Szanowni Państwo,
Nie podoba mi się że kazali Państwo policjantom zdzierać informacje o imprezach w mieście. Czy nie sądzą Państwo że to negatywnie wpłynie na jakośc życia w tym mieście i że poza osobami starszymi wiekiem którym te plakaty moga przeszkadzać są jeszcze inne osoby dla których owe imprezy są istotnym elementem decydującym o jakości życia w tym mieście?
Kiedyś czytałem jakąś wypowiedż ze władze tego miasta chciałby by było ono miastem uniwersyteckim.
Z Państwa działań których nie rozumiem (nie sądzę bowiem by można było być aż tak lekceważącym wobec innych grup wiekowych niż Państwa, ich kultury i sztuki) wywnioskować by można iż być może nie chcą Państwo by w mieście odbywały się jakiekolwiek imprezy i może są przekonani o tym iż są one szkodliwe. Nie wiem, nie podejrzewałem Państwa o takie chyba egzotyczne poglądy. Obawiam się też że studenci nie będą chcieli studiować w takim nudnym mieście. Gdy ja wybierałem miasto uniwersyteckie w Anglii najpierw sprawdzałem ofertę tamtejszej sceny muzycznej by nie wybrać przypadkiem jakiegoś zaścianka bez imprez z muzyką jaką lubię.
Złośliwie powinienem nie zabierać zdania i czekać na efekt Państwa działań, być może długofalowy, ale jakoś nie uważam Schadenfreude za coś zabawnego. Poza tym Państwa działania miałyby wiadomy efekt dla już katastrofalnie nielicznej oferty kulturalnej dla osób młodych. Nie wiem, czy może o to Państwu chodzi.
poniedziałek, 23 kwietnia 2007
List do p. Urbaniaka
Szanowny Panie,
Mam nadzieję że mimo różnic światopoglądowych wysłucha Pan co mam do powiedzenia. Otóż z pewnym niepokojem zaobserwowałem iż wystąpił Pan w obronie ciszy nocnej na rynku.
Wie Pan, z mojej perspektywy sprawa jest w zasadzie przegrana. Jest mi bardzo przykro, ponieważ urodziłem sie w tym mieście i do pewnego wieku miałem przeświadczenie iż jest to miłe maisto do życia. Niestety, tak nie jest. Miasto jest w porównaniu do innych miast, nawet dużo mniejszych w rodzaju Wolsztyna, zupełnie wymarłe wieczorami. Rynek jest pusty, życie nocne nie istnieje. Kiedy weekend spędzam w tym mieście, tak jak ten ostatni, to z uwagą i celowo chodzę do centrum miasta by sprawdzić co się dzieje. Mogę Panu opisać co się działo:
20 kwietnia- godz. 12.30 w nocy. Deptak i rynek zupełnie pusty, kluby pozamykane, gdy przechodziłem akurat zamykano już 4 Róże. O tej porze we Wrocławiu nie znaleźlibyśmy wolnych stolików, i byłyby tłumy na ulicach. Jedyna impreza w jednym z klubów, w czasie której dowiaduję się iż mój kolega dostał mandat 200 zł za naklejenie plakatu o swojej imprezie na płot przy dziurze naprzeciwko ratusza. Szkoda, że w tym mieście nie ma takich ścian przeznaczonych do bezpłatnego nalepiania plakatów o imprezach, tak jak to jest np. w Łodzi i wielu innych miastach. Ów kolega dopominał się o to na forum Grono.net, ale widocznie nikt z władz jego opinii nie czyta (to zamknięte forum z dostępem na hasło). Jest ono zresztą jedynym dobrym źródłem informacji o imprezach dla młodych w tym mieście, szkoda że zamkniętym dla innych.
21 kwietnia- pustawo, jedynie nieliczne osoby stoją przy ławeczkach przed BWA gdzie jest jedyne miejsce z fontanną i ładną zielenią miejską i gdzie kiedyś był bar dla młodzieży. Nic dziwnego że dalej pije się na tych ławeczkach piwo. Policja podjeżdża do tych osób dwukrotnie i je spisuje (jest tam ukryta kamera). W Krakowie gdzie ostatnio sporo przebywam, po prostu jest tyle knajp w podwórzach pełnych drzew i zieleni że niekt nie musi siedzieć i pić na ławkach przy ulicy. Do tego ludzie są zamożniejsi i ich bardziej stać na picie w knajpach. Ale w Zielonej Górze też by ludzie pili w ogródkach knajp, gdyby one były. A są dwa, i to w takich okolicach że jest tam po prostu brzydko. Jeden jest na deptaku przy starych garażach, drugi przed Ramzesem, ale ten nie wchodzi w rachubę, to raczej ogródek restauracji a nie baru/pubu z klimatem.
22 kwietnia- specjalnie przejechałem się tam na rolkach by popatrzeć co się dzieje około 10 w wieczór. Całe miasto puste. Jest koncert punkowo-regałowy w Kawonie, ale miasto kazało pozdzierać plakaty więc mało kto o nim wie. Drugi raz już go pewnie nie zrobią.
I to ma być weekend w mieście uniwersyteckim? Ludzie stąd wyjeżdżają. Studenci zaraz po skończeniu studiów. Ba, oni są tutaj tylko 4 dni w tygodniu i na resztę czasu uciekają. Czy ktoś ucieka na weekend z Wrocławia? Ależ gdzie, ludzie tam jadą się bawić, jest oferta dla fanów wielu rodzajów muzyki. Jesteśmy 4-5 krotnie mniejsi od Wrocławia, ale żeby tutaj była choć jedna czwarta tych knajp to były sukces i miasto tętniłoby życiem. A Państwo zamiast coś pomóc, to jeszcze kazą zdrapywac plakaty i wynajmują policjantów do wlepiania mandatów ludziom którzy tutaj tworza muzykę.
Wie Pan, ja uważam to miasto za stracone jako miasto dla młodych ludzi, przez swe skostnienie kulturalne i społeczne zupełnie nienadające sie na miasto uniwersyteckie. W sobotę student animacji kulturalnej z którym rozmawiałem z okazji premiery "Zabić Gomułkę" stwierdził że może to miasto jest świetne dla 40-latków, ale jest przekleństwem dla młodych. Ja się z jego opinią w zupełności zgadzam. Dziwi mnie jednak ze nawet tym 40-latkom liczbowo dominującym w tym mieście nie zależy na bawieniu się, imprezach. I że chcą oni ciszy, ciszy.
We Wrocławiu interes i mieszkańców, i użytkowników rynku i centrum udało się pogodzić, w Zielonej Górze nie można. Ja już o tym piszę od lat. Efekt mych pisarskich wysiłków to pusty rynek. Obawiam się że będzie jeszcze gorzej ponieważ kazali Państwo zdzierać plakaty o imprezach (zgadzam się, szpecą one miasto, ale przecież to nie wina je nalepiających, bo bez tych plakatów to już w ogóle by się nic nie działo). Uważam że teraz będzie jeszcze mniej się działo i wyjedzie jeszcze więcej młodych osób. Szkoda, że nikt nie próbuje przekonać ludzi że jest coś takiego jak interes ogółu i niekiedy interes całego 120-tysięcznego miasta stoi powyżej grupy 100 mieszkańców rynku.
Przykro mi, że Pan broni tych osób, zamiast rozwiązać problem w inny sposób, co może jest trudne, ale powinno się próbowac pogodzić interesy obu grup. Z których jedna- bywalcy klubów i pubów- jest teoretyczna- ja je nie widzę w tym mieście poza gromada niedobitków.
Jest ono puste, już wymarłe, wg mnie skazane na przegraną i los wielu miast z których się emigruje do większych ośrodków jeśłi chce się wygodnie żyć i nie mieć wrażenia że najlepsze przelatuje nam przez palce. Wcale tak być nie musi, można temu zaradzić, ale jednak nie widzę by ktoś tego próbował. Z tyego co słyszałem, podsłuchując dość niedyskretnie co mówił prezydent Nowej Soli na raucie po konferencji w minioną środę, stracił on niektórych inwestorów (bodajże Brigstone'a czy jakoś tak) bowiem menedżerowie powiedzieli ze wolą miasto w którym o 1 w nocy wyjdą na ulicę i będzie tłok , coś się będzie działo, od maista w którym na ulicach jest pusto.
