
View Larger Map
Ramka: Co to jest hostel? (wg studentnews.pl)
To miejsce, w którym
udzielanie noclegu nie jest zwykłą usługą, ale formą sztuki. Bo sztuką
jest dać gościowi niemal wszystko, czego zapragnie, za najniższą z
możliwych cenę. Hostele na całym świecie prześcigają się w oferowaniu usług
gratis: od dostępu do Interenetu, przez pralnię, do szalonej imprezy w dmuchanym
basenie na środku korytarza włącznie.
Hostele to jednak nie tylko
sposób na tanie spanie. To cała filozofia podróżowania. Ze słowem: „hostel”
nierozerwalnie łączy się pojęcie: „backpacker”, czyli: „człowiek z plecakiem”.
To on najczęściej zatrzymuje się w hostelach. Ponieważ zazwyczaj podróżuje
samotnie, chętnie wybiera łóżko w sali zbiorowej, żeby poznać innych
„backpackersów”. We wspólnej kuchni gotują razem obiad, piją piwo i taką
nowopowstałą paczką uderzają na miasto.
Hostel jest więc miejscem
spotkania obieżyświatów, indywidualistów, którzy wymieniają się nie tylko
praktycznymi informacjami, ale poglądami na życie.
BACKPACKER – czyli człowiek z plecakiem. Dzisiaj coraz częściej mówi się o nim:
„turysta indywidualny”, bo sam planuje, co będzie zwiedzać, czym będzie się
przemieszczać i gdzie będzie nocować. Jego wyprawa trwa zazwyczaj dłużej, niż
trzy tygodnie. W ekstremalnych przypadkach trwa nawet kilka
lat.
DORM – od ang. „dormitory”, pokój wieloosobowy, najczęściej
wybierany przez oszczędnego backpackersa
LOCKER – czyli znajdująca
się w dormie szafka na rzeczy osobiste, zamykana na kłódkę. Dziesięć lat temu
nie uświadczyłbyś jej w żadnym hostelu. Dziś jej brak dyskwalifikuje hostel.
Znak czasów?
LONELY PLANET – nadal biblia bacpackersów, choć powoli
ustępuje miejsca popularnym portalom turystycznym
RTW – z ang.
Round The World Tour, ulubiona forma podróżowania turystów z Australii i Nowej
Zelandii. Sami zgadnijcie, dlaczego.
(NO) LOCKOUT / (NO) CURFEW –
obowiązkowa zasada w każdym szanującym się hostelu. Oznacza tyle, że możecie
wrócić do swojego pokoju, o każdej porze, bez poczucia winy, że obudziliście
odźwiernego
Na początku 1002 roku dwaj mnisi eremici przybyli do Polski z Pereum (Jan i
Benedykt). Wkrótce dołączyli do nich Izaak, Mateusz i Krystyn. Rozpoczęli oni
budowę eremu ale napad rabunkowy z 10 na 11 listopada 1003 roku położył temu
kres. Ciała ich podobnie jak Wojciecha złożono w katedrze gnieźnieńskiej.
wg http://www.arekbednarczyk.republika.pl/po.shtml
"Na obecnym etapie prowadzone będą prace geologiczne polegające na
rozpoznaniu (za pomocą wierceń) i udokumentowaniu złoża węgla brunatnego "Gubin" i"Gubin-Zasieki-Brody". Koncesji nr 39/2008/p na prowadzenie tych prac udzielił Minister Środowiska Kopalni Węgla Brunatnego "KONIN" S.A. w Kleczewie, decyzją z dnia 22 sierpnia 2008 r. Z udzielonej (..) koncesji wynika, że naobecnym etapie (prowadzenie prac wiertniczych) z uwagi na brak podstaw prawnych nie wykonano raportu oddziaływania projektowanych prac na środowisko. Raport taki z pewnością będzie sporządzony przez Inwestora na etapie ubiegania się o koncesję na wydobycie kopaliny z w/w złóż węgla brunatnego."
Obecnie inwestor (Kopalnia "KONIN" i Grupa Energetyczna ENEA z Poznania)
prowadzi konsultacje z lokalną społecznością.
Z blogów Salonu 24
Powrót do miejsc znanych z dzieciństwa miał dziś scenerię z filmu grozy. Tonący w mroku pałac cesarzowej Herminy, żony ostatniego cesarza Niemiec, dzieci biegające wokół zakratowanych okien. Opowieść oprowadzającego mnie przyjaciela o tym jak to w pałacu dosłownie więziona jest „trudna młodzież”, normalne dzieci z problemami są otumaniane lekami psychotropowymi, stosowanymi jako tani substytut prawdziwej terapii bez leków, rozmaitych warsztatów mogących niepełnoletnim więźniom polskiego systemu opieki medycznej dać jakieś pasje, zainteresowania. Zamiast pomagać im znaleźć pasje otumania się je lekami, bo tylko to potrafią tamtejsi lekarze. Nie wiem na ile to prawda, ale historię tą opowiadały dwie różne osoby.![]()
Weekendowa wycieczka do przełomu Odry tam gdzie do Odry uchodzi Śląska Ochla zaskoczyła mnie. Z Bukowej Góry położonej nad samą Odrą rozpościerał się widok na całą pradolinę Odry. Jesień pomalowała świat na żółto i pomarańczowo, a zachód słońca zaszczycił jesienny pejzaż złotą poświatą. Zszedłem ze stromego piaszczystego zbocza, stworzonego przez morenę polodowcową, nad rzekę, by spojrzeć na przedwojenne jeszcze grodzie samoczynnie zamykające się gdy Odra wylewa. Z trwogą pomyślałem, czy aby ów nieremontowany stuletni zabytek jeszcze się samoczynnie zamknie na kolejną powódź stulecia. Ale niemiecka robota jest solidna- przed wyjazdem odwiedzaliśmy koleżankę. Pokazała na sąsiednią poniemiecką kamienicę, i stwierdziła iż wg mieszkańców tego budynku jest to pierwsza wymiana dachówek od jego zbudowania równo 95 lat temu.
Potem przedzieraliśmy się lokalnymi drogami. Cieńka kreska w typowym atlasie Polski oznaczająca drogę Bobrowniki- Dąbrowa wcale nie oznacza że jest to droga utwardzona choćby żwirem, mimo że prowadzi do największej atrakcji turystycznej okolicy. Tylko jakimś cudem nie zagrzebaliśmy się w piasku, szorując na długich odcinkach miską olejową po wybrzuszeniu między piaszczystymi koleinami. W takich lokalnych dziurach nigdzie nie ma kierunkowskazów, więc drogę do Zaboru minęliśmy, docierając aż do Milska. Przed wojną był tu most przez Odrę, dziś jest prom, ale podobno na wielu zachodnioeuropejskich mapach i systemach GPS owego mostu nie zmazano, i kierowcy parę razy o mało nie zatonęli rozpędzonym tirem w nurcie rzeki.
![]()
Zabór to ryneczek i podkowiaste założenie urbanistyczne na wzór malutkiego Wersalu, zniszczone budynkiem straży pożarnej po jednej stronie przypałacowych czworaków, a płotem boiska po drugiej. Tutejsza rezydencja ongiś należała do Fryderyka Augusta Cosel, syna słynnej hrabiny Cosel, a potem mieszkała tu Hermina Schönaich, ostatnia żona cesarza Niemiec Wilhelma II. Słyszałem historię ich poznania się- podobno Hermina odratowała cesarza (już wówczas abdykowanego) gdy jego samolot rozbił się pod Zaborem. Wersja ta wg historyków była ukartowaną blagą dla mediów.
Pałac cesarzowej tonął już w mroku. Zakaz wstępu- groziły tablice, ale pamiętałem z dzieciństwa, że nikt się nimi nie przejmował. Przypałacowy park wyglądał psychodelicznie, tonął już w zmierzchowej poświacie. Alejka prowadząca nad jezioro kiedyś kończyła się pomostem, a w wodzie rosły orzechy wodne i wodne paprocie. Dziś kończy się trzcinowiskiem, aby dojrzeć jezioro musiałem się wspiąć na drzewo. Wracając ominęliśmy obrośnięty bluszczem pałac z drugiej strony.
Mój przewodnik kuśtykając z laską po tonącym w mroku parku opowiadał mi o owej instytucji medycznej tamże się mieszczącej. Są w niej „trudne dzieci”- zwykle najzupełniej normalne, tylko niewielka część ma schizofrenię i tym podobne zaburzenia. Trafiają tu dzieci które bija inne dzieci, dzieci z trudnych rodzin, ofiary domowej przemocy, córki gwałcone przez ojców-pedofili, słowem dzieci z którymi za bardzo nie ma co zrobić.
Mój przewodnik miał styczność z tymi dziećmi, uczył je ongiś czegoś. Może to tylko plotka, ale wg niej ponoć nie ma pieniędzy na stałe warsztaty dla tych dzieci, na uczenie je czy to jogi, czy capoeiry, czy grania na rozmaitych instrumentach, szprycuje się je lekami aby je uspokoić. Medycyna XIX-wieczna. Dzieci mają co prawda malutki basen. Ale owa instytucja jest wg niego najzwyklejszym więzieniem dla dzieci. Młodsze dzieci są wg niego tylko przestraszone, natomiast starsi więźniowie są już agresywni, niemili dla innych. Na zajęciach wyśmiewają innych.
Fasada zamku od strony jeziora porośnięta była pnączem, a w nim zakratowane okna. Za zarośniętą łopianem fosą pod zakratowane okno podchodziły jakieś dzieci. Nagle rozległ się podniesiony głos, w zasadzie wrzask wychowawcy, i odgłosy zastraszonych dzieci. Dwójka dzieci czających się pod oknem odbiegła za przyporę. Wskoczyłem do porośniętej łopianem fosy, podbiegłem do owych 11-to czy 12-letnich dzieci ubranych w kolorowe bluzy skejtowe. Wypytywałem co i jak. Poznały jakieś dziecko z owego pałacu w sklepie przy ryneczku. Gdy je pytałem o zachowanie owego dziecka, powiedziały że było jak najbardziej normalne, wcale nie szurnięte. Podeszeły z nim porozmawiać przez zakratowane okno, i wtedy do krat zleciały się wszystkie młodsze dzieci, i nadszedł zwabiony hałasem wychowawca.
![]()
Wg nich dzieci z "więzienia" nie wychodzą, chyba że tam- pokazały na wschód- na boisko, albo do lasu. Szkoła dla tych dzieci jest w środku, w pałacu, do miasteczka więc nie wychodzą. A mnie ciarki przeszły. „To więzienie” – powiedziałem tym dzieciom i odeszliśmy. Jaką winę ponoszą mający podobno problemy z nerwami, czy to z zachowaniem owi nieletni pensjonariusze pałacu tonącego w postkomunistycznej estetyce niedbale otynkowanych ścian pełnych zacieków? Co zrobiły że odgrodzono je od świata, że nie bawią się z innymi dziećmi? To ma być służba zdrowia, czy wiek XIX? Plotki głoszą że jest na psychotropy, a nie ma na terapeutów, na stałe warsztaty? Wreszcie- jak odnajdą się w normalnym życiu dzieci wychowane możliwe że i w więzieniu, pod totalitarnym kloszem Pana Ordynatora?
![]()
Co by się stało, gdyby ów ośrodek sprywatyzowano? Czy ten ciekawy pałac o rokokowych, nikomu niemal nie znanych wnętrzach dalej byłby zamknięty dla zwiedzających? Czy park byłby nadal totalnie zaniedbany, fosa bez wody, most nad nią podparty morzem kołów, gigantyczna fontanna wielkości jeziora- pusta, a samo jezioro niewidoczne, oddzielone szpalerem trzcin od alejki? Czy prywatny właściciel okrutnie trzymałby dzieci pod kluczem, za kratami? Czy chodziłyby one do szkoły w pałacu, czy też może do tej normalnej, w miasteczku, jeśli są normalnymi, może i trudnymi dziećmi? Wreszcie- czy to aby nie jakaś XIX-wieczna placówka robiąca za jakiś koszmarny dom dziecka? Czy tak jak głoszą plotki- chemicznie leczy się najzupełniej normalne, choć trudne dzieci, bo podobno większość pensjonariuszy tego więzienia właśnie taka jest? Polska służba zdrowia- kto tak naprawdę ją kontroluje, i ile takich przybytków dla dzieci tak naprawdę istnieje? Rzut beretem dalej, w pałacu w Przytoku jest przecież podobna placówka!
Foto: Widok z pałacu, w głębi pusta fontanna, a dalej podkowiaste czworaki. (gazeta.pl)
Stare, archiwalne zdjęcia: