piątek, 28 marca 2008

Geje z Nowej Soli wzięli ślub w Wielkiej Brytanii

Jeszcze trochę a w lubuskiem zostaną neonaziści i moherowe berety:

"Waldek i Krzysztof mieszkają w 16-tysięcznym Dunkienfield niedaleko Manchesteru. Wraz z koleżanką wynajmują szeregowy domek. Waldemar jest pielęgniarzem w domu opieki społecznej, a Krzysiek pracuje w pralni. Myślą o samodzielnym mieszkaniu.

Wyjechali z Polski, ponieważ czuli się tutaj prześladowani. - W Nowej Soli, gdzie mieszkaliśmy, z powodu ataków i zaczepek kilkakrotnie musieliśmy prosić o pomoc policję - mówi Waldemar. - Nasze mieszkanie było obrzucane nieczystościami, pisano nienawistne hasła na ścianach domu. "


niedziela, 23 marca 2008

18 years afer the revolution frontier regions of Poland and Germany are still separated

18 years lapsed, but if anything changed in the Polish- German order region, it only turned worse. Author grew up in the frontier region, attended to schools on the other side of the border. After having returned to his region, he found that it is even more difficult for people living in the area to visit each other than it was a decade ago.

Gubin and Guben- one is Polish, the other is German. Both are viewed as located on the end of the world. One world is Polish, it ends up on the river Neisse, dividing the countries, the other is respectively German world, and Guben is its very end. It lost nearly half of its former inhabitants (downsized from 37 to 20 thousands), blocks of empty flats are demolished.


Photo: Theater Island on the river Neisse in Gubin, with the Municipal Theatre destroyed in the WWII.
This end of the world was once in its centre. The town was once on an important high-speed rail link connecting Berlin with Wrocław (in 2 h 30 minutes) and Silesia (in 4 hours 30 minutes). Now from the sleepy railway station in Guben there are no connections to Polish side. The high speed rail line is even partially dismantled on the Polish side, where rails are widely stolen from unused lines. If you see the destroyed line on Polish side, you hardly believe that once trains passed it with 100 mph. Also the regional mainline Guben- Zielona Góra is closed, although a decade ago it was in use.
Photo. Łagów, view from the castle tower

If you take a journey further north, You find that the region generally lacks bridges or ferries that would connect the communities separated by border riviers . For over 50 kilometers between Guben and Frankfurt there is no link. On our journey we passed through the ferry in Połęcko, to find sleepy villages in the end of Polish world. Bridges, that once linked the communities there, 60 years after the WW2 are still left in ruins. In Kłopot, local bridge ending somewhere in the very middle of the Odra river, is left as it was exploded by retreating German Army in 1945. It became known as the “półmost”, half-bridge, a local curiosity to be seen except for the local stork museum in this touristically attractive area. However, tourists are a rarity here. On the Polish side of the border public transport is practically not existing, there are no restaurants, pensions, hostels, cultural offer is absent. Local community centres, that existed in the German times, have been turned into churches or stay abandoned.
Photo: Author with friends on the half-bridge in Klopot, 2007

Another missing link is the former ferry in Urad, formerly connecting Aurith and Urad. Nowadays in order to contact the people gathered 130 meters further on the other side of the ferry passage, You have to shout loudly over the waters of the river. A bridge for lorries was planned here, that in local viewpoint is unnecessary as it endangeres the local wildlife (this area is beloved by storks). A bridge or ferry for local traffic would change here a lot, help the local community, of which some laugh at the strangers from the banks at local grocery- a meeting place for local communities in such villages.

Next curiosity could be seen in Kunice. The local railway line, that once linked Cybinka with Frankfurt, serves nowadays only freight traffic. It has a branch to Kunice, where the tracks suddenly end up in a river- a train could from here simply jump into the border river.

There are many more missing links in the border region, such as those in Lebus/Lubusz, Górzyca, Siekierki/Bad Frienwalde. Until now the rail traffic between the regions is practically non-existant, it is marked by poor schedules with 2-3 trains daily, dramatically slow speeds, very high fares, much higher than the fares on the German side.
Until now, in order to get to the German side of the border (for example to nearby Berlin), Polish people often have to take the most expensive EuroCity trains. Fares are as high as these to Warsaw, and journey time from Zielona Góra to Berlin (140 km) is nearly the same as to Warsaw (440 km). The only inexpencive way to travel from Polish side to German side requires a 4-km long walk from bus station on the Polish side of the border in Słubice to the German railway station in Frankfurt (Oder).

Nearly two decades of coexistence lapsed, and still no public transport exists between the neighboring towns, twin-cities such as Gubin-Guben, Frankfurt(Oder)-Słubice, Kostrzyn-Kuestrin/Kietz. Before the WW2 these links were so frequented, that in all 3 cases were served by tramway lines. Nowadays sometimes you can find only remnants of unused tracks as in Gubin. Currently these two countries are connected with each other nearly only with infrastructure for mass motorisation, private cars, and even such infrastructure is seldom. There are stretches of 50 km-borderline with no possibility of passing it.

Zapraszamy do Miasta Przyszłości, może się Państwo skuszą?

Gdy zjedzimy z głównej linii kolejowej, przesiądziemy się na zdezelowany pociąg podmiejski, po wleczeniu się 4 godziny z prędkością 30 km, dojedziemy do tego miasta- końcowej stacji dla pociągów jadących z W.

Ciekawe to miasto. Gdy zapuścimy się w niektóre jego rejony, zobaczymy że są tam same zdezelowane kamienice z obsypującym się tynkiem, mieszkania biedoty. Sąsiadują one z okalającymi centrum osiedlami pełnymi zniszczonych, szarych bloków mających miłą oku aparycję slumsów. Pstrokate balkony, pełne kup chwastniki w miejscach trawników.

W centrum jest inaczej- tutaj miasto za miejskie pieniądze odnowiło fasady kamienic. Dziwne podejście do gospodarki narzuca się już podczas pierwszej przechadzki śródmiejskimi ulicami. Czy w tym mieście nie ma żadnych inwestorów? Czemu kamienic nie sprywatyzowano? Prywatny właściciel odnowiły je by zdobyć najemców. Niestety- tutaj wciąż trwa zakonserwowany miniony ustrój.

Czas płynie nieubłaganie, rzeczy się starzeją, i to też widać na chodnikach i fasadach tego miasta. Miasto, które zasnęło w epoce Balcerowicza. Wkrótce ma też swoje największe wydarzenie kulturalne- lokalną odmianę Dnia Jagody czy też Dni Ogórków. Wówczas choć przez kilka dni znormalnieje. Na normalnie puste ulice wyjdą ludzie, zrobi się tłoczniej, czyli tak jak zwykle jest na poznańskiej czy wrocławskiej starówce.

Miasto ożyje na dni parę, zrobi się też nieco bardziej kulturalnie. Po czym znów ulice opustoszeją, biedni ludzie ze slamsowatych kamienic i blokowisk pochowają się, by opuścić je znów za rok. Na kolejny Tydzień Jagód czy coś takiego.
zdjęcia z fotoforum GW Zielona Góra

Spece ze słomą w butach

(2007)

Nasze miasto nie wiedzieć czemu za największe wydarzenie kulturalne obrało sobie lokalną odmianę Dnia Jagody czy też Dni Ogórków. A przecież mógłby już wrócić wielki międzynarodowy festiwal. Tyle wielkich polskich festiwali zrobiło come-back, może pora na Zieloną Górę?

Żyję na co dzień w środowisku tutejszych artystów i młodzieży. I co widzę? Ludzi wyjeżdżających niemal na każdy letni weekend z Zielonej Góry. I inne miasta, które ich przyciągają festiwalami, koncertami. Turystyka kulturalna kwitnie, ale w jedną stronę.

Gdzie te tysiące fanów z całego kraju przyjeżdżających na Winobranie? Ależ to atrakcja tylko na okoliczną skalę, i nie sądzę by to się zmieniło. Myślę że miasto musi postawić na inne konie niż Winobranie by przyciągnąć i zaciekawić dziś ludzi. Tyle miast z sukcesem ożywiło dawne festiwale. Nawet jeśli te są wspomnieniem dawnej sławy, to szybko się odradzają. Wrócił festiwal w Jarocinie, z mocno zmienioną muzyką- dziś postawiono tam na dinozaury polskiego reggae, rock dominuje już tylko pierwszego dnia.

Tutejszy ośrodek kultury nie chciał dać pieniędzy na reaktywację lokalnego festiwalu reggae, choć takie propozycje kilka razy składano- cóż, bywa. Dziś to Gorzów jest stolicą festiwali w tym regionie. „Reggae nad Wartą”, festiwal reggae w Gorzowie, jest dziś największą imprezą kulturalną województwa po „Przystanku Woodstock”. Szkoda, że tak mało tam różnorodnych gatunków muzyki jamajskiej: dziś reggae to raczej muzyka dla starszego pokolenia, młodzi słuchają ragga, densholu, raggajungle. Szkoda też, że Lubuskie nie jest miejscem w którym styka się polski i niemiecki świat kultury- na taką symbiozę kultur powinniśmy w tym regionie postawić, przyciągając też Niemców.

Właśnie wróciłem z Płocka, gdzie wraz z przyjaciółmi wspólnie bawiliśmy się na festiwalu reggae. W ciągu ledwie dwóch lat festiwal w Płocku wyrósł na drugi najważniejszy festiwal reggae w kraju, aż 16 tysięcy fanów mimo kiepskiej pogody. Pole namiotowe wypchane tak że musiano je 4 razy powiększać. Tysiące ludzi całą noc aż do 6 rano tańczących na soundsystemach. Za kilka dni w Płocku odbywa się inny już festiwal, zresztą z ulotki „Festiwalowy Płock” wynika że festiwali latem w Płocku jest zatrzęsienie.

Reklamy płockiego festiwalu reggae były na mnóstwie billboardów, głośno było o tym na forach internetowych w całym kraju. Inny już festiwal muzyki elektronicznej w Płocku „Audioriver” przyciągnął już na pierwszej edycji 20 tysięcy fanów, druga zapowiada się jeszcze lepiej. Ile przyciągnął niedawny festiwal tej muzyki w naszym amfiteatrze? Opowiadano mi że bawiło się tam ledwie 50 osób. Zrobiono go do tego stopnia nieprofesjonalnie, że nawet nie zadbano o jakąkolwiek reklamę, nawet tą amatorską, nic nie kosztującą, umieszczaną przez organizatora na forach internetowych.

Plakaty tutejszych festiwali są koszmarem artystycznym, patrząc na nieudolny projekt i byle-jaki layout widzę całą słomę jaka wychodzi z butów organizatorów. Ci ludzie kompletnie nie potrafią nawet zareklamować imprezy. Skąd wzięto tych speców? Przecież większość z młodych siedzących na ławeczkach przed BWA zorganizowałaby to lepiej.

Nie czarujmy się- z taką kompetencją w kulturze żaden wielki czy średni festiwal tu nie wróci. A przecież i u nas by można- tyle dawnych festiwali reaktywowano ostatnio. Festiwale w Płocku, Jarocinie czy Gorzowie organizuje przecież samorząd- a jednak można. Trzeba tylko zatrudnić kompetentne osoby.

Ze smutkiem stwierdzam że Zieloną Górę dzielą lata świetlne od profesjonalizmu w dziedzinie kultury. W Płocku wraz z przyjaciółmi poszliśmy zwiedzać tamtejsze muzeum. Kilka pięter ciekawej wystawy secesyjnych wnętrz. Niby nic specjalnie starego ani cennego, ale po prostu urzeka wdziękiem. Muzeum nowoczesne, zadbane, dopieszczone, na europejskim poziomie, na parterze nawet stanowisko z Internetem. Natomiast w Zielonej Górze przed galeriami czy muzeami nie ma nawet gablot reklamujących ich wystawy. Tutejsze Muzeum Ziemi Lubuskiej sprawia wrażenie mydła-powidła wywołane sporą liczbą maleńkich kolekcji. Wnętrze jest równie brzydkie jak ów budynek z zewnątrz, estetyka wystaw miejscami wręcz krępuje zwykłą kiczowatością.

W płockiej kawiarni Bliklego, gdzie wpadliśmy na trufle, wziąłem do ręki lokalne pisemko samorządowe. Tamtejszy teatr przebudowuje się z takim rozmachem że występować w nim będzie mógł nawet Teatr Wielki ze swoimi operami. Zmiany i powiew współczesności widać też w średnio udanej przebudowie głównych deptaków miasta na obsadzone nowymi drzewami luksusowe pasaże.

Miasto, senne i położone tak bardzo na uboczu szlaków komunikacyjnych, okazało się dużo bardziej na czasie i ciekawsze niż nasze. Poza kulturą, w Płocku mają ciekawe Zoo, podczas gdy w Zielonej Górze jest tylko niedziałający i brzydki skrawek przedwojennego ogrodu botanicznego oraz Palmiarnia, nawet po powiększeniu maciupcia w porównaniu z resztą kraju.

Rozmawiałem z przebywającym dwa dni w Zielonej Górze włoskim biznesmenem, dla którego tłumaczyłem. Opowiadał mi jak bardzo się zdziwił widząc puste główne ulice naszego miasta o godzinie 9 wieczorem. Był tym tak mocno zaskoczony, że aż owe puste ulice fotografował jak ciekawostkę. „Gdzie są mieszkańcy”- pytał.

Hmm, z tego co widzę po mych znajomych, ci którzy ongiś zapełniali wieczorami te ulice, mieszkają dziś w Glasgow, Limerick, Londynie, Wrocławiu, Berlinie. Zostały jedynie młodsi oraz starsze pokolenia. A w przyszłości będą tylko jeszcze starsze pokolenia i jeszcze mniej młodych. Miasto się skurczy.

Dziwi mnie, że na temat stanu tego miasta głosu nie zabierają ci co mogą- ludzie sztuki, kultury, nauki, znani i sławni wywodzący się z naszego miasta. Być może nie ma nawet przestrzeni publicznej dla takiej debaty. W centrum miasta publicznie spotyka się i dyskutuje jedynie tutejsza młodzież, choćby rastamani i panki. Czasem, późnym wieczorem rozmowa schodzi na temat emigracji z miasta. Padają ironiczne pomysły na hasło promujące miasto („wycisz się w Zielonej Górze”). Wyjechać chce niemal każdy.

W mieście nic większego się nie da zorganizować- chcieliśmy ostatnio zorganizować imprezę z koncertami kilku lokalnych soundsystemów i grup reggae, tymczasem brakuje nawet domu kultury z większą salą. Kiedyś taki był, tylko że pewien polityk, podobno pan Listowski, sprzedał salę Estrady. Kim trzeba być by podjąć taką decyzję i pozbawić miasto możliwości imprez?

Kogo chcą zwieść rządzący tym miastem? Przecież ludzie jeżdżą po świecie, odwiedzają inne kraje i miasta. Widzą jak tam wyglądają ulice, ile imprez jest w mieście, jak bardzo profesjonalnie zarządza się nim. Ludzi można zwodzić tylko trochę, ale w końcu połapią się że coś jest nie tak. I tylko nieliczni będą mieli na tyle sentymentów czy lokalnego patriotyzmu, by się odezwać publicznie. Inni, głównie ci młodzi, wyjeżdżają po angielsku, w milczeniu. Zresztą co tu komentować, wszystko widać jak na dłoni, wystarczy się ruszyć z tego miasta. Rządzący- załadujcie się w pojazdy i jedźcie zobaczyć nieco świata. Błagam was.

Przykro tu wracać... O upadku festiwali w Zielonej Górze

Chciałbym zabrać głos w debacie o naszym mieście. Właśnie wróciłem z Płocka, gdzie wraz z przyjaciółmi wspólnie bawiliśmy się na festiwalu reggae. W ciągu ledwie dwóch lat festiwal w Płocku wyrósł na drugi najważniejszy festiwal reggae w kraju, aż 16 tysięcy fanów mimo kiepskiej pogody. Pole namiotowe wypchane tak że musiano je szybko powiększać. Festiwal pełen najnowszych trendów w scenie reggae i kilku pochodnych gatunków. Tysiące ludzi całą noc aż do 6 rano tańczących na soundsystemach. Za kilka dni w Płocku odbywa się inny już festiwal, zresztą z ulotki „Festiwalowy Płock” wynika że festiwali latem w Płocku jest zatrzęsienie.

Inny już festiwal muzyki elektronicznej w Płocku przyciągnął już na pierwszej edycji 20 tysięcy fanów. Ile przyciągnął niedawny festiwal tej muzyki w naszym amfiteatrze? Opowiadano mi że bawiło się tam ledwie 50 osób. Zrobiono go do tego stopnia nieprofesjonalnie, że nawet nie zadbano o jakąkolwiek reklamę, nawet tą amatorską, nic nie kosztującą, umieszczaną na forach internetowych.

Reklamy płockiego festiwalu reggae były na mnóstwie billboardów, głośno było o tym na forach internetowych w całym kraju, podobnie jak o festiwalu gorzowskim. Nie czarujmy się- z taką kompetencją w kulturze żaden wielki czy średni festiwal tu nie wróci. Ze smutkiem stwierdzam że Zieloną Górę dzielą lata świetlne od profesjonalizmu w dziedzinie kultury.

Festiwal reggae w naszym mieście upadł, jego reaktywacja się nie udała mimo wielu wysiłków. Ale dziś to Gorzów jest stolicą festiwali w tym regionie. Odbywający się w ten weekend festiwal reggae w Gorzowie, jest dziś największą imprezą kulturalną województwa po „Przystanku Woodstock”.

W Płocku wraz z przyjaciółmi poszliśmy zwiedzać tamtejsze muzeum. Kilka pięter ciekawej wystawy secesyjnych wnętrz. Niby nic specjalnie starego ani cennego, ale po prostu urzeka wdziękiem. Muzeum nowoczesne, zadbane, dopieszczone, na europejskim poziomie, na parterze nawet stanowisko z Internetem.

W Zielonej Górze przed galeriami czy muzeami nie ma nawet gablot reklamujących to co w środku! W Muzeum Ziemi Lubuskiej panuje nieopisany bałagan, nie ma żadnego wiodącego tematu, mnóstwo maleńkich kolekcji tworzy chaotyczne wrażenie mydła-powidła. Wnętrze jest równie brzydkie jak ów budynek z zewnątrz, estetyka wystaw miejscami wręcz krępuje zwykłą kiczowatością. Wieś tańczy i śpiewa, a bieda piszczy.

Nasze miasto nie wiedzieć czemu za największe wydarzenie kulturalne obrało sobie lokalną odmianę Dnia Jagody czy też Dni Ogórków. Gdzie te tysiące fanów z całego kraju? Ależ to atrakcja tylko na okoliczną skalę. Zdaje się że miasto musi postawić na inne konie niż Winobranie by przyciągnąć i zaciekawić dziś ludzi.

W płockiej kawiarni Bliklego, gdzie wpadliśmy na trufle, wziąłem do ręki lokalne pisemko samorządowe. Tamtejszy teatr przebudowuje się z takim rozmachem że występować w nim będzie mógł nawet Teatr Wielki ze swoimi operami. Nowoczesność widać choćby w średnio udanej przebudowie głównych deptaków miasta na nowo obsadzone drzewami luksusowe pasaże. Miasto, senne i położone tak bardzo na uboczu, okazało się dużo bardziej współczesnym i ciekawym niż nasze.

Dzisiaj rozmawiałem z przebywającym dwa dni w Zielonej Górze włoskim biznesmenem, dla którego tłumaczyłem. Opowiadał mi jak bardzo się zdziwił widząc puste główne ulice naszego miasta o godzinie 9 wieczorem. Był tym tak mocno zaskoczony, że aż owe puste ulice fotografował jak ciekawostkę. „Gdzie są mieszkańcy”- pytał. Hmm, z tego co widzę po mych znajomych, ci którzy ongiś zapełniali wieczorami te ulice, mieszkają dziś w Glasgow, Limerick, Londynie, Wrocławiu. Zostały jedynie dzieci, nastolatki oraz starsze pokolenia. A w przyszłości będą tylko jeszcze starsze pokolenia i jeszcze mniej dzieci. Miasto się skurczy.

Dziwi mnie, że na temat stanu tego miasta głosu nie zabierają ci co mogą- ludzie sztuki, kultury, nauki, znani i sławni wywodzący się z naszego miasta. Być może nie ma nawet przestrzeni publicznej dla takiej debaty. W centrum miasta publicznie spotyka się i dyskutuje jedynie tutejsza młodzież, choćby rasta i panki. Czasem, późnym wieczorem rozmowa schodzi na temat emigracji z miasta. Padają ironiczne pomysły na hasło promujące miasto („wycisz się w Zielonej Górze”). Wyjechać chce niemal każdy.

Kogo chcą zwieść tutejsi politycy? Przecież ludzie jeżdżą po świecie, odwiedzają inne kraje i miasta, szczególnie ci młodzi są najbardziej mobilni. Widzą jak tam wyglądają ulice, ile imprez jest w mieście, jak bardzo profesjonalnie zarządza się nim. Ludzi można zwodzić tylko trochę, ale w końcu połapią się że coś jest nie tak. I tylko nieliczni będą mieli na tyle sentymentów czy lokalnego patriotyzmu, by się odezwać publicznie. Inni, głównie ci młodzi, wyjeżdżają po angielsku, w milczeniu. Wszak to, co się dzieje a raczej nie dzieje, jest po prostu przykre.

piątek, 21 marca 2008

Palmiarnia- egzotyczne natręctwo sprzed lat



Jestem oburzony, że za przebudowę Palmiarnii zabierają się osoby które "wszystko wiedzą". To, co nasze władze obecnie robią, nie występuje jako model prowadzenia biznesu. Miasta albo mają typowe Palmiarnie- kolekcje egzotycznych roślin, albo mają sale "balowe" (z tym że normalnie nie zajmują się taką działalnością. Sala taneczna w Palmiarnii? Że co proszę?

To co one robią, kontynuując dawną formę dziwacznej działalności tej placówki, nazwałbym lokalną egzotyką lub natręctwem z przeszłości. Nie opłaca się w budynku tak koszmarnie drogim (ok. 18 mln PLN), który jest zbudowany specjalnie po to by mogły w nim się znajdować egzotyczne rośliny, lokować sali balowej tudzież tanecznej. To jest po prostu za droga powierzchnia, czy ci ludzie tego nie rozumieją?

Jest wg mnie oburzające że nie sugerują się oni doświadczeniami innych miast, tylko tworzą nasz "księżycowy krajobraz". Mam wrażenie że te osoby nigdy nie były w typowej palmiarnii, wówczas stwierdziłyby że nasza Palmiarnia nie ma z taką placówką wiele wspólnego. Ma 200 taksonów roślin, typowe palmiarnie mają po kilka tysięcy taksonów. Nie ma ścieżki dydaktycznej, podczas gdy typowe palmiarnie mają co najmniej kilkusetmetrową "trasę zwiedzania". Kolekcja tutejsza jest tragicznie kiepska, brak ciekawych roślin, np. żywiących się owadami.


Pisałem już aby kompletnie zrezygnować z restauracji w tej palmiarnii, ponieważ jest to zbyt droga powierzchnia. Czemu nasze władze nie liczą że przeznaczenie połowy budynku na restaurację to koszt 900 tys. w kosztach kapitału rocznie (przy koszcie kapitału 10 %). Ta restauracja wyjdzie koszmarnie droga. Tam powinny być same rośliny. To miasto nie ma dziś żadnej atrakcji turystycznej, a jakby ktoś kompetentny zabrał się za przebudowę palmiarnii do roli typowej kolekcji roślin egzotycznych to miałoby chociaż jedną.

wykorzystano fotografię z fotoforum Gazety Wyborczej oraz zdjęcia historyczne

środa, 19 marca 2008

Dlaczego nie powinno się budować parkingów wielopoziomowych w centrum Zielonej Góry

Fot. Centrum Miasta Houston jest zniszczone parkingami (wg Staedte im Wandel)


Jest to temat, na który nie da się udzielić krótkiej odpowiedzi. Postaramy się więc przedstawić możliwie skrótowo najważniejsze problemy powodowane przez budowę parkingów wielkopojemnościowych w mieście i politykę która prowadzi do takich decyzji. Przedstawimy również alternatywne metody rozwiązania problemu parkowania samochodów osobowych w mieście.

Wiadomo że przy obecnym dynamicznym rozwoju motoryzacji w Polsce pojawiają się i w coraz większym stopniu pojawiać się będą problemy z zapewnieniem coraz większemu gronu użytkowników motoryzacji indywidulanej miejsc parkingowych w bezpośredniej bliskości celów ich podróży. Największe problemy z podażą miejsc parkingowych występują w centrach miast, gdzie występuje największa koncentracja celów podróży. Jako że użytkownicy samochodów osobowych to liczna i bardzo wpływowa grupa (przedstawiciele elit biznesu i polityki), wywierająca aktywny nacisk na władze miejskie, więc rozwiązanie problemu braku miejsc parkingowych stało się tak palące, że stawia się ten problem na czołowym miejscu.

Tradycyjne i przestarzałe sposoby rozwiązania tego problemu, stosowane w latach 60 i 70 w krajach Europy Zachodniej to budowa wielkopojemnościowych parkingów wielopoziomowych bezpośrednio w centrach miast. Parkingi te mają zapewnić dostępność komunikacyjną centrum miasta przy pomocy samochodu. Są one dość kosztowną metodą rozwiązywania problemów z parkowaniem w centrum, ponieważ za budowę parkingu zapłaci podatnik, nawet ten nie korzystający z parkingu. Również wysoką cenę zapłaci użytkownik, bo w końcu ktoś musi pokryć nieuniknione wysokie koszty budowy tych budowli.

Również na niekorzyść przemawia fakt, że usytuowanie tak ogromnych generatorów ruchu jakimi są parkingi w centrach miast powoduje dodatkowe obciążenie ruchem (ok 1200 pojazdów/h na każde 1000 miejsc parkingowych, co w zupełności wystarczy na całkowite i nieprzerwane wypełnienie pasa jezdni o szerokości 3,5 metra doprowadzającej ruch do parkingu) arterii doprowadzających ruch samochodowy do centrum miasta, które i bez tego są już ogromnie przeciążone.

Przypomnijmy, że osoba podróżująca samochodem osobowym zajmuje powierzchnię 50 metrów kwadratowych, a więc dziesięciokrotnie więcej niż osoba podróżująca komunikacją zbiorową. Z pasa jezdni o szerokości 3,5 metra może w przeciętnych warunkach miejskich skorzystać w ciągu godziny: 20 000 pieszych, 6000 rowerzystów, 12 000 pasażerów autobusu, ale tylko 1200 pasażerów samochodów osobowych 2.

Stąd biorą się korki, a co gorsza, tego problemu nie da się rozwiązać poprzez rozbudowę infrastruktury drogowej. Aby sprostać temu ogromnemu zapotrzebowaniu na infrastrukturę drogową trzebaby zainwestować ogomne środki finansowe na przestrzeni wielu lat, a efekty i tak byłyby odwrotne niż zamierzone- próba nadążenia skutkuje w efekcie długofalowym dalszym wzrostem ruchu. Doświadczenia krajów wysoko zmotoryzowanych uczą, że nie da się nadążyć z rozbudową sieci dróg, tak aby zapewnić wszędzie i zawsze znośne warunki podróżowania 2.

Korki są po prostu wrodzoną wadą (endogenous and system-specific) motoryzacji wszędzie tam, gdzie popyt na powierzchnię dróg przerasta podaż. Tego problemu nie udało się do dziś rozwiązać nawet inwestując większość środków finansowych przez wiele lat w koszmarnie kosztowną, a jednak zawsze niewystarczającą infrastrukturę drogową w mieście (Houston, Los Angeles, gdzie aż dwie trzecie centralnej powierzchni miasta przeznaczono dla samochodu, a mimo to problem korków nie został rozwiązany). Brnięcie tą ścieżką to po prostu powtarzanie błędów innych, w dodatku bardzo kosztowne.

Ruch samochodowy wzrastał w Polsce w tempie 5 % rocznie w latach 1985- 1990, ale już w latach 1990- 95 ruch ten wzrósł o 42 % 3. Prognozy są jeszcze bardziej dramatyczne. Czy należy wobec tego lokować parkingi wielopoziomowe w centrach miast, tak aby jeszcze spotęgować problemy i kompletnie zakorkować ulice doprowadzające ruch do centrum miasta?

Przypomnijmy, że wzrostowi liczby pojazdów poruszających się na określonym terenie towarzyszą procesy spill-over przenoszące się na inne formy transportu. Oto na przykład przy dużym natężeniu ruchu samochodowego znacznie maleje liczba rowerzystów korzystających z tego samego ciągu komunikacyjnego.(Powodem może być dyskomfort towarzyszący takiej podróży w sznurze samochodów gdy się je blokuje, albo wzrost poziomu hałasu/ spalin lub subiektywne odczucia dotyczące bezpieczeństwa podróży.)

Również dowiedziono naukowo, że hałas i stres wynikający z dużego natężenia liczby samochodów odstrasza pieszych od korzystania z chodników przy takich ciągach komunikacyjnych. Faktem jest również obawa pieszych przed przekroczeniem jezdni wypełnionej takim nieprzerwanym sznurem pojazdów. Wzrost potoków ruchu samochodowego powoduje utrudnienia ruchu środków komunikacji zbiorowej, a zwłaszcza autobusów, spada prędkość jazdy, zmniejsza się regularność a koszty eksploatacji są coraz wyższe. Skłania to właścicieli samochodów osobowych do rezygnacji z przejazdów środkami komunikacji zbiorowej.4

Wiadomym już jest, że niekontrolowany wzrost użytkowania samochodu w podróżach miejskich degradować będzie system komunikacji zbiorowej, pieszej i rowerowej, a w konsekwencji także warunki przestrzenne- przyrodnicze i kulturowe. Już obecnie wzrasta czas podróży i straty związane z kongestią, w niektórych miastach europejskich średnie prędkości ruchu są mniejsze niż w czasach gdy funkcjonował ruch konny 6.

Będzie to miało niekorzystny wpływ na pracę przewozową, osadnictwo i otoczenie przyrodnicze. W efekcie długofalowym uzależni mieszkańców od samochodu. Z całą pewnością można stwierdzić, iż fakt ten spowoduje dramatyczny spadek znaczenia komunikacji zbiorowej (do poziomu 25 %, a nawet długofalowo 12 % podróży zmechanizowanych). Ten trudny do zahamowania proces degradacji komunikacji miejskiej będzie nosił znamiona spirali upadku- zmniejszająca się liczba podróżujących autobusami doprowadzi do wzrostu kosztów biletów i spadku częstotliwości kursowania, co pociągnie za sobą dalszy spadek liczby przewożonych pasażerów.
Na ten problem nałoży się jeszcze selekcja negatywna pasażerów- wraz z pogorszeniem się warunków podróżowania nastąpi ucieczka pasażerów do motoryzacji masowej- pozostaną jedynie pasażerowie, których na to nie stać, oraz kłopotliwi użytkownicy komunikacji miejskiej- narkomani i alkoholicy. To powoduje odpływ pasażerów do tego stopnia, że funkcjonowanie komunikacji miejskiej staje się nieopłacalne a linię trzeba zamknąć. 2

Całkowita liczba pasażerów przewożonych przez przedsiębiorstwa transportu miejskiego spadła z 9,1 miliarda w 1986 roku do ok. 6,0 miliardów w 1994 roku. Spadek przewozów jest konsekwencją wzrostu cen biletów i zmian zachowań komunikacyjnych, w tym przesiadania się do samochodów. Ucierpieli na tym pozostali pasażerowie, ponieważ zmniejszyła się częstotliwość kursowania pojazdów komunikacji miejskiej 4.

Jak będzie w przyszłości? Liczba pasażerów wciąż spada w tempie ok. 2,5 % rocznie, a ten proces jest trudny do powstrzymania. Będzie jeszcze gorzej, gdy przyspieszy się go budując wielkopojemnościowe parkingi w centrach miast, tak aby umożliwić wszystkim posiadaczom samochodów niekorzystanie z usług komunikacji miejskiej.

Z doświadczeń zagranicznych jednoznacznie wynika, że nie ma możliwości nadążania z rozbudową dróg i parkingów za rosnącą motoryzacją. Zatłoczenie rośnie i obejmuje coraz to większe obszary i wydłuża się czas jego trwania. Podobnie inwestycje w komunikację zbiorową oraz rosnące subsydiowanie cen biletów nie przyciągnęły do transportu zbiorowego użytkowników samochodów w stopniu mającym istotny wpływ na zmniejszenie zatłoczenia ulic i zanieczyszczenia środowiska. W sumie w krajach Unii Europejskiej przeważa pogląd, że zamiast dostosowywać przepustowość systemu (podaż) do rosnących potrzeb ruchu samochodowego, trzeba dostosować popyt do tej podaży oraz do wymagań dotyczących stanu środowiska 4.

Podstawowym instrumentem powstrzymania wzrostu ruchu jest ograniczanie liczby miejsc parkingowych i rozszerzanie i podnoszenie opłat za parkowanie przy równoczesnym priorytecie dla transportu zbiorowego. (Inne rozwiązania to: wprowadzanie opłat za wjazd do miasta (Norwegia) lub pobieranie opłat za poruszanie się samochodem w sieci ulic miasta (Singapur) 4.)
Powszechnie stosowane są pasy ruchu a nawet ulice tylko dla autobusów, wydziela się torowiska dla tramwajów oraz wprowadza sygnalizację uprzywilejowującą pojazdy komunikacji zbiorowej.

Przykładem miasta realizującego taką politykę transportową opartą na zasadzie zrównoważonego rozwoju jest Strasbourg. W roku 1988 wykonano tam kompleksowe badania ruchu które ujawniły dramatyczny spadek roli transportu zbiorowego. W obszarze aglomeracji (435 tys. mieszkańców) jedynie 11% podróży zmechanizowanych odbywano transportem zbiorowym, a aż 74% podróży samochodem 5.

Dramatyczny stan systemu transportowego w mieście skłonił jego władze do uchwalenia w roku 1990 nowej polityki transportowej, umożliwiającej takie przeprojektowanie i reorganizację przestrzeni publicznej, aby zrównoważyć sposób wykorzystania różnych środków transportu. Za cele tej polityki przyjęto rozwój transportu zbiorowego oraz usprawnienie ruchu rowerowego i pieszego. Ograniczenie obecności samochodu w mieście uzasadniono koniecznością ograniczenia dyskomfortu pieszych i rowerzystów wynikającego z ekspansji samochodu w mieście, zwiększenia ich bezpieczeństwa, usprawnienia transportu zbiorowego tak aby nie musiał konkurować z samochodami o powierzchnię ulic, ograniczenia emisji zanieczyszczeń, gazów cieplarnianych i hałasu pogarszających jakość życia w mieście.


W ciągu ostatnich 9 lat dokonano wielu zmian w polityce transportowej miasta. Uzyskano wysoką średnią prędkość komunikacyjną pojazdów transportu miejskiego (np. tramwaj Vśr = 22 km/h) dzięki zastosowaniu priorytetów w sygnalizacji na skrzyżowaniach i wydzieleniu pasów dla komunikacji zbiorowej. Uzyskano wysoką częstotliwość kursowania- dla tramwajów od 3 do 1,5 minuty. Zastosowano system elektronicznej informacji pasażerów o rozkładzie jazdy (taki jak w Lubinie) oraz nowoczesny niskopodłogowy tabor. Efekty usprawnienia komunikacji miejskiej przerosły oczekiwania co spowodowało w mieście ogólny wzrost wykorzystania transportu zbiorowego w podróżach do pracy o 43% w porównaniu z rokiem 1988.

Wraz z rozwojem komunikacji miejskiej w Strasbourgu wprowadzo system parkingów typu Park +Ride (Parkuj i Jedź). Trasy tramwajowe zostały wyposażone w siedem tego typu parkingów na łączą liczbę ok. 4400 miejsc. W zamian za pozostawienie samochodu na parkingu na dowolnie długi czas i opłatę w wysokości 15F (odpowiadającą opłacie za 2 godziny parkowania w centrum) każdy pasażer uzyskuje możliwość dogodnej przesiadki na tramwaj w raz z pokryciem kosztów biletu tam i z powrotem. Na podstawie przeprowadzonych badań użytkowników parkingów stwierdzono, że ok. 90% z nich zmieniło swoje dotychczasowe zachowania komunikacyjne, rezygnując z parkowania w centrum miasta. W centrum wprowadzono całkowity zakaz budowy wielkopojemnych parkingów, w zamian wprowadzając parkingi typu P+R. 5

Po zapaści w jakiej znalazł się transport autobusowy w Strasbourgu pod koniec lat 80-tych, rozpoczęto jego modernizacje i rozwój, próbując osiągnąć wysokie standardy podróżowania. Wprowadzono następujące wymagania: podniesienie komfortu i prędkości podróżowania, poprawienie dostępności do linii autobusowych (zwiększenie gęstości sieci, zwiększenie liczby przystanków), wprowadzenie przystanków z informacją elektroniczną "na bieżąco" o rozkładzie jazdy, wspólne stacje przesiadkowe z innymi liniami, wymiana taboru na nowoczesny (niskopodłogowy, klimatyzowany, przyjazny środowisku), skrócenie czasu podróży poprzez priorytety sygnalizacji świetlnej na skrzyżowaniach, zwiększenie częstotliwości i punktualności kursowania poprzez wydzielenie pasów tylko dla autobusów.

W oparciu o politykę transportową wprowadzono program reorganizacji placów miejskich i przestrzeni publicznej, stawiając sobie za cel uczynienie ich bardziej przyjaznymi pieszym i rowerzystom. (Na przykład Plac Kleber, który w całości oddano pieszym, rowerzystom i komunikacji miejskiej pomimo tego, że jeszcze w roku 1992 dziennie przejeżdżało przez niego ok. 50 tys. samochodów.) Całe obszary miasta zorganizowano w oparciu o zasady strefy 30 km/h (progi spowalniające, uspokajanie ruchu) z licznymi ograniczeniami dla samochodów, co znacznie zminimalizowało natężenie ruchu. Po dziesięciu latach tej polityki w centrum Strasbourga nastąpił wzrost ruchu pieszego o ok. 20%.5

Przekształcono ulice i place intensywnie rozwijając sieć ścieżek rowerowych, głównie w centralnej części miasta. Ich liczba wynosi ok. 300 km, wyposażone są w nowoczesne urządzenia zapewniające bezpieczeństwo ich użytkowania- oznakowanie, sygnalizacja świetlna, parkingi. Rozwinięto sieć wypożyczalni rowerów (1998- 14 tys. wypożyczeń), przystanki komunikacji zbiorowej wyposażono w parkingi dla rowerów.

Podjęto również szereg działań mających na celu ograniczenie terenochłonności ruchu samochodowego w mieście. Zmniejszono powierzchnię ulic i ograniczono parkowanie. W strefie centralnej miasta wprowadzono całkowity zakaz budowy wielkopojemnych parkingów (tylko parkingi typu P+R), zrewidowano liczbę miejsc parkingowych na powierzchni, ograniczając możliwość parkowania na placach, na chodnikach i w wąskich uliczkach, wprowadzono uprzywilejowania dla parkujących samochody na krótki okres czasu, uprzywilejowania dla mieszkańców strefy centralnej miasta (niższe opłaty, zarezerwowane miejsca).

Po 9 latach, w roku 1997 powtórzono badania zachowań komunikacyjnych mieszkańców. Po 7 latach wdrażania nowej zrównoważonej polityki transportowej uzyskano wzrost liczby podróży w mieście o ok. 26% ! Stwierdzono ograniczenie udziału samochodu w podróżach do centrum miasta oraz wzrost roli samochodu w obszarach o charakterze podmiejskim. Wzrost roli transportu zbiorowego i rowerowego zachęcił władze miasta do kontynuowania przyjętej polityki w tym: poprawiania transportu autobusowego i tramwajowego, powiększania systemu ścieżek rowerowych i stref tylko dla rowerów (rocznie przeciętnie o 10 km), dalszego ograniczania liczby miejsc parkingowych w centrum (program redukcji ok. 1000 miejsc).

Inne miasta wprowadzające taką politykę to Karlsruhe i Saarbruecken. Ostatnio dołączyły do tego grona liczne miasta francuskie i brytyjskie. Miastem w Polsce które stara się realizować te idee jest obecnie Kraków- wprowadza się pasy dla autobusów, sygnalizację świetlną uprzywilejowującą komunikację miejską oraz rozbudowuje system tramwajowy. Trwają również prace nad systemem szybkiej kolei miejskiej.

Reasumując, odpowiednim wyjściem z tej matni korków i braku miejsc parkingowych wydaje się jedynie przecięcie tego węzła gordyjskiego i zdecydowane działania mające na celu powstrzymanie ucieczki pasażerów i degradacji transportu zbiorowego. Nie da się jednak tego dokonać bez ograniczenia roli samochodu w mieście. Dostosowanie popytu do podaży poprzez redukcję miejsc parkingowych jest najlepszym rozwiązaniem. Nie można przecież dostosować przepustowości systemu (podaży) do rosnących potrzeb ruchu samochodowego.

Podstawowym instrumentem powstrzymania wzrostu ruchu jest ograniczanie liczby miejsc parkingowych i podnoszenie opłat za parkowanie przy równoczesnym priorytecie dla transportu zbiorowego, a nie budowa parkingów wielkopojemnościowych.


____________________
1. B. Pawłowska "Transport drogowy a środowisko naturalne" Przegląd Komunikacyjny 12/95 Warszawa 1995
2. "Alternatywna polityka rozwoju transportu w Polsce wg zasad ekorozwoju" Instytut na rzecz Ekorozwoju, Warszawa 1999
3. K. Opoczyński "Generalny pomiar ruchu w 1995 roku- zad.2 przetworzenie wyników" Warszawa 1996
4. prof. Cecylia Rozkwitalska, prof. Andrzej Rudnicki, prof. Wojciech Suchorzewski "Rozwój miejskiej komunikacji zbiorowej w Polsce w latach1995-2000 i kierunki rozwoju po roku 2000 (synteza)" Warszawa 1995
5. W.Suchorzewski "Strefowanie ruchu- droga do poprawy życia w Warszawie" załacznik "Doświadczenia międzynarodowe", OKIDS 1999
6. "The citizen's network" European Comission Green Paper Brussels 1996

wtorek, 18 marca 2008

Isabelle zażyczyła sobie pieska, a ja zwiedzałem dworzec kolejowy Ługi Górzyckie

Isabelle zażyczyła sobie pieska, a ja stwierdziłem iż w ramach humanitaryzmu mogłaby się wybrać do jakiegoś ze schronisk dla zwierząt w Polsce, gdzie wybrałaby jakieś biedne zwierzę dla siebie. Gdy Isabelle podchwyciła myśl i pojawiła się następnego dnia z samego rana w mojej podfrankfurckiej willi, ubrana jak na wyprawę, bez zwłoki wyruszyliśmy w podróż.

Celem była bliżej nieokreślona miejscowość o nazwie Ługi Górzyckie, mająca, jak się okazało, niezwykle kuriozalny dworzec kolejowy. Ługi Górzyckie zaskoczyły: odpychająca popegeerowska osada, ale pierwszy napotkany chłop mówił łamanym polskim, nie szło go zrozumieć, a i on miał trudność ze słowem "schronisko", Jak się po chwili okazało, był Niemcem mieszkającym po polskiej stronie Odry, choć w zasadzie był przede wszystkim chłopem w popegeerowskiej wsi przy granicy niemieckiej. Być może nawet nie został przesiedlony podczas "Vertreibung-u".

Schronisko okazało się być gdzieś dalej, około kilku kilometrów na wschód, a nazwa miejscowości, owe "Ługi" była raczej zbiorową nazwą lokalizacji rozrzuconych po mapie w promieniu kilku kilometrów. Błąkając się po okolicy, trafiliśmy na ruchome kuriozum pod tytułem dworzec kolejowy Bahnhof Goeritzer Bruch, jak głosił wielki, nieco złuszczajłcy się napis na budynku. Ta piękna niemiecka nazwa, pochądząca od niedalekiego przełomu rzeki Odry przywiodła natychmaist skojarzenie z niedawno napotkanym popegeerowskim niemcopolakiem.

Następnym szokiem były dwa semafory: obydwa zardzewiałe i rozlatujące się, ale w momencie gdy przechodiliómy ścieżką wsród torowisk tej zapomnianej, a wciąż działającej stacji, jakiś mężczyzna, zapewne pracownik kolei, majstrował przy mechaniźmie zardzewiałego semafora. Trudno docieć, czy ten działał, czy też nie, lecz ta scena żałosnej szamotaniny kolejarza z opornym semaformem mogłabybyć ilustracją do "Polnische Bahn pur"- jak to określiła I., czyli najszystszego wrażenia i obrazu jakim możnaby scharakteryzować sytuację tego środka transportu. Szokiem była wiadomość iż na owej stacji Goeritzer Bruch zatrzymują się jeszcze pociągi pasażerskie. Trudno bowiem dostrzec ze stacji jakiekolwiek zabudowania nawet w dalekiej okolicy, poza może schroniskiem dla zwierząt. Platforma peronu jest mimo wszystko lekko wydaptana, ale ruch pasażerski dotyczy raczej pracowników kolei dojeżdżających do pracy na kolei niż normalnych podróżnych. Bardzo możliwe, iż ruch na dworcu napędza się sam, i obsługuje on tylko pracujących na owym dworcu Ługi Górzyckie. Przypusczczalnie w krajach zachodnioeuropejskich pociągi przejeżdzałyby przez taki dworzec-widmo bez zatrzymania, ale w Polsce nikt nie przejmuje się takimi kuriozami.

Sama miejscowość- popegeerowskie osiedle jest obsługiwane przez autobusy lokalnego przewoźnika, i to z dość dobrą częstotliwością, tak więc położony na zupełnym odludziu dworzec służy co najwyżej sam sobie, zupełnie tak jak dzisiejsze PKP, układające swe rozkłady pociągów głównie celem przewozów pracowniczych a nie w celu wyjścia naprzeciw potrzebom pasażerów. Niemal tak jak PKP, zajmuje się swoimi własnymi problemami, i gdyby nie to iż Isabelle zagubiła się w poszukiwaniu owego schroniska, nigdy nie wpadłbym na trop tej stacyjki, o której istnieniu słyszałem, ale myślałem iż już ją zlikwidowano.

Isabelle sprawę pieska nie do końca przemyślała, i wybrała największe zwierzę jakie mogła pomieścić w swoim domu. Piesek trafiłpo licznych przebojach z kotami Isabelle do nowego opiekuna- farmy koło Lebus, zaraz po drugiej stronie Odry od dworca Ługi Gorzyckie. Przez granicę go przemyciliśmy.

poniedziałek, 17 marca 2008

Przeróbmy hotel Polan na akademiki...

Z uwagą przeczytałem tekst pt. „Orbis chce budować hotel” (Gazeta Lubuska, 2008-03-14), zawierający wypowiedzi tutejszych władz. Chciałbym podzielić się moimi obserwacjami. Otóż nie rozumiem, dlaczego każą one „Orbisowi” dokonywać takiego marnotrawstwa jak zmuszanie go do wyburzenia istniejącego obiektu i budowę w tym miejscu nowego. Przecież tych hoteli starego typu, z małymi pokojami bez wygód się nie przerabia, koszty są za wysokie, a efekt rozczarowujący (vide Hotel Śródmiejski).

W pobliskim Frankfurcie nad Odrą tamtejszy 10-piętrowy hotel przy Europaplatz przerobiono na akademiki- pokoje o tak niskim standardzie idealnie się do tego nadają. Natomiast w Rzeszowie stary 1o-piętrowy hotel z „ciasnymi” pokojami zburzono, wg mnie marnotrawnie.


Fot. Hotel przy Logenstrasse przerobiono na akademiki (wg http://www.erstis.euv-ffo.de/ )


To nie jest centrum miasta, i nie podoba mi się że władze zmuszają inwestora do takiego marnotrawstwa. Na ich miejscu zaproponowałbym Orbisowi wymianę hotelu na działkę w centrum miasta, a sam hotel, po przejęciu go przez miasto, przekazałbym Uniwersytetowi na akademiki. Można zaoferować „Orbisowi” działkę przed Urzędem Miejskim, na której obecnie jest parking dla interesantów. Być może wreszcie Plac Piłsudskiego będzie pierwszym „nieszczerbatym” miejskim placem z wielkomiejską zabudową ze wszystkich stron. Jak na razie, to Urząd Miejski tworzy lukę w zabudowie tego placu.

Ponadto proponuję uporządkować zabudowę kwartału ulic Staszica- Wyspiańskiego- Dzika- tory kolejowe. Tam marnują się ogromne przestrzenie, na miejscu nieukończonego internatu przy ul. Dzikiej rosną 20-letnie drzewa. Możnaby tam zbudować całe nowe osiedle.


Rys. Plac Pilsudskiego- miejsce na hotel?

niedziela, 16 marca 2008

SKM-ka (Szybka Kolej Miejska) pomiędzy Zieloną Górą a Nową Solą- kiedy ruszy?

Czy planowana już 40 lat, od lat 70-tych (stosowny skan archiwalnego artykulu z GL zalączam) inwestycja pt. SKM-ka (Szybka Kolej Miejska) pomiędzy Zieloną Górą a Nową Solą kiedyś wreszcie ruszy? W Trójmieście taka kolej działa już ponad 50 lat, w Warszawie już 3 lata, od grudnia tego roku SKM-ka kursuje pomiędzy Katowicami a Tychami oraz Bydgoszczą a Toruniem.

Czy znajdą się środki (wg wypowiedzi panów z Polskich Linii Kolejowych 3,3 mln PLN) na remont torów przechodzących od dworca przez miasto od dworca PKP do ul. Wiśniowej, tak by ten środek transportu mógł dotrzeć także do dużych osiedli mieszkaniowych położonych przy nieużywanych torach? Są one własnością miasta.

Aby takie połączenie uruchomić potrzeba dwóch-trzech krótkich autobusów szynowych z napędem elektrycznym bądź spalinowym oraz poprawy stanu linii między obu miastami, tak by przejazd trwał ok. 15- 17 minut, jak jeszcze kilka lat temu. Połączenie mogłoby być dofinansowane ze środków marszałka na przewozy kolejowe. Tabor dotarczyłby przewoźnik wyłoniony w drodze przetargu.

sobota, 15 marca 2008

Bądźmy miastem spokojnej starości, skoro nie potrafimy inaczej

3 września 2007 roku. Szykuje się kolejny nudny wieczór w Zielonej Górze. Robimy więc to co zwykle. Z przyjaciółmi, z którymi bębniłem wczoraj, i dziś umawiam się na wspólne granie na bębnach na deptaku. Do tego zapraszam przez Internet wszystkich mi znanych tutejszych bębniarzy i rastamanów oraz piszę stosowną informację na lokalnym forum internetowym „Grono” skupiającym wszystkich chyba młodych ludzi w tym mieście.

Zielona Góra. Składające się w większości z blokowisk i zabytkowego historycznego centrum 100-tysięczne miasto na zachodzie Polski. Nieco odcięte od świata, by dotrzeć tutaj wczoraj z lotniska w Berlinie potrzebowałem wraz ze spacerem pomiędzy dworcem we Frankfurcie a przystankiem w Słubicach aż 6 godzin. Miasto niestety sprawia wrażenie mocno wyludnionego. Przyleciawszy prosto z dalekiego 72-tysięcznego Galway nad irlandzkim wybrzeżem Atlantyku, gdzie dosłownie nie mogłem przejść tamtejszym deptakiem skutecznie zatłoczonym przez nie mieszczących się w pubach Irlandczyków bawiących się i rozmawiających z kuflami piwa wprost na ulicy, gdzie dziesiątki klubów z bramkarzami przed drzwiami wchłaniały kolejne rzesze imprezowiczów, trafiłem do miasta pustych ulic. Miasta, którego ulice były tak przeraźliwie puste że ich pustość fotografował jako kuriozum pewien włoski biznesmen którego przyjazd ostatnio obsługiwałem.

Odnoszę wrażenie że w Zielonej Górze żyje się inaczej niż na świecie. Tutaj w weekend pracodawcy nie wychodzą ze swymi pracownikami na obowiązkową wizytę w pubie, tutaj młodzi nie zaludniają w każdy wieczór centrum, zupełnie jakby gdzieś wybyli. Miasto w poniedziałkowy wieczór było puste, a ja się zastanawiałem, ilu mieszkańców jeszcze w nim mieszka. Tych aktywnych zawodowo jest

Mam wrażenie ze to miasto niemal całkowicie zdominowane przez starszych ludzi, którzy są domatorami, wielbią domowe pielesze, telewizor. Ale to nie oni są normalni, normalna jest ta grupa ludzi która chce się bawić, żyć po światowemu. Która po powrocie ze szkoły czy pracy spotyka się z przyjaciółmi, śmieje się, dyskutuje godzinami, słucha wspólnie muzyki, idzie na imprezy, jedzie wspólnie na festiwale. W te wakacje na każdym z tuzina festiwali reggae w tym kraju była spora grupa mieszkańców naszego miasta.

Ale tutaj żyją ludzie którzy chcą żyć normalnie. Bawić się, hedonistycznie chodzić na imprezy klubowe w każdy wieczór, śmiać się i dziwić w teatrze czy operze, podrywać kobiety i tańczyć na całonocnych imprezach. Oni nie włączają telewizora na wieczór, ponieważ mają inne rzeczy do roboty. Mój przyjaciel, bardzo niekontaktowy i milczący na ogół dredziarz, przez ostatni rok na emigracji zmienił sposób życia tak bardzo, że z oglądacza telewizji stał się osobą w domu której telewizora nie da się włączyć ponieważ dawno temu zepsuła się wtyczka i dotychczas nie miał potrzeby jej naprawiać.
U niego w domu gotuje się wspólne obiady dla kilku rodzin polskich emigrantów z tego piętra apartamentowca, kręcą się dzieci sąsiadów, głośno gra się muzykę świata, indyjską banghrę, ragga czy jamajski denshol. Impreza trwa cały dzień, choć gospodarz jest typem milczka, który przed laty opuścił Zieloną Górę tylko z plecakiem, a dziś jest gospodarzem apartamentu w nadmorskim apartamentowcu, będąc tam zwykłym robotnikiem. By tak żyć w Zielonej Górze, musiałby być tutejszą elitą, choć nawet ona nie mieszka w śródmiejskich apartamentowcach.

Na pytanie, czy wróci do Zielonej Góry, odpowiada negatywnie. Po co, skoro z Zielonej Góry wszyscy w jego wieku wyjechali, a nowi ludzie nie przyjeżdżają, nie ma tej rotacji ludzi, której on potrzebuje dla życia? Trafnie to ujął: moi zielonogórscy przyjaciele i znajomi to już nie ci starsi, oni wyjechali, pozostały w większości nastolatki, młode rastamanki (tzw. rastuszki) które na festiwal potrafią zabrać ze sobą 8 różnych rodzajów dopiero co przywiezionej z Amsterdamu gandzi, kinderpanki chodzące z klamerkami w uchu, i nastolatki w rodzaju Mariki która ze mną parodiuje arie operowe. Nawet ona ma dość Zielonej Góry, po powrocie ze Szklarskiej Poręby narzeka że w tym mieście nie ma nawet takich wakacyjnych prowincjonalnych rozrywek w rodzaju karaoke, o soundsystemach nie wspominając. Marika chce się bawić, ale nie przy „kolorowych jarmarkach”.

Moi dzisiejszy rozmówcy na pytanie, jak oceniają to co się w tym mieście dzieje, odpowiedzieli przekleństwami że „ch... się dzieje”, drugi dopowiedział ze trzeba stąd uciekać (co też robi w przyszłym miesiącu), inny stwierdził że w tym mieście wieczorami są tylko fontanny i neonaziści. Potem rozmowa zeszła na temat lokalnych neonazistów, którzy mają swoją kwaterę koło owego kolegi. Kolega ten, wyprowadzając swego pieska, ostatnio niechcący stanął oko w oko z ich tutejszym hersztem, który przerwał prowadzoną rozmowę i w ciszy z wielkim psykiem powoli przy nim otwierał trzymaną w ręku colę.

Po takiej rozmowie udałem się z przyjaciółmi do „4 Róż”, jedynego miejsca gdzie tego dnia się coś działo i ogłoszono jakąś imprezę. Za bardzo jej nie było, ale za to porozmawiałem sobie ciekawie z szefem jednej z młodzieżówek o tym, że inicjatywa budowy basenu w tym mieście podnoszona przez partyjne młodzieżówki jest kroplą w morzu potrzeb, i nie odwróci upadku miasta. W tym mieście na młodych ludzi czeka co najwyżej praca w marketach, na promocjach, na kasie.
Skończyły się przecież czasy braku pracy, dziś ludzie przebierają w ofertach, chcą mieć miejsce pracy zgodne ze swymi aspiracjami. Tutejsze władze chcą dopasować ofertę tutejszego uniwersytetu do oferty tutejszego rynku pracy, co może mieć dość wstrząsające konsekwencje w świecie gdzie ludzie nie studiują już tego co jest, ale robią to co lubią. Będzimy uczyć merchandiserów? Kasjerów?

Młodzi ludzie których znam i z którymi rozmawiam, sam mając blisko 30 lat, słuchają nu-panku, indy-rocka, ragga, densholu, jungle, dubu, house’u, minimalu, dubstepu, soki, emo, reggae, raggajungle’u, dram’n’bejsu i mnóstwa innych gatunków muzyki. Są świetnie osłuchani, mają bardzo wysoka kulturę muzyczną, jeżdżą po festiwalach, od Gorzowa po Płock i Bielawę. W te wakacje mi się chyba nawet nie zaszyło spędzić weekendu w tym mieście, bo to miasto zalicza się do grona tych, które młodym ludziom, takim przed 30-tką, po prostu nic nie oferuje.
Co w tym mieście ma zrobić student, gdzie ma pójść by się pobawić? Można zrobić imprezę, ściągnąć znakomitego didżeja który do nas wpadnie po drodze z Tel Awiwu do Stanów robiąc krótkie międzylądowanie w Berlinie. Mi wraz ze znajomym może się uda zaprosić tutaj na koniec października Aarona Spectre, didżeja robiącego rzeźnię na parkietach całego świata.

Ale co z tego gdy tego rodzaju impreza jest wyjątkiem potwierdzającym smutną regułę- Zielona Góra to zaścianek współczesnej muzyki, w którym młodzi ludzie spotykają się z niezrozumieniem, a władze im wręcz przeszkadzają. Festiwal ragga/reggae upadł po jednej edycji, kolejnych nie udało się zorganizować mimo że wciąż jest tu silne środowisko i uparci promotorzy. Tego typu imprezy przynoszą zyski dopiero po 2-3 edycjach i ktoś, zwykle lokalny samorząd, musi zainwestować w ich zapoczątkowanie by stały się znane w kraju i świecie i stały się samowystarczalne.

Miasto wydało ostatnio dotkliwą walkę muzykom i promotorom samemu rozklejającym plakaty na skrzynkach. Muciek z ONL-u dostał trzycyfrowy mandat za rozklejanie swego własnego plakatu, Klub „4 Róże dla Lucienne” zarobił podobno nawet kilkutysięczny mandat. Jako ze nikogo z lokalnych twórców nie stać by zlecać plakatowanie ZOK-owi pobierającemu kilkusetzłotowe opłaty za przyzwoite rozplakatowanie imprezy, tutejsza kultura upadnie. Nie będzie częstych i mniejszych imprez klubowych ściągających po kilkadziesiąt osób (wszak organizator musiałby kazać im dopłacić po kilkanaście PLN by pokryć same koszty plakatowania), i z czasem nie będzie też tych rzadkich i dużych wydarzeń dla młodych, bo ci się do reszty wyniosą.

I chyba na to pora. Niech zostaną tutaj „kolorowe jarmarki”, ta organizowana za miejskie pieniądze oferta kulturalna dla starszych pokoleń. Jeśli ktoś cierpi na „niedosyt młodej, świeżej sztuki”, tak jak Dorota Żuberek na łamach lokalnego dodatku Gazety Wyborczej, to niech wyjedzie z Zielonej Góry, śladem chyba wszystkich co zdolniejszych z mojego pokolenia. Żuberek pyta, czy w tym mieście jest „embargo na młodych”? Myślę że za rok czy dwa zapyta, gdzie się podziali wszyscy młodzi. Bądźmy miastem spokojnej starości, skoro nie potrafimy inaczej.

Czarne chmury nad miastem

ilustracje z fotoforum Gazety Wyborczej

Wyjeżdżam z Frankfurtu nad Odrą do Zielonej Góry lekko wstrząśnięty. Frankfurt jako miasto ma się coraz gorzej. Klub w nadodrzańskim spichrzu, jedno z najbardziej klimatycznych miejsc tego miasta, jest dziś zamknięty. Zamknięto położony obok gigantyczny bank, oddział niemieckiego odpowiednika NBP-u. Państwowy uniwersytet przekształca się w fundację.

Miasto się zmienia, ale na moje oko w negatywną stronę. Optymistką jest kobieta która przysiadła się do nas w kawiarni- mówi ona że Conergy otworzyło wielką fabrykę ogniw fotowoltaicznych, a miasto postawiło na technologie związane z produkcją energii z promieni słonecznych. Bezrobocie spadło do poziomu 13 %, choć kiedyś jedna czwarta mieszkańców nie miała pracy. Ale dziś Frankfurt mocno się skurczył, z dawnych 88 tysięcy zostało dziś tylko 61. Aż 1/3 mieszkańców, głównie młodych ludzi, opuściła miasto za pracą. Tutejsze blokowisko Neuberesinchen straciło połowę mieszkańców. Dziś, z braku młodych, rodzi się dużo mniej ludności niż umiera.

Świąteczna wizyta w Zielonej Górze obfitowała w odwiedziny znajomych. Artystka I. wróciła z Wielkiej Brytanii, zarobiła tyle pieniędzy że nie potrzebuje pracować. Ogląda filmy w swoim mieszkaniu i pali marihuanę. Pomieszka trochę i wraca powrotem skąd przyjechała. I. ma ADHD, pamiętam ja gdy skakała na kanapie u kumpla na domówce. L. jest konsultantem systemów informatycznych w Londynie, J. pracuje w Niemczech w kontrolingu. Oboje zarabiają powyżej 7 tysięcy. Kiedyś, dekadę temu jeździli na stopa do Holandii po zapas marihuany dla całego internatu. Dziś siedzą w barze i stawiają sobie kolejki. W Zielonej Górze są kilka razy do roku. Umawiamy się na wspólny wypad na snowboard.

B. mieszka na miejscu, pracuje w lokalnej firmie budowlanej, zarabia koło 3 tysięcy. Żyjąc tutaj uprawia mountainboarding, kiteboarding- jeździ z latawcem na desce do mountainboardu (rodzaj snowboardu z kółkami do jazdy gdy śniegu nie ma) po lotnisku w Przylepie. Weekendy spędza na stokach w Czechach, jeździ na snowboardzie. Mówi że w Zielonej Górze nie ma już sensu jeździć na rolkach. Ma role do agresywnej jazdy na których jeździ wraz z moim sąsiadem-dredziarzem w krytym skejtparku we Frankfurcie nad Odrą. Ten skejtpark tamtejsi skejci własnoręcznie zbudowali w hali dawnej zajezdni tramwajowej. B. nie jest zbyt towarzyski- widuję go rzadko, gdy pożycza ode mnie kask. Wraz z B. budujemy czasem hopki w lesie, by było gdzie skakać. W tym roku B. pospawał box do trików na snowboardzie. Ustawi go, gdy spadnie śnieg.

S. jest rysownikiem, jako jeden z nielicznych żyje na miejscu w Zielonej Górze. Na temat swoich zarobków mówi niechętnie, jest to powyżej 6-7 tysięcy. Jest pracoholikiem, pracuje całe dnie. Jeżdżę z nim czasem na mountainboardzie na górce w okolicy, ale S. zwykle pracuje do późna i rzadko ma czas. S. jeździ na mountainboard na stoki do Czech czy Zakopanego. Stok narciarski w Zielonej Górze jest rozmyty przez wodę, są tam same wielkie dziury, S. nie może więc z niego korzystać. S. lubi chodzić do „4 Róż” na metalowe imprezy, ostatnio wynajął dom pod miastem. Gdy go opuszcza, nie zamyka drzwi na klucz. „Spokojna wioska” -mówi. Ostatnio ktoś mu nanosił drewna, S. nie wie kto.

J. mieszka na zachodzie Irlandii, zarabia kilka tysięcy, ale też niechętnie mówi, ile. Jest zupełnym milczkiem. To jedna z osób z którą wystarczy poprzebywać, by się dobrze czuła. Jego kumpel K. przeprowadził się ostatnio z Irlandii do Holandii. Obydwoje palili swego czasu ogromne ilości marihuany, dziś chyba nieco im przeszło. Także T. i M. mieszkają dziś w Irlandii. Po powrocie do Zielonej Góry M. mówi ze nawet warzywa są tu droższe niż u niej w Irlandii. Ona zarabia jakieś 4-5 tysięcy, on koło 5-6-ciu. T. jest kierownikiem kuchni w barze szybkiej obsługi. Może wrócą tutaj za kilka lat.

Są jeszcze młodzi rastamani, palacze marihuany których spotkać można w tutejszych klubach. W Zielonej Górze uczą się, studiują. Ku mojemu zdziwieniu C. zdjął ostatnio swoja nieodłączną czapeczkę. Na wspólnych wakacyjnych wojażach nie zdejmował jej nawet na sekundę, pewno i spał w niej. Jest strasznie sympatyczny, zawsze wesoły. W Zielonej Górze studiuje i mieszka. Poza tym chodzi na imprezy i jeździ na festiwale. Inny młody z tego środowiska, J. to nawijacz-amator, do niedawna diler marihuany. J. jest robotnikiem, szkoli się w Zielonej Górze na upatrzoną pracę na wyspach. Będzie zarabiał 16 funtów na godzinę. Z. żyje ze sztuki we Wrocławiu. Maluje i sprzedaje. Z Zielonej Góry wyniósł się ledwie kilka miesięcy temu, dziś mówi że nie wyobraża sobie powrotu.

Siedzimy w Jazgocie, dyskutuję z tutejszymi 30-latkami o naszym mieście. M. organizuje tu imprezy, ostatnio ściągnął zespół który rok temu musiał grać dwa koncerty pod rząd, by wszyscy chętni mogli je odwiedzić. W tym roku przyszło kilkakrotnie mniej osób, M. na odnotował kilkutysieczną stratę z tego koncertu. Na przedświątecznej imprezie którą M. zorganizował, wg niego 70 % osób to przyjezdni na święta do rodzin. Przez M. przebija strach, że w nowym roku zupełnie rozłoży się z imprezowym biznesem z powodu narastającej emigracji młodych ludzi. Gdy zapytałem jego kumpla K., co sądzi o zmianach w naszym mieście w ostatnich latach, odpowiedział ze najbardziej niepokoi go odpływ ludzi w jego wieku. K. jest z rocznika 1977. Wg jego słów 95 % jego znajomych z tego miasta rozpierzchło się po świecie.

Boję się, że Zielona Góra może kiedyś podzielić los Frankfurtu nad Odrą. Ubytek młodych jest problemem, o którym się nie mówi. A to dlatego w tym mieście zamiera kultura, jest coraz mniej imprez. Ludzie emigrują za pracą, często za bardzo dobrą pracą. I często nie wracają już nawet na święta. Czekają nas czasy w których podobnie jak we Frankfurcie nad Odrą będziemy burzyli opustoszałe bloki, i będzie się rodziło mniej ludzi niż umiera?

Polska ściana zachodnia ….

Rośnie nam nowa strefa stagnacji- Polska zachodnia, pogranicze Niemiec, milionowy region Lubuskiego. Współpraca z Niemcami okazała się iluzją, kapitał tym regionem zbytnio się też nie zainteresował, niektórymi miastami wręcz wcale. Lokalna kultura ma prowincjonalny charakter, regionem rządzi filc powiązań mediów i polityki. Młode pokolenia masowo wyprowadzają się z tej części Polski. Czy na pograniczu polsko niemieckim grozi taki sam zastój jak po zachodniej stronie pogranicza, gdzie miasta skurczyły się i burzy się opustoszałe bloki? A może jednak ten region ma jeszcze szanse na szybki rozwój?

Po czterech godzinach podróży z Wrocławia z prędkością nieco ponad 30 km/h po zapadających się w błocie i pokrzywionych torach „Odrzanki”, magistrali kolejowej którą się wywozi polski węgiel, ale już jej nie naprawia, docieramy do 120-tysięcznej Zielonej Góry. Wchodzimy do cuchnącego straszliwym odorem wypełnionego bezdomnymi budynku dworca, i nagle odnajdujemy się w Polsce B.

W zachodniej Polsce, tak wydawałoby się korzystnie położonej przy granicy niemieckiej, świat się w dużej mierze zatrzymał dekadę temu. W 100-tysięcznej Zielonej Górze upadły niemal wszystkie dawne tuzy gospodarcze: Zastal, Polon, Zefam, Polska Wełna, inne się nie rozwinęły. Miasto zostało z kilkoma niewielkimi firmami, jedną firma nowych technologii (ADB Global), i jako chyba jedyne w Polsce miasto tej wielkości jest pozbawione dużych zewnętrznych inwestorów- po 1990 roku nie wszedł nikt. Bezrobocie w regionie wynosi 16,9 %, co sytuuje ten region w okolicach ściany wschodniej.

Sytuacja powoli się zmienia: powstaje jedna galeria handlowa, inwestorzy zainteresowali się tutejszą malutką strefą gospodarczą, ale na odbicie się od dna to miasto chyba jeszcze musi poczekać. Coś się dzieje: Zmodernizowano stadion żużlowy, naprawiono schody prz sądzie, odtworzono niewielki fragment przedwojennego ogrodu botanicznego, kosztem 18 mln powiększa się gmach komunalnej restauracji „Palmiarnia” mieszczącej niewielką kolekcję egzotycznych palm i roślin, wreszcie wyremontowano zrujnowaną scenę amfiteatru ongiś goszczącego międzynarodowy festiwal, zabrano się za zdewastowane parki- ale wszystkie te inwestycje są chyba nie najpilniej potrzebne w tym pozbawionym nawet nowoczesnego basenu mieście.

Trudno pozbawić się wrażenia że w tej zapaści miasta kluczową rolę odegrały powiązane z lokalnym światem polityki tamtejsze media lokalne, w tym uważany za najmocniej uwikłany w tutejszy „filc” powiązań dziennik „Gazeta Lubuska”, obchodzący ostatnio swoje 55-lecie. Czytając ta gazetę odnosimy wrażenie czytania propagandy sukcesu z dawnych lat- praktycznie same pozytywne fakty, niemal brak głosów krytyki. Mimo tej stronniczości jest to wciąż główne medium regionu, szczególnie dla osób starszych wiekiem.

Ławeczki przed zielonogórskim BWA, tamtejszą galerią sztuki to miejsce spotkań młodego pokolenia. Dziś zdziesiątkowanego- wyjechały prawie wszystkie starsze roczniki, wśród spotykającej się tam młodzieży dominują nastolatki. Wg opinii spotykających tam się młodych ludzi Zielona Góra, centrum kulturalne i edukacyjne tego regionu, jest dziś miastem bez perspektyw w życiu społecznym czy zawodowym, miastem przepełnionym marazmem, nudą, a jego kultura jest zdominowana przez gust osób w wieku emerytalnym. Wg słów bębniarza Dżonnego, jednego z lokalnych rastamanów, wieczorami w tym mieście jedyną atrakcją są fontanny i neonaziści, ostatnio notorycznie atakujący młodych z innych subkultur i których pełno jest na jego osiedlu, przez co nawet spacer z psem jest niebezpieczny.

Dla większości z blisko 20 tysięcy studentów Zielona Góra jest tylko krótkim przystankiem w drodze do innych miast czy krajów, tutaj się uczą na miejscowym uniwersytecie, ale konserwatywna aura podstarzałego miasta zdecydowanie im nie odpowiada. Wg słów jednego ze studentów, być może jest to miasto wygodne i atrakcyjne dla 40-latków, ale jest tragicznie nudne dla 20-latków. Inni studenci wręcz żartowali, że pod względem ciszy i spokoju Zielona Góra może rywalizować o turystów z lasami i górami, a hasłem promocyjnym miasta powinien być slogan „wycisz się w Zielonej Górze”.

Brakuje życia studenckiego, klubów, miejsc spotkań, a hałasy na starówce przeszkadzają mieszkającym tam starszym osobom. Zielona Góra jest „zagłębiem kabaretowym” bez kabaretów, a kluby studenckie w których one się wykluwały, niedawno zamknięto. A o nowych kabaretach ani widu, ani słuchu. Fenomen lat 90-tych raczej się już wyczerpał.

Młodzi po studiach, jeśli mieszkają jeszcze w Zielonej Górze, to wolny czas poświęcają na sporty (takie jak skateboarding, snowboard, sztuki walki takie jak capoeira czy krav maga), także te ekstremalne, takie jak downhill, motocross, quady czy mountainboarding, powoli znajdujące fanów w tym lekko górzystym mieście. Bawią się w nielicznych już klubach, chociaż imprez w nich wciąż ubywa. Do tego władze wydały niedawno wojnę nielegalnemu plakatowaniu, rugując sporą część życia klubowego, i mimo protestów apeli problemu promocji imprez nie rozwiązało.

Miasto masowo opuszczają młodzi artyści i twórcy, tutejsza młoda bohema artystyczna generalnie wyniosła się do bardziej im przyjaznego Wrocławia albo wyjechała za granicę. Po wielkim międzynarodowym festiwalu muzycznym została wielka pustka i zarządzany na powiatowym poziomie dom kultury oferujący rozrywki dla pokolenia 60-latków i afisze rodem z ciężkiej komuny.

Głównym wydarzeniem artystycznym miasta jest Winobranie, lokalna odmiana święta plonów adresowana raczej do starszego pokolenia, pamiątka po tradycjach winiarskich. Jest to Winobranie bez wina, a lokalni politycy wciąż nic nie zrobili by pomóc tym którzy reaktywują dawne tradycje. Zielonogórskie wino z winogron, produkt na przyzwoitym europejskim poziomie, można wciąż kupić jedynie nielegalnie.

Na północy tego regionu jest nie lepiej. Gorzów w jeszcze większym stopniu jest miastem które nie zatrzymuje młodych, brakuje tutaj typowego życia studenckiego, upadają kluby młodzieżowe, choć na 4 uczelniach na 11 kierunkach studiuje tutaj 9 tysięcy osób. Reaktywowano ongiś kultowy festiwal „Reggae nad Wartą”, powstają kolejne śródmiejskie galerie handlowe takie jak otwierana we wrześniu Askana, jest nieporównanie więcej przemysłu niż w urzędniczej Zielonej Górze, powstaje m.in. fabryka telewizorów.

Miasto pracuje wraz z urbanistami nad przebudową centrum miasta, powoli otwiera się na Wartę, odtworzono przedwojenny Most Staromiejski z dominantą na jego końcu, wieżą widokową która za swą unikalną szpetność otrzymała tytuł Makabryły roku 2007. Powstaje obwodnica, wyremontowano bulwary, próbuje ożywić znajdującą się po drugiej stronie przecinającej ścisłe centrum rzeki dzielnice Zawarcie. Dość kontrowersyjnym pomysłem jest idea zlikwidowania linii tramwajowej na głównym deptaku miasta, bowiem w miastach Zachodu tramwaje generalnie wracają go stref ruchu pieszego, oczywiście są to pojazdy innej generacji niż zdezelowane i brzydkie „helmuty” kursujące po Gorzowie.

Miasto wydaje się być zarządzane prężniej od stojącej od lat w miejscu Zielonej Góry. Mimo to od lat trwa cicha i wyniszczająca wojna między oboma największymi ośrodkami województwa- pochodzącego z Gorzowa premiera Marcinkiewicza w kuluarach oskarżano o blokowanie zielonogórskich inwestycji (takich jak np. lotnisko), a gorzowiacy odwdzięczają się podobnymi pomówieniami. Różne urzędy porozrzucano w obu miastach, w Gorzowie urzęduje wojewoda, w Zielonej Górze marszałek.

Mitem okazała się być współpraca z przygranicznymi Niemcami, która udała się jedynie w dziedzinie edukacji dobre przykłady to Uniwersytet Viadrina czy polsko- niemieckie gimnazja. Obie społeczności żyją dziś zupełnie osobno, nie wchodzą sobie w drogę ani też nie współpracują. Brakuje nawet przestrzeni do choćby dialogu. Brak jest regionalnych polsko-niemieckich mediów, a lokalne media po cichu wycofały się z transgranicznej współpracy.

A jest o czym mówić- od lat podróż 150 km z Berlina do Zielonej Góry trwa nawet i 6 godzin, a podróżni zmuszeni są do wielokilometrowego marszu pomiędzy dworcami po obu stronach granicy, by przesiąść się na polskie autobusy. Jedynie do Kostrzyna da się dojechać wygodnie koleją, co godzinę docierają tu z odległego o 50 km Berlina pociągi prywatnego Connex-u, ale już na granicznym peronie stoi polski kolejarz, który kasuje podróżnych po 20 zł. Od lat nie można tez doczekać się bezpośrednich pociągów z Berlina do Gorzowa. A to 4,5-milionowy Berlin jest kulturalnym i gospodarczym centrum dominującym od wieków w tym regionie.

Uwe Rada, berliński publicysta któremu na sercu leży ten region, zauważa że dla przeciętnego Niemca ten rozpoczynający się 60 km od Berlina region Lubuskiego jest biała plamą na mapie. Pogranicze, miast być miejscem spotkania obu kultur, jest regionem „Abwanderungu”, z którego się pospiesznie emigruje po skończeniu edukacji. Niemieckie nadgraniczne miasta, takie jak Guben, Eisenhuettenstadt, Frankfurt nad Odrą, to miejsca gdzie burzy się opustoszałe bloki, a liczbach mieszczan spadła od upadku muru o 1/3. Ekonomiści nazwali ten proces mianem kurczenia miast, wywołanym ekonomiczną degrengoladą.

Na polskiej granicy urywa się schemat komunikacji zbiorowej rozwieszony na każdej stacji i w każdym brandenburskim i berlińskim pociągu, urywa się też precyzyjny system w którym pociągi regionalne kursują co 30 lub 60 minut. Do Polski dojedziemy jedynie samochodem osobowym- w woj. Lubuskim ogromnym problemem jest komunikacja zbiorowa. Kolej upadła do tego stopnia że po województwie jeździ się niemal bez wyjątku autobusami, a te są nijak powiązane z niemieckim systemem transportu zbiorowego.

Podejmowane już dekadę temu próby stworzenia konkurencji dla PKP nie powiodły się, choć władze od lat mówią o potrzebie ogłoszenia przetargu na obsługę linii kolejowych. Dziś po zdezelowanych torach z rzadka wleką się pociągi-widma wiozące nieraz po kilka osób, za które samorząd płaci PKP najwyższe w kraju dotacje w przeliczeniu na pociągokilometr. Do tego brak jest bezpośrednich połączeń transgranicznych, czy to autobusowych, czy kolejowych. Nie mając samochodu, granicę musimy pokonywać pieszo. Jeszcze przed wojną można to było zrobić tramwajem w Kostrzynie, Słubicach czy Gubinie, dziś nie kursują tymi trasami nawet autobusy miejskie.

Dystans pomiędzy przejściami granicznymi wynosi nierzadko 50 km, nie działają dawne mosty i promy w Kłopocie, Uradzie, Nowym Lubuszu. Bez samochodu podróż do Polski jest dla Niemca raczej karkołomnym zadaniem. Zresztą nie ma po co tutaj jeździć: kurorty nad lubuskimi jeziorami są nierozpropagowane, mają słabą infrastrukturę, choć tutejsze Pojezierze Lubuskie jest zabójczo piękne. Może chociaż cena wypoczynku w Polsce byłaby magnesem dla naszych zachodnich sąsiadów? Jednakże reklamy dla tutejszych kurortów po zachodniej stronie granicy nie robi nikt, toteż cudzoziemców jak na lekarstwo.

Od wielu lat nie udaje się też ożywić jedynego w tym regionie portu lotniczego, największego kuriozum polskiego rynku lotniczego. Jako że teren dzierży Agencja Mienia Wojskowego i nie chce przekazać go lokalnym samorządom, ten port lotniczy zamiast przyjmować samoloty tanich linii od dwóch lat dobijające się by z niego korzystać, przynosi kilkumilionowe straty rocznie dla zarządzających nim Państwowych Portów Lotniczych. Próby zmiany tej sytuacji napotykają na silną polityczną blokadę, z myślą także o tym porcie posłowie opracowali nawet spec-ustawę mającą go wyrwać z rąk AMW!

Nie udało się też stworzyć Trójmiasta Lubuskiego, skupiającego 200 tys. mieszkańców konglomeratu nadodrzańskich miast Nowej Soli, Sulechowa i Zielonej Góry, wg propozycji z lat 70-tych mających zostać połączone na wzór Gdańska, Sopotu i Gdyni koleją SKM. Szkoda, bo w Zielonej Górze zachowały się nawet tory przedwojennej kolejki podmiejskiej przebiegającej przez ścisłe centrum miasta i wygodnie łączącej największe osiedla z resztą aglomeracji, a czas przejazdu koleją między miastami Trójmiasta mógłby wynieść kilkanaście minut.

Dziś tory są w stanie agonalnym, w większości nadają się do remontu. A to właśnie stworzenie w tym regionie choć jednego silnego ośrodka mogłoby zdjąć odium stagnacji z tego podupadającego dziś regionu i jest w zasadzie jedynym kierunkiem rozwoju dla południa województwa, pozwalającym ścigać się z większymi aglomeracjami o kapitał ludzki i finansowy.

Wydaje się że Lubuskie na swoje 5 minut musi poczekać do momentu gdy Niemcy otworzą dla Polaków rynek pracy. Wówczas może być wielki boom na przygraniczne miasta, jeśli tylko te będą umiały być konkurencyjne wobec już niewiele droższych w kosztach życia miast niemieckich. Żyć w Polsce, zarabiać po europejsku- ten sen chyba najprędzej ma szansę się spełnić tutaj. Kostrzyn, Witnica, Gorzów, Słubice czy Rzepin mogą stać się polskimi przedmieściami wielokulturowego Berlina, miastami satelickimi odległymi od Ostbahnhofu o godzinę podróży kursującym co 30 minut pociągiem podmiejskim. Jak na razie, Polacy pracujący w Berlinie wybierają jednak życie po niemieckiej stronie granicy.

Otwórzmy nasz region na 300-milionową Europę

Uważam że Lubuskie musi się otworzyć na 300-milionową Europę, czego obecnie nie czyni w dostatecznym stopniu. Nie jesteśmy żadną polską prowincją, jesteśmy bramą naszego kraju do Europy. Powinno się dążyć do tego, by maksymalnie wykorzystać nasze położenie i przyciągnąć tutaj przedsiębiorców jak i turystów z całej Europy. Po obaleniu szkodliwego monopolu PKP, wreszcie odżyje kolej a Lubuskie będzie miało porządnie zorganizowaną komunikację zbiorową, połączenia do Berlina, porządną informacje o połączeniach także zrozumiałą dla obcokrajowców, oraz byc może uda się wówczas wprowadzić znany z reszty Europy wspólny bilet, umożliwiający podróżowanie pojazdami różnych przewoźników bez konieczności posiadania kilku biletów.

Propozycje dla Żar i Żagania

-Stworzenie 90- tysięcznej konurbacji: Dwumiasta Żar i Żagania. Będę zabiegał o to, by w Dwumieście obowiązywał związek komunikacyjny. Oznacza to, że będzie można na bilecie miesięcznym podróżować autobusami niemal wszystkich przewoźników, a nie tylko jednego. Uwaga, wówczas możliwa będzie także podróż komunikacją miejską w ramach jednego biletu na wszystkie środki komunikacji. Wprowadzonoby wspólny system biletowy i informacyjny w komunikacji miejskiej (tzw. związek komunikacyjny). Takie coś jest możliwe i praktykowane w wielu miastach polski, gdzie działa nawet i kilkunastu przewoźników miejskich, jak w Gdyni. Bilety te obowiązywałyby też na kolej pomiędzy obu miastami. Osią zespołu miejskiego stałby się kursujący wahadłowo szynobus pomiędzy Szprotawą a Żarami przez Żagań. Szynobusy kursowałyby wahadłowo co około 30 minut pomiędzy Żaganiem a Żarami, a z Żagania do Szprotawy co godzinę.

-Poprawa estetyki centrum Żar, i o dogęszczenie zabudowy w centrum miasta. Puste place winny być zabudowane zamiast zastawiane samochodami. Zielony Las stanie się Parkiem Krajobrazowym by uchronić go przed dalszą dewastacją. Powstanie też skansen żarskiego górnictwa na terenie jednej z byłych kopalń.

Ekologiczne i ekonomiczne postulaty dla Nowej Soli

-rozbudowa ścieżek rowerowych w mieście i na przedmieściach. Starania o bezpieczne podmiejskie ścieżki rowerowe z Nowej Soli do Otynia, Starego Żabna itd.
-walka o to by S3 na odcinku od Jordanowa do Nowej Soli uzyskała status autostrady (co oznacza brak skrzyżowań jednopoziomowych oraz by była płatna tylko dla ciężarówek). Starania o bezpieczeństwo ruchu drogowego, szczególnie bezpieczeństwo pieszych i rowerzystów.
-rozwój portu lotniczego dla Nowej Soli w Babimoście/ Kramsku, przyciągnięcie tanich linii lotniczych (np. Ryanair). Jest to wielka szansa dla całego regionu, a dla Trójmiasta w szczególności.
-Zabiegi o poprawę estetyki centrum Nowej Soli i stworzenie nadrzecznego deptaka pełnego kafejek i restauracji. Walka o zbliżenie się miasta do rzeki i o lepszae wykorzystanie portu.
-Starania o to, by w regionie Trójmiasta Lubuskiego obowiązywał związek komunikacyjny. Oznacza to, że będzie można na bilecie miesięcznym podróżować na trasie Zielona Góra- Nowa Sól autobusami i pociągami niemal wszystkich przewoźników, a nie tylko jednego. Wówczas możliwa będzie także podróż komunikacją miejską w ramach jednego biletu na wszystkie środki komunikacji!
-Walka o to, by na trasie do Zielonej Góry pociągi i autobusy jeździły w stałych odstępach czasu, co 20, 30 lub 60 minut w zależności od pory dnia, i istniał jeden system informacji o rozkładzie dla wszystkich przewoźników. Tak jest na zachodzie, tak musi być u nas.
-Lobbing o to by na trasie Zielona Góra Górna- Nowa Sól kursowały autobusy szynowe co 30 minut tworząc SKM dla Trójmiasta. Zabiegi o modernizację linii kolejowej z Wrocławia przez Nową Sól do Szczecina oraz o kolejową obwodnicę Czerwieńska tak by wreszcie opłacało się jechać koleją na północ kraju.
-Walka o demonopolizację rynku przewozów kolejowych w Lubuskim. Uważam, że tylko konkurencja i inicjatywa prywatnych przewożników może przełamać upadek kolei. Będę zabiegał o ożywienie linii kolejowych do Żagania i Wolsztyna i o to by kursowały na nich autobusy szynowe.

Musza koncertowa na Wagmostawie: in memoriam

Przetrwała komunizm, przetrwała pierwsze 16 lat polskiego kapitalizmu państwowego, zburzono ja dopiero niedawno, jakiś rok, dwa lata temu. Po prostu nagle pewnego dnia to miejsce gdzie stała juz jakieś 80 lat, było puste, okok leżała sterta pozostałych po niej desek.
I pomyśleć że przed wojną grały w niej orkiestry. Po wojnie robiła za schowek na jakieś rupiecie, i przetrwała zadziwiająco długo. Dobiła ta muszlę pani Ronowicz tudzież pan Kubicki- nie wiadomo za czyjego panowania "zniknęła".




Urzędniczym zadem do inwestora

Tutejsze władze, a przede wszystkim mająca "totalitarne tradycje" kadra urzędnicza, z poprzedniego systemu wyniosła butę i bezczelność. Tutejsi urzędnicy, których nikt często jeszcze nie zweryfikował, nie sprawdził ich kompetencji, ponoszą znaczną część winy za postępujący upadek gospodarczy miasta.

O inwestorach w Zielonej Górze nie słychać, a jeśli już, to tylko że mieli problemy. Tworzenie city, downtown, w kwartale ulic Westerplatte- Chopina- Kupiecka upadło, ponieważ na części tego terenu dopuszczono zbyt niską zabudowę:


W planach jest nie tylko ogromne centrum handlowe, ale stworzenie całego "city”
przy ul. Bohaterów Westerplatte - od Hermesa do Centrum Biznesu. Na temat
Hermesa ze Społem rozmawia kilka chętnych firm. Ale według naszych informacji,
łatwo nie mają. Jeden z zagranicznych inwestorów przedstawił koncepcję, według
której staną tam trzy budynki: dwupiętrowy, czteropiętrowy i ośmiopiętrowy. Bo w
końcu na tyłach jest już wieżowiec ZUS-u. Tyle że w dokumentach urzędowych nie
dość, że zapisano im możliwość zabudowy terenu tylko w części, ale również
budowę budynku tylko dwupiętrowego. I do tego tylko jedno piętro podziemnego
parkingu, a przedsiębiorcy proponowali dwa...


wg A. Bogiel, "Czy inwestorzy omijają Zieloną Górę?", 15 marca 2008

piątek, 14 marca 2008

Na temat lotniska

Od czasu wyborów parlamentarnych w 2005 roku i objęcia rządów przez PiS a potem PO nie uległa żadnym zmianom tragiczna sytuacja transportu lotniczego w woj. Lubuskim.

Na terenie tego województwa znajduje się ostatni regionalny port lotniczy, który jest jeszcze portem państwowym zarządzanym przez Polskie Porty Lotnicze przedsiębiorstwo państwowe. Jest to największą tragedią tego portu, nic bowiem gorszego nie mogło go spotkać. Taki port kosztuje około 220 mln w kosztach budowy, niemniej tutejszy port, mimo że praktycznie gotowy do przyjmowania ruchu lotniczego, nie posiada urządzenia nawigacyjnego ILS kosztującego wraz z montażem ok. 950 tys. euro. Wówczas mógłby mieć takie samo wyposażenie jak pozostałe porty lotnicze w Polce i rozwijać się na tym rosnącym rynku.

Wszystko w tej sprawie zamarło, od 2-3 lat lat nie ma jakichkolwiek decyzji na temat zmiany własnościowej tego portu. Ratunkiem dla tego portu, który jako jedyny w kraju nie obsługuje połączeń międzynarodowych mimo istniejącego popytu w tym regionie (wobec czego ponad 0,5 mln pasażerów odlatuje z sąsiedniego portu Schoenefeld po niemieckiej stronie granicy) jest jedynie zmiana właściciela.

To nie jest jednakże możliwe z uwagi na zablokowanie tego procesu przez Ministerstwo Obrony Narodowej, które dysponuje majątkiem lotniska- pasem startowym i uniemożliwia inwestycje. Wszak chętnych do nabycia naszego lotniska było już wielu, inwestorzy z USA czy też samorząd lokalny który chce je przekształcić w dochodowy port lotniczy. Agencja Mienia Wojskowego, która podlega Ministerstwu Obrony Narodowej, żąda od lokalnych samorządów pieniędzy za te lotniska, mimo że są one obiektami zbudowanymi za pieniądze podatników. Dlaczego przekazano infrastrukturę transportową, a taką bez wątpienia jest lotnisko, jakiejś państwowej agencji, której jedynym efektem działania jest to że tego typu lotniska regionalne (oprócz Zielonej Góry ten sam los dotknął lotniska w Szymanach pod Olsztynem) nie działają? Przecież żaden samorząd nie zapłaci jeszcze raz milionów za lotniska zbudowane z publicznych pieniędzy bowiem wszystkie one wymagają kilkumilionowych nakładów na doprowadzenie ich do stanu użyteczności przez np. samoloty tanich linii.

Festiwalowy upiór powraca?

Dzisiaj słyszałem p. Łatwińskiego oraz jedną z SLD-wskich pań radnych jak się ekscytowali tym że festiwal piosenki radzieckiej (teraz już tylko rosyjskiej) powróci.

A ja się pytam, dla kogo? Gdzie ta publiczność? Kto dziś słucha na co dzień rosyjskiej muzyki? Ja mam dwa-trzy kawałki, a słucham setek artystów. Znam tylko T.a.t.u ("Nas nie dogoniat' czy jakoś tak, czym cały świat te dwie lesbijki podbiły), ale chyba nie o taką piosenkę rosyjską chodzi tym radnym. Obawiam się ze będą reaktywowane upiory z przeszłości.

Jeśli marketingowiec wprowadza nowy produkt na rynek, to najpierw się pyta: Dla kogo jest on kierowany. No właśnie. Kto w Polsce słucha piosenki rosyjskiej jeszcze? Kim mają być słuchacze? Nawet mieszkańcy miasta nie będą zainteresowani, chyba że taką gwiazdą jak Tatu. Poza tym kto to zorganizuje? Jeśli twór pod nazwą Zielonogórski Ośrodek Kultury, to będzie to porażka w stylu Eurydyków. (Tak! w tym mieście jest ośrodek kultury. Nikt o tym nie wie bo oni po prostu nic nie robią poza pobieraniem pensji i opłat za plakaty tak wysokich że większość robiących imprezy w mieście woli plakaty rozlepiać własnoręcznie).

Kto się zna na piosence rosyjskiej? Zaraz podniosą się starsze wiekiem damy i zrobią reaktywację hitów z ich młodości jakie serwuje co lato w zrujnowanym amfiteatrze p. Ronowicz, dziwiąc się potem że nawet mieszkańcy na to nie idą. Mi ten festiwal będzie się kojarzył z kakalinką i tego typu szlagierami bo na współczesnej muzyce rosyjskiej nie zna się to nikt, zresztą tamten kraj nie słynie już dziś z muzyki.

Mnie poza tym boli ze nasze miasto będzie kojarzone z czymś pojmowanym jako wsteczne, a tak się pojmuje dziś muzykę rosyjską, choć może to jest uprzedzenie, jednak dość powszechne. Świat poszedł do przodu, a w Rosji wciąż nie ma demokracji, wciąż nie ma warstwy średniej, i poza kilkoma hitami nic stamtąd się nie wyłania. Może kiedyś to było inaczej, ale to było dawno temu.

Zamiast robić festiwal Piosenki Rosyjskiej, może lepiej zrobić zwykły "Festiwal Piosenki"? I zatrudnić do jego realizacji profesjonalistów zamiast ZOK-u który rozłoży na łopatki nawet najlepiej zapowiadającą się inicjatywę?

Video: A możeby współczesną operę Philippa Glassa z "motywem rosyjskim"?

O przystąpieniu do powołania „Zielonogórskiego Parku Krajobrazowego”

Niniejszym wyrażamy zaniepokojenie stanem przyrody wokół miasta Zielona Góra. Ostatnia dokonana przez nas pobieżna inspekcja lasów wokół miasta pokazała iż wciąż prowadzone są ich półlegalne wycinki w miejscach które są ukryte od oczu opinii publicznej. Ten proceder jest kontynuowany mimo sprzeciwu lokalnej opinii publicznej, co pokazuje iż opinia publiczna nie ma większego wpływu na działania państwowego zarządu lasów. Dlategoteż postanowiliśmy przystąpić do akcji wytyczania Parku Krajobrazowego. Chcemy, by formalnie powstał tutaj park krajobrazowy, który będzie 121. polskim parkiem krajobrazowym. Uważamy, że jest to konieczne by skutecznie chronić lasy wokół miasta przez ich zniszczeniem ze strony obecnych ich dysponentów- Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych.

Ponadto posiadanie wokół miasta Parku Krajobrazowego niebywale zwiększy jego turystyczną atrakcyjność i umożliwi lepsze wykorzystanie jego walorów przyrodniczych. Ze swej strony my, inicjatorzy oferuemy chęć wytyczenia nowych tras turystycznych na terenie planowanego parku. Naszym zdaniem obecne szlaki turystyczne są wytyczone przez osoby które nie znały dokładnie całego terenu i przez to przechodzą przez obszary mniej atrakcyjne turystycznie. Jako przykład podaje się obszar I planowanego parku, gdzie istniejący szlak zupełnie omija najciekawsze miejsca.

Ochroną zostaną objęte: obecnie wycinane obszary lasów na terenach pokopalnianych pomiędzy ul. Wazów, ul. Szafrana, Szosą Kisielińską a ul. Szwajcarską i obwodnicą wschodnią Zielonej Góry (obszar I). Do terenów Parku Krajobrazowego włączony zostanie cały obszar Oderwaldu (ok. 1315 ha), oznaczony jako obszar II, rezerwat leśny „Zimna Woda” koło Zatonia, oraz obszar Wału Zielonogórskiego wraz z pochodzącą z 1902 roku Wieżą Bismarcka (obszar III). Park Krajobrazowy swym zasięgiem obejmie także skansen etnograficzny w Ochli. Cały obszar parku obejmie ok. 2500- 3000 ha.

Inicjatorzy planują iż: wytyczone zostaną nowe szlaki turystyczne, powstaną nowe drewniane i kamienne wieże widokowe, udrożnione zostaną kanały w Oderwaldzie. Chcą by Oderwald miał sieć drożnych kanałów po których turyści byliby przewożeni łódkami, podobnie jak w pobliskim Spreewaldzie po niemieckiej stronie, dużym rezerwacie biosfery który turyści zwiedzają przewożeni łódkami po sieci kanałów.
Przejazdy łódkami po Sprewaldzie są jedną z głównych atrakcji turystycznych Brandenburgii. Chcemy, by w Zielonej Górze przejazdy łódkami po Oderwaldzie urosły również do rangi atrakcji turystycznej na tą skalę. Wg inicjatorów w tym celu konieczne jest udrożnienie kanałów, wbudowanie kilku niewielkich śluz i przebudowa kilku mostków tak by umożliwiały przepłynięcie łódką. Inicjatorzy przypominają iż przejazdy łódkami po Oderwaldzie były już oferowane ludności przez prywatne podmioty w latach ubiegłych, ale ze względu na zły stan mało drożnych kanałów i trudności związane z brakiem śluz i wywołaną tym faktem koniecznością przenoszeniem łodzi przez spiętrzenia, takie przejazdy nie cieszyły się większą popularnością mimo dużo lepszych walorów przyrodniczych niż w Spreewaldzie.

Inicjatorzy szacują nakłady na maksimum kilkanaście tysięcy PLN dla obszarów I oraz III, oraz na kilkaset tysięcy złotych dla Oderwaldu, gdzie konieczne jest udrożnienie kanałów tworzących przynajmniej jedną trasę turystyczną oraz pozyskanie podmiotów któryby odpłatnie wykonywały przewozy turystyczne łodziami na tych kanałach. Wszelkie prace w tych obszarach muszą zostać podjęte z maksymalnym poszanowaniem środowiska naturalnego. Jak dotychczas dochodziło nawet do dewastacji środowiska naturalnego, np. w Oderwaldzie wycięto niedawno zabytkową dębową aleję wzdłuż drogi z Krępy nad dawną przeprawę przez Odrę.

Wypowiedzi inicjatorów:

Adam Fularz:
„Zauważyliśmy że mimo oburzenia opinii publicznej leśnicy dalej bezustannie i potajemnie „podcinają” lasy wokół Zielonej Góry. Uważamy, że obecnie konieczne jest podjęcie zdecydowanych kroków mających na celu ochronę tych terenów przed ich dalszą rabunkową eksploatacją leśną oraz wykorzystanie ich potencjału turystycznego. Chcemy zainteresować tym tematem lokalnych polityków, którzy, mimo różnic politycznych, mogą przekonać się do naszej inicjatywy. Decyzja o utworzeniu parku jest decyzją czysto biurokratyczną i nie pociąga za sobą większych skutków finansowych. Uważamy że Nadleśnictwo Zielona Góra, które na owej decyzji może ucierpieć najbardziej, winno zostać przekształcone w rodzaj zarządu/opieki nad tym parkiem krajobrazowym. Nie chcemy prowadzić do zwolnień, chcemy osiągnąć kompromis w tej sprawie. Wiemy, że nadleśnictwo posiada kompetentne osoby które oprowadzają wycieczki po podzielonogórskich lasach, i wiemy że tego typu działalność będzie jeszcze bardziej przydatna w momencie gdy powstanie Zielonogórski Park Krajobrazowy.”

Inicjatorzy chcą by Zielonogórski Park Krajobrazowy stał się częścią Zespołu Parków Krajobrazowych Województwa Lubuskiego. Zachęcają także lokalnych polityków wszystkich opcji politycznych by inicjatywę powstania parku krajobrazowego włączyli do swych programów wyborczych do wyborów samorządowych. Chcą, by cała inicjatywa miała charakter społeczny, odbywając się ponad podziałami politycznymi. Chcą też przeprowadzić zbiórkę podpisów wśród lokalnych osobistości pod apelem do władz o powołanie parku.


Fot. Pocztówka zielonogórskiego Oderwaldu sprzed wojny.



Opis historii Oderwaldu: http://www.zgora.pl/muzeum/czasowe/oderwald.htm
Artykuł „Na łódki do Oderwaldu” http://miasta.gazeta.pl/zielonagora/1,35171,1571373.html.


Fot. Na kanale w Spreewaldzie. Czy tak samo może być pod Zielona Górą?


Fot. Łódź na kanale w Szpreewaldzie, wg wikimedia


Fot. Schematy prowizorycznych propozycji granic obszarów Parku Krajobrazowego.



Ilu mieszkańców mieszka wg ciebie w Zielonej Górze?