Ekonomiści taką atmosferę miasta nazywają soft infrastructure, i jest ona bodaj najważniejsza w przyciąganiu kapitału ludzkiego, a ten z kolei ściąga za sobą kapitał finansowy. O tym pisze się nawet w popularnej prasie, ale być może nie czyta Pan tych samych czasopism co ja.
Mam nadzieję że mimo różnic światopoglądowych wysłucha Pan co mam do powiedzenia. Otóż z pewnym niepokojem zaobserwowałem iż wystąpił Pan w obronie ciszy nocnej na rynku.
Wie Pan, z mojej perspektywy sprawa jest w zasadzie przegrana. Jest mi bardzo przykro, ponieważ urodziłem sie w tym mieście i do pewnego wieku miałem przeświadczenie iż jest to miłe maisto do życia. Niestety, tak nie jest. Miasto jest w porównaniu do innych miast, nawet dużo mniejszych w rodzaju Wolsztyna, zupełnie wymarłe wieczorami. Rynek jest pusty, życie nocne nie istnieje. Kiedy weekend spędzam w tym mieście, tak jak ten ostatni, to z uwagą i celowo chodzę do centrum miasta by sprawdzić co się dzieje. Mogę Panu opisać co się działo:
20 kwietnia- godz. 12.30 w nocy. Deptak i rynek zupełnie pusty, kluby pozamykane, gdy przechodziłem akurat zamykano już 4 Róże. O tej porze we Wrocławiu nie znaleźlibyśmy wolnych stolików, i byłyby tłumy na ulicach. Jedyna impreza w jednym z klubów, w czasie której dowiaduję się iż mój kolega dostał mandat 200 zł za naklejenie plakatu o swojej imprezie na płot przy dziurze naprzeciwko ratusza. Szkoda, że w tym mieście nie ma takich ścian przeznaczonych do bezpłatnego nalepiania plakatów o imprezach, tak jak to jest np. w Łodzi i wielu innych miastach. Ów kolega dopominał się o to na forum Grono.net, ale widocznie nikt z władz jego opinii nie czyta (to zamknięte forum z dostępem na hasło). Jest ono zresztą jedynym dobrym źródłem informacji o imprezach dla młodych w tym mieście, szkoda że zamkniętym dla innych.
21 kwietnia- pustawo, jedynie nieliczne osoby stoją przy ławeczkach przed BWA gdzie jest jedyne miejsce z fontanną i ładną zielenią miejską i gdzie kiedyś był bar dla młodzieży. Nic dziwnego że dalej pije się na tych ławeczkach piwo. Policja podjeżdża do tych osób dwukrotnie i je spisuje (jest tam ukryta kamera). W Krakowie gdzie ostatnio sporo przebywam, po prostu jest tyle knajp w podwórzach pełnych drzew i zieleni że niekt nie musi siedzieć i pić na ławkach przy ulicy. Do tego ludzie są zamożniejsi i ich bardziej stać na picie w knajpach. Ale w Zielonej Górze też by ludzie pili w ogródkach knajp, gdyby one były. A są dwa, i to w takich okolicach że jest tam po prostu brzydko. Jeden jest na deptaku przy starych garażach, drugi przed Ramzesem, ale ten nie wchodzi w rachubę, to raczej ogródek restauracji a nie baru/pubu z klimatem.
22 kwietnia- specjalnie przejechałem się tam na rolkach by popatrzeć co się dzieje około 10 w wieczór. Całe miasto puste. Jest koncert punkowo-regałowy w Kawonie, ale miasto kazało pozdzierać plakaty więc mało kto o nim wie. Drugi raz już go pewnie nie zrobią.
I to ma być weekend w mieście uniwersyteckim? Ludzie stąd wyjeżdżają. Studenci zaraz po skończeniu studiów. Ba, oni są tutaj tylko 4 dni w tygodniu i na resztę czasu uciekają. Czy ktoś ucieka na weekend z Wrocławia? Ależ gdzie, ludzie tam jadą się bawić, jest oferta dla fanów wielu rodzajów muzyki. Jesteśmy 4-5 krotnie mniejsi od Wrocławia, ale żeby tutaj była choć jedna czwarta tych knajp to były sukces i miasto tętniłoby życiem. A Państwo zamiast coś pomóc, to jeszcze kazą zdrapywac plakaty i wynajmują policjantów do wlepiania mandatów ludziom którzy tutaj tworza muzykę.
Wie Pan, ja uważam to miasto za stracone jako miasto dla młodych ludzi, przez swe skostnienie kulturalne i społeczne zupełnie nienadające sie na miasto uniwersyteckie. W sobotę student animacji kulturalnej z którym rozmawiałem z okazji premiery "Zabić Gomułkę" stwierdził że może to miasto jest świetne dla 40-latków, ale jest przekleństwem dla młodych. Ja się z jego opinią w zupełności zgadzam. Dziwi mnie jednak ze nawet tym 40-latkom liczbowo dominującym w tym mieście nie zależy na bawieniu się, imprezach. I że chcą oni ciszy, ciszy.
We Wrocławiu interes i mieszkańców, i użytkowników rynku i centrum udało się pogodzić, w Zielonej Górze nie można. Ja już o tym piszę od lat. Efekt mych pisarskich wysiłków to pusty rynek. Obawiam się że będzie jeszcze gorzej ponieważ kazali Państwo zdzierać plakaty o imprezach (zgadzam się, szpecą one miasto, ale przecież to nie wina je nalepiających, bo bez tych plakatów to już w ogóle by się nic nie działo). Uważam że teraz będzie jeszcze mniej się działo i wyjedzie jeszcze więcej młodych osób. Szkoda, że nikt nie próbuje przekonać ludzi że jest coś takiego jak interes ogółu i niekiedy interes całego 120-tysięcznego miasta stoi powyżej grupy 100 mieszkańców rynku.
Przykro mi, że Pan broni tych osób, zamiast rozwiązać problem w inny sposób, co może jest trudne, ale powinno się próbowac pogodzić interesy obu grup. Z których jedna- bywalcy klubów i pubów- jest teoretyczna- ja je nie widzę w tym mieście poza gromada niedobitków.
Jest ono puste, już wymarłe, wg mnie skazane na przegraną i los wielu miast z których się emigruje do większych ośrodków jeśłi chce się wygodnie żyć i nie mieć wrażenia że najlepsze przelatuje nam przez palce. Wcale tak być nie musi, można temu zaradzić, ale jednak nie widzę by ktoś tego próbował. Z tyego co słyszałem, podsłuchując dość niedyskretnie co mówił prezydent Nowej Soli na raucie po konferencji w minioną środę, stracił on niektórych inwestorów (bodajże Brigstone'a czy jakoś tak) bowiem menedżerowie powiedzieli ze wolą miasto w którym o 1 w nocy wyjdą na ulicę i będzie tłok , coś się będzie działo, od maista w którym na ulicach jest pusto.
Ekonomiści taką atmosferę miasta nazywają soft infrastructure, i jest ona bodaj najważniejsza w przyciąganiu kapitału ludzkiego, a ten z kolei ściąga za sobą kapitał finansowy. O tym pisze się nawet w popularnej prasie, ale być może nie czyta Pan tych samych czasopism co ja.
niedziela, 22 kwietnia 2007
Betonowa Góra. Gdy miastem rządzą ludzie pełni buty.
Pan Edward Markiewicz, radny miejski, zajął stanowisko które mnie przeraziło. Oto bowiem ocenę miasta pióra Artura Łukasiewicza, (http://miasta.gazeta.pl/zielonagora/1,79000,3928359.html ) co do której słuszności ja nie miałem wielkich wątpliwości, nazwał stekiem inwektyw. Jaki jest więc obraz miasta w oczach zielonogórskiego „politycznego betonu”, którego dla wielu ikoną jest właśnie ów radny? Otóż okazuje się że miasto „rozkwita”. Odpowiedź na pytanie, czy „Zielona Góra umiera” brzmi: „ależ skąd”!
Przepraszam, ale za kogo Pan mówi używając sformułowania „nie wszystko wychodzi nam tak jakby tego większość chciała”? Czy mówi Pan za władze tego miasta! Oskarża Pan o oblepianie inwektywami kogoś, kto po prostu napisał rzeczy wiadome od dawna. Czyż nie jest prawdą że młodzi szukają przyszłości w innych miastach? Do Zielonej Góry się nie wraca, nie ma po co. To nie jest miasto dla młodych ludzi. Ich nie interesuje filharmonia grająca starocie po to by oszczędzić na prawach autorskich za nowsze utwory, ich nie interesuje trwonienie pieniędzy podatników na nowe drogi zupełnie jakby w tym mieście były korki porównywalne z innymi miastami. Ich interesuje komunikacja nocna by mogli wrócić z nocnej imprezy o 2 w nocy. Ich interesują u nas polikwidowane kluby studenckie, ich interesuje kultura klubowa, liquid d’n’b, dub, jungle, raggacore. I nikogo nie obchodzi to, że Pan nawet nie wie co to jest. Młodych ludzi interesują też miejsca pracy, ale nie w Tesco, nie przy taśmie produkcyjnej za 1200 zł. Co oferuje młodym zdolnym Zielona Góra? Nie wszyscy mają w głowie dysk twardy- jak to podsumował pewien forumowicz mając na myśli jedynego lokalnego inwestora z branży nowych technologii.
Pan wie lepiej, dużo lepiej i chce Pan dyktować ludziom, co mają robić ze swym wolnym czasem. Pisze Pan: „Trzeba zaglądnąć w ofertę "4 Róż", "Kotłowni", "Kawonu", BWA, biblioteki, różnych galerii i wielu innych instytucji kultury”, zupełnie jakby tutejsi mieszkańcy byli idiotami, urwali się nagle z kosmosu i takowej oferty nie znali. Proszę Pana, ludzie nie są takimi trepami za jakich ich Pan uważa i atmosfera wymienionych przez Pana miejsc najwyraźniej im nie wystarcza. Polecone przez Pana kluby (przybytki te zresztą występują w tym mieście w ilościach śladowych), raczej celują czy to w gusta licealistów, czy grubych karków, lub też starszych wiekiem piwoszy. Samo miasto jest tak przyjazne dla prowadzących kluby, że te powynosiły się nawet poza granice administracyjne miasta do podmiejskich hal pofabrycznych, narażając swych klientów na spore wydatki na taksówki. Turysta odwiedzający miasto w poszukiwaniu nocnych imprez musi dziś jechać kilkanaście km poza centrum by móc się zabawić przy typowej współczesnej muzyce klubowej.
Pisze Pan o kabaretach, ale przepraszam, gdzie one mają niby występować, bo klubów studenckich już nie ma? Wynajem sali w teatrze kosztuje 1500 złotych, co jest zdzierstwem w biały dzień i przez co mało która impreza się opłaci (o co zapewne teatrowi chodziło ustalając takie ceny). W innych miastach występów kabaretów jest jednak więcej. Trzeba szczytu ślepoty by napisać „liczne kluby i puby”- nasze centrum jest w nie niezwykle ubogie. Jest ich tam raptem kilka! Czy Pan w ogóle kiedykolwiek był w innych miastach? Zapraszam na przechadzkę po rzeszowskim rynku, nie wspominając o centrach Poznania czy Wrocławia. Choćbyśmy nawet mieli jedną piątą tych knajp, klubów, pubów co w tych miastach, to nasza starówka przestałaby odstraszać nudą. Ale to przecież Państwo blokujecie ożywienie starówki. Gdyby tamte posesje sprywatyzowano tak jak we wszystkich wspomnianych wyżej miastach, to zaraz znaleźliby się chętni na zarabianie na nieruchomościach. Ale nie, lepsze komunalne, nawet jeśli efektem tego jest kompletny marazm i brak inwestycji innych niż malowanie komunalnych fasad.
Dokonał Pan nieuczciwej manipulacji danymi statystycznymi. Wg styczniowego biuletynu tutejszego Urzędu Statystycznego Zielona Góra (powiat) ma stopę bezrobocia 20,7 %. A więc ponad dwukrotnie większą niż np. powiat Wolsztyn (8,8 %) czy Grodzisk Wielkopolski (8,6%) nie wspominając o Poznaniu (6,2 %) (dane wg GUS na 30.IX.2006 r.). Pan podał dane tych tylko powiatów, które w województwie miały największe bezrobocie, i zestawił je Pan z danymi dotyczącymi nie powiatu, a samego miasta Zielona Góra. Podał Pan iż miasto „Zielona Góra ma najniższy wskaźnik bezrobocia w województwie”, mimo że wiedział Pan że są to dane już nieaktualne. Nie tylko ja zarzuciłem Panu nierzetelność.
Niech Pan mi wytłumaczy jedno. Jak to możliwe, że to miasto tak idealnie marnuje pieniądze? Z 300-milionowego budżetu połowa to koszty oświaty, zostaje 150 milionów. W dekadzie jest to już 1,5 miliarda. Te fundusze można albo zainwestować, albo zmarnotrawić. Pisze Pan że daleko do takich aglomeracji jak Poznań i Wrocław, ale przecież Trójmiasto Lubuskie to ludnościowo jedna trzecia takiego Poznania czy Wrocławia. Tylko że współpraca tych miast leży, wspólna komunikacja zbiorowa od lat się nie może narodzić, a ostatnia debata w radiu o Trójmieście pokazała że działalność stowarzyszenia zawieszono, i zapomniano odwiesić pół roku po wyborach. Nie zrobiwszy uprzednio niemal nic.
Pisze Pan: „widzimy niedoskonałości, których nie dostrzegają przyjezdni”. Czy Pan nie przesadza z ta pewnością siebie? Niech Pan zapyta kilku przyjezdnych, najlepiej spoza kraju, o wrażenia odnośnie naszego miasta, i od razu zażąda szczerej oceny bez żadnych kurtuazji.
Ciągnie Pan dalej w owej dziwnej liczbie mnogiej: „To dobrze, że mamy duże aspiracje”. Przepraszam, ale z Pana ust to zakrawa na szczyt obłudy. Pamiętam niedawną rozmowę z Panem odnośnie Winobrania. Wyraził Pan pogląd iż ma to być lokalna impreza dla zielonogórzan, podczas gdy inni chcieli by była to impreza o randze ogólnopolskiej, jako że to miasto nie ma już jakiejkolwiek innej imprezy o randze krajowej. Pan nazwał przeciwników tego pijackiego odpustu w jego obecnym kształcie mianem „frustratów, pesymistów”. Hola, hola! 79 % młodych zielonogórzan miało krytyczne zdanie o tej imprezie, jak wykazały wyniki badań prowadzonych przez tutejszą organizację pozarządową. Czy sądzi Pan że odsetek frustratów i pesymistów jest aż tak wysoki?
Pisze Pan o amfiteatrze- cóż z tego że zmodernizowano scenę, skoro od dekady niemal nic w nim się nie dzieje? Miasto nie potrafiło reaktywować dawnych festiwali nawet w innej formie i z innym rodzajem muzyki, mimo że w Gorzowie z sukcesem MCK reaktywowało „Reggae nad Wartą” po dekadzie przerwy, i już w drugim roku po reaktywacji namioty rozbijali fani z całego kraju. Także w Nowej Soli podążono za obecnym głównym nurtem kultury młodego pokolenia i tamtejszy festiwal reggae jest coraz bardziej znany. W Zielonej Górze nie dzieje się nic festiwalowego nawet na lokalną skalę. Nie zjeżdżają się fani z kraju, ani nawet z powiatu, nikt tu nigdy nie widział festiwalowego miasteczka namiotowego mimo że trochę miejsca przy amfiteatrze jest. Jeśli nawet coś się dzieje, to jest to zupełnie nieatrakcyjne dla gustów typowych bywalców letnich festiwali i nikogo do miasta nie przyciągnie.
To miasto zamarło, zarówno kulturalnie, jak i gospodarczo, na połowie lat 90-tych ubiegłego wieku. Jest miastem dla osób starszych, dla tych po 40-ce, dla emerytów, rencistów. Pan może tutaj czuje się dobrze, natomiast inni są przerażeni Pańską ignorancją oraz butą. Z tego powodu dla wielu to osoby takie jak Pan są widziane jako spiritus movens zastoju miasta. Proszę Pana, może i Zielona Góra jakoś się pomału rozwija w swoim marazmie, ale inne miasta prześcignęły ją o wiele długości. A ludzi posiadających takie cechy jak ignorancja, przekonanie o własnej nieomylności oraz nie mających szacunku dla innych nazywa się tu betonem. Z tego co Pan pisze i z jakim szacunkiem odnosi się Pan do argumentów przeciwnika wynika że tym miastem rządzi beton ślepy na inne argumenty i inne spojrzenie.
Przepraszam, ale za kogo Pan mówi używając sformułowania „nie wszystko wychodzi nam tak jakby tego większość chciała”? Czy mówi Pan za władze tego miasta! Oskarża Pan o oblepianie inwektywami kogoś, kto po prostu napisał rzeczy wiadome od dawna. Czyż nie jest prawdą że młodzi szukają przyszłości w innych miastach? Do Zielonej Góry się nie wraca, nie ma po co. To nie jest miasto dla młodych ludzi. Ich nie interesuje filharmonia grająca starocie po to by oszczędzić na prawach autorskich za nowsze utwory, ich nie interesuje trwonienie pieniędzy podatników na nowe drogi zupełnie jakby w tym mieście były korki porównywalne z innymi miastami. Ich interesuje komunikacja nocna by mogli wrócić z nocnej imprezy o 2 w nocy. Ich interesują u nas polikwidowane kluby studenckie, ich interesuje kultura klubowa, liquid d’n’b, dub, jungle, raggacore. I nikogo nie obchodzi to, że Pan nawet nie wie co to jest. Młodych ludzi interesują też miejsca pracy, ale nie w Tesco, nie przy taśmie produkcyjnej za 1200 zł. Co oferuje młodym zdolnym Zielona Góra? Nie wszyscy mają w głowie dysk twardy- jak to podsumował pewien forumowicz mając na myśli jedynego lokalnego inwestora z branży nowych technologii.
Pan wie lepiej, dużo lepiej i chce Pan dyktować ludziom, co mają robić ze swym wolnym czasem. Pisze Pan: „Trzeba zaglądnąć w ofertę "4 Róż", "Kotłowni", "Kawonu", BWA, biblioteki, różnych galerii i wielu innych instytucji kultury”, zupełnie jakby tutejsi mieszkańcy byli idiotami, urwali się nagle z kosmosu i takowej oferty nie znali. Proszę Pana, ludzie nie są takimi trepami za jakich ich Pan uważa i atmosfera wymienionych przez Pana miejsc najwyraźniej im nie wystarcza. Polecone przez Pana kluby (przybytki te zresztą występują w tym mieście w ilościach śladowych), raczej celują czy to w gusta licealistów, czy grubych karków, lub też starszych wiekiem piwoszy. Samo miasto jest tak przyjazne dla prowadzących kluby, że te powynosiły się nawet poza granice administracyjne miasta do podmiejskich hal pofabrycznych, narażając swych klientów na spore wydatki na taksówki. Turysta odwiedzający miasto w poszukiwaniu nocnych imprez musi dziś jechać kilkanaście km poza centrum by móc się zabawić przy typowej współczesnej muzyce klubowej.
Pisze Pan o kabaretach, ale przepraszam, gdzie one mają niby występować, bo klubów studenckich już nie ma? Wynajem sali w teatrze kosztuje 1500 złotych, co jest zdzierstwem w biały dzień i przez co mało która impreza się opłaci (o co zapewne teatrowi chodziło ustalając takie ceny). W innych miastach występów kabaretów jest jednak więcej. Trzeba szczytu ślepoty by napisać „liczne kluby i puby”- nