzowie, jest dziś największą imprezą kulturalną województwa po „Przystanku Woodstock”.

W Płocku wraz z przyjaciółmi poszliśmy zwiedzać tamtejsze muzeum. Kilka pięter ciekawej wystawy secesyjnych wnętrz. Niby nic specjalnie starego ani cennego, ale po prostu urzeka wdziękiem. Muzeum nowoczesne, zadbane, dopieszczone, na europejskim poziomie, na parterze nawet stanowisko z Internetem.

W Zielonej Górze przed galeriami czy muzeami nie ma nawet gablot reklamujących to co w środku! W Muzeum Ziemi Lubuskiej panuje nieopisany bałagan, nie ma żadnego wiodącego tematu, mnóstwo maleńkich kolekcji tworzy chaotyczne wrażenie mydła-powidła. Wnętrze jest równie brzydkie jak ów budynek z zewnątrz, estetyka wystaw miejscami wręcz krępuje zwykłą kiczowatością. Wieś tańczy i śpiewa, a bieda piszczy.

Nasze miasto nie wiedzieć czemu za największe wydarzenie kulturalne obrało sobie lokalną odmianę Dnia Jagody czy też Dni Ogórków. Gdzie te tysiące fanów z całego kraju? Ależ to atrakcja tylko na okoliczną skalę. Zdaje się że miasto musi postawić na inne konie niż Winobranie by przyciągnąć i zaciekawić dziś ludzi.

W płockiej kawiarni Bliklego, gdzie wpadliśmy na trufle, wziąłem do ręki lokalne pisemko samorządowe. Tamtejszy teatr przebudowuje się z takim rozmachem że występować w nim będzie mógł nawet Teatr Wielki ze swoimi operami. Nowoczesność widać choćby w średnio udanej przebudowie głównych deptaków miasta na nowo obsadzone drzewami luksusowe pasaże. Miasto, senne i położone tak bardzo na uboczu, okazało się dużo bardziej współczesnym i ciekawym niż nasze.

Dzisiaj rozmawiałem z przebywającym dwa dni w Zielonej Górze włoskim biznesmenem, dla którego tłumaczyłem. Opowiadał mi jak bardzo się zdziwił widząc puste główne ulice naszego miasta o godzinie 9 wieczorem. Był tym tak mocno zaskoczony, że aż owe puste ulice fotografował jak ciekawostkę. „Gdzie są mieszkańcy”- pytał. Hmm, z tego co widzę po mych znajomych, ci którzy ongiś zapełniali wieczorami te ulice, mieszkają dziś w Glasgow, Limerick, Londynie, Wrocławiu. Zostały jedynie dzieci oraz starsze pokolenia. A w przyszłości będą tylko jeszcze starsze pokolenia i jeszcze mniej dzieci. Miasto się skurczy.

Dziwi mnie, że na temat stanu tego miasta głosu nie zabierają ci co mogą- ludzie sztuki, kultury, nauki, znani i sławni wywodzący się z naszego miasta. Być może nie ma nawet przestrzeni publicznej dla takiej debaty. W centrum miasta publicznie spotyka się i dyskutuje jedynie tutejsza młodzież, studenci albo zwykli młodzi skejci, dresy, rasta czy panki. Czasem, późnym wieczorem rozmowa schodzi na temat emigracji z miasta. Padają ironiczne pomysły na hasło promujące miasto („wycisz się w Zielonej Górze”). Wyjechać chce niemal każdy.

Kogo chcą zwieść nasi politycy? Przecież ludzie jeżdżą po świecie, odwiedzają inne kraje i miasta, szczególnie ci młodzi są najbardziej mobilni. Widzą jak tam wyglądają ulice, ile imprez jest w mieście, jak bardzo profesjonalnie zarządza się nim. Ludzi można zwodzić tylko trochę, ale w końcu połapią się że coś jest nie tak. I tylko nieliczni będą mieli na tyle sentymentów czy lokalnego patriotyzmu, by się odezwać publicznie. Inni, głównie ci młodzi, wyjeżdżają po angielsku, w milczeniu. Wszak to, co się dzieje a raczej nie dzieje, jest po prostu przykre.
(2007)

piątek, 10 października 2008

W sprawie radia Index

Od lat śledzę z uwagą tutejsze media, a także przeglądam wyniki badań słuchalności, pokazujące klapę radia Index. Zauważyłem, że radio Index, powołane rzekomo jako radio studenckie/ akademickie, w rzeczywistości jestradiem bardzo komercyjnym, ścigającym się z innymi podobnymi stacjami. Nie wiem czy tak powinno być, w tym mieście brakuje bowiem stacji spajającejmłodych ludzi, takiej fajnej po prostu.

Szkoda, ze to radio nie grywa takiej muzyki jakiej słuchają dziś młodzi ludzie, czy to jest elektro, minimal, d'n'b, ragga, indy-rock, czy cokolwiekinnego. To radio to stacja komercyjna jakich wiele. Sądzę że próbuje ona narzucić młodym gust muzyczny typowy dla stacji komercyjnych, wobec czegooni wybierają słuchanie muzyki z radiów internetowych czy ze swoich zbiorów. Myślę że pora na gruntowną zmianę tej stacji w radio offowe, alternatywne, takie które ma słuchalność, jest intrygującym radiem młodych intelektualistów, jest radiem imprezowym, radiem które się słucha by wiedziećjakie imprezy są dziś w mieście.

A tak nie jest, tego radia tutaj się poprostu nie słucha, jest tam może kilka ciekawych audycji, a poza tym nie manic ciekawego. To radio można włączyć raz na tydzień, kiedy leci program z muzyką jaką słucham, poza tym nic tam nie ma. Po co komu taka stacja?

Zintegrowane koncepcje komunikacji trzech euroregionów i rozwój przestrzenny wspierający gospodarkę i turystykę

Szanowni Państwo,
Zachodnia Izba Przemysłowo-Handlowa i Frankfurcki Instytut Logistyki Ekologicznej zapraszają na 34. Międzynarodowe Wschodniobrandenburskie Rozmowy Transportowe, które odbędą się 16 października br. w Collegium Polonicum w Słubicach.

Tematem konferencji będą:

„Zintegrowane koncepcje komunikacji trzech euroregionów i rozwój przestrzenny wspierający gospodarkę i turystykę”

Organizatorzy podczas konferencji chcą zwrócić szczególną uwagę na możliwości rozwoju współpracy polsko-niemieckiej w dziedzinie planowania zintegrowanych koncepcji rozwoju infrastruktury transportowej, wspólnej komunikacji oraz tworzenia polsko-niemieckich centrów gospodarczych w rejonie przygranicznym. Dyskusja oscylować będzie wokół tematów związanych wspólną budową dobrej komunikacji kolejowej, wodnej i drogowej. Jest to olbrzymie pole do działania zarówno dla samorządów jak i dla przedsiębiorców, którzy prowadzą lub zamierzają nawiązać współpracę ze swoimi zachodnimi partnerami.

W imieniu organizatorów serdecznie zapraszam do udziału w konferencji.
Z poważaniem

Stanislaw Owczarek
Dyrektor Izby

środa, 8 października 2008

Nadodrzanka: z lubuskich torów wyprowadzono 800 mln PLN!

Oto pobieżne obliczenia dla Nadodrzanki, autor: Adam Fularz, ekonomista transportu.

Trasa Głogów- Zielona Gora (54, 7 km). Analiza dochodów linii. Dane szacunkowe n/t średniego ruchu zebrane na podstawie deklaracji ustnych pracowników PKP PLK. Dane n/t wielkości opłat za trasy wg najnowszego cennika PKP PLK.

Wpływy wg grup pociągów:poc. tow. powyżej 1500 t do 2100 t: 969,84 zł * 34
pociągi tow. ok. 3 tys. ton: 1018,61 zł * 6
pociągi osobowe: 188,93 zł * 8
pociągi pospieszne: 231.1 zł * 1
SUMA: 40828,76 PLN dziennie, 14 mln 902 tys 497,40 PLN rocznie

Szacunkowe wpływy dla tej linii wynoszą 29 804 994,8 PLN rocznie (dwa kierunki)

Z samych wpływów możnaby dokonać remontu całej linii (54,7 km) w ciągu 8 lat. Pominięto koszty osób pracujących przy obsłudze ruchu- założono że racjonalny gospodarczo podmiot przebuduje archaiczny system sterowania ruchem na elektroniczny wymagający maksimum kilkunastu etatów dla całej linii. Ich koszty można oszacować na 1 mln PLN rocznie przy 15 etatach.

Szacunkowo w ciągu dekady wyprowadzono z lubuskiego odcinka Odrzanki (od okolic Głogowa do Kostrzyna nad Odrą) kapitał w wielkości ok. 800 mln PLN. Zarządca tej linii, PKP PLK od lat ponad 50 % swych środkow inwestycyjnych wydaje w okolicach Warszawy.

Jest miejsce na kolejny lokalny dziennik w Lubuskim?

Jako ekonomista i liberał chciałbym zwrócić uwagę iż w woj. lubuskim mamy najbardziej zmonopolizowany rynek prasy codziennej w Polsce (vide badanie PBC, poniżej).

Tab. Nowe wyniki PBC (Polskie Badania Czytelnictwa) dla Lubuskiego:

Wg , http://www.wirtualnemedia.pl/article/2420689_Ktore_tytuly_sa_najpopularniejsze_w_regionach.htm


Tab. Poprzednie wyniki dla Lubuskiego
wg http://www.wirtualnemedia.pl/article/2283001_

Ongiś tak nie było, działała konkurencyjna gazeta lokalna (Gazeta Nowa), mająca w porywach większy nakład niż Gazeta Lubuska. Dziś konkurencji nie ma, jakość owej "Gazety Lubuskiej" jest nienadzwyczajna- jej dziennikarze w mojej opinii nie są wystarczająco skrupulatni, nie piszą ze źródlami, nie korzystają z opinii naukowców, autorytetów. Miłoby było gdyby wróciła konkurencja tak ostra jak w latach 90-tych. Skoro ongiś działał tu lokalny dziennik ("Gazeta Nowa") to czemu go nie wskrzesić? Ludzie wciąż pamiętają ten tytuł, z chęcią go możeby znów kupili.

wtorek, 7 października 2008

Wyszukiwarka połączeń autobusowych on-line: apel do MZK

Szanowni Państwo,

przesyłam link do tekstu opisującego zarządy transportu miejskiego kilku polskich miast które wprowadziły ofertę przewozową do wyszikiwarki umożłiwiającej podawanie połączeń z przesiadkami i innych kombinacji.Zachęcam do wprowadzenia tego rozwiązania w Ziel. Górze. Jest to europejski standard, ale zwykle opiera się na odpłatnym oprogramowaniu. Tutaj oprogramowanie jest za darmo.

http://miasta.gazeta.pl/trojmiasto/1,35612,5776317,Trojmiejskie_rozklady_w_Google_.html


i przykładowe wyszukiwanie

Wyświetl większą mapę

poniedziałek, 6 października 2008

Góry Zielone, Góry Złote


Zielona Góra wg mnie najlepsza jest złotą polską jesienią. Wówczas dopiero przyroda odsłania potęgę palety swych barw. Uwielbiam wówczas przejażdżki rowerem po Wzgórzach Piastowskich, tych „Zielonych Górach” jak parafrazując nazwę miasta, winno się je ochrzcić. W słoneczne dni jest tutaj jak w krajach bardzo południowych, szczególnie tam gdzie lasu brak, a spomiędzy suchości piasków wyrastają krzewy z liśćmi czerwieniącymi się od słońca.

Fot. Staw "Dziady"


Zielona Góra ma coś czego nie ma w wielu polskich miastach: wzgórza, różnice wysokości sprawiające że można tu uprawiać wiele sportów. Freeride, downhill. Jest grupka osób które korzystają za tych dobrodziejstw natury i skaczą na specjalnych rowerach z dropów na zbudowanych przez siebie trasach do freeride’u czy downhillu. Ba, są nawet motokrossowcy w tym Darek Kłopot który jako pierwszy w Polsce dokonał backflipa, salta do tyłu na motorze. Ale nawet oni swoje tory do treningów mają kilkanaście kilometrów poza miastem.

Młode środowisko sportowe nie jest tu stałe: nastolatki dorastając uprawiają tu różne sporty ekstremalne, po czym wynoszą się już na studia. Tak powstała trasa do dirtu koło cegielni której nikt poza kilkoma profesjonalnymi rider’ami w Polsce i jednym miejscowym nie jest w stanie pokonać. Są głęboko ukryte trasy downhillowe, pełne skoczni i dropów, znane tylko ich użytkownikom. Ale to wszystko nieformalne, nielegalne, choć w innych miastach są legalne bikeparki wyposażone nawet w wyciągi na które można wsiąść z rowerem.

Tymczasem nawet kilku tutejszych mountainboardzistów nie ma gdzie jeździć, ze swoimi mountainboardami jeżdżą do innych miast, choć jedyne co potrzebują to równy pokryty darnią stok. Na komunalnym stoku, Górze Tatrzańskiej są dziś jedynie wielkie wądoły pozostałe po deszczach. Efekt własności państwowej?


Nie odkrywamy naszych „górskich” aspektów, naszego górskiego, albo choćby tylko pagórkowatego ducha. Typowi spacerowicze docierają najwyżej kilometr, dwa w głąb naszych wzgórz, a o większości atrakcji nawet chyba nie wiedzą. Ostatnio wieczorem zabrałem znajomych sportowców przybyłych na warsztaty wieczorem na Wzgórze Winne. Widok który z niego się roztacza jest naprawdę wspaniały, nie ma takiego w większości polskich miast. Palmiarnia? No cóż, zamknięto ją tego wieczoru na czyjeś wesele chyba. Zresztą w środku ledwie kilka procent tego co w innych palmiarniach kraju. Mamy ok. 200 taksonów tropikalnej roślinności, inne palmiarnie po kilka tysięcy. Ot, taka palmiarnia z nazwy, ale ileż kosztowała …

Szkoda, że nie ma już czynnych wież widokowych na które możnaby się wspiąć i pokazać innym osobom piękne widoki (a były dwie). Na Górze Braniborskiej dawna wieża widokowa jest dziś zajęta teleskopem, natomiast nowa wieża widokowa mogłaby powstać przy okazji budowy wieży kościoła jaki tam powstaje albo bloku mieszkalnego w miejscu supermarketu. Warto naprawdę pomyśleć nad jakąś atrakcją turystyczną w tym miejscu, w rodzaju planetarium jakie ongiś chciano tu zbudować. W Toruniu na takowe przerobiono w 1994 roku owalny budynek miejskiej gazowni. Dziś może atrakcją byłoby kino typu Imax, wyświetlające specjalne trójwymiarowe filmy na wklęsłym ekranie wewnątrz półokrągłej kopuły znanej z planetariów, których kilka jest w Polsce. Pomarzyć można, jak na razie miejsce to odpycha.

Inne miłe miejsca, takie jak Wzgórze Jagodowe, także są zapomniane jaki punkt widokowy. Wieża Bismarcka na Górze Wilkanowskiej jest nieczynna od lat. Dookoła trwają wycinki drzew, o czym z oburzeniem donoszę od ponad roku. Lasy porastające te wzgórza traktowane są jako gospodarcze. Leśnicy wycinają mi się bardzo podobające różnorodne gatunkowo poszycie leśne pomiędzy Górą Wilkanowską a granicą miasta. Nie od dziś wiadomo że ich ideą są lasy monogatunkowe, a drzewa które nam się podobają i urozmaicają nasze lasy, dla nich mogą być bezwartościowymi chwastami. Interesy są rozbieżne, a władze chowają głowę w piasek.


Fot. Wąwóz przy ul. Akademickiej

Coś się zmienia- wyłożono szutrem powstałym ze ścierania asfaltu kilka leśnych ścieżek. Odremontowano nawet pokrzywioną kamienną barierkę na zakręcie jednej z nich. Ale to kropla w morzu. O nową nawierzchnię dopomina się ścieżka w kierunku Wieży Bismarcka, na której wystają resztki jakiegoś antycznego asfaltu. Nie ma kierunkowskazów, tablic z mapą tego jakże atrakcyjnego turystycznie terenu. Czasem poznaję jego nowe zakątki dzięki tutejszym riderom, odkrywam wąwozy na zboczu Góry Wilkanowskiej, panoramy jakie roztaczają się ze szczytów naszych „Gór”, niestety one szybko zarastają drzewami. Ale wszystko to jakieś zapomniane, zaniedbane. Zielona Góra z perspektywy siedzenia samochodu jest płaska, ale z perspektywy roweru do downhillu już niekoniecznie. Mekką takich sportów raczej się nie staniemy, ale chyba warto nieco pójść w tym kierunku?

Na fotografiach ilustrujących tekst pokazano Park Poetów

Ilu mieszkańców mieszka wg ciebie w Zielonej Górze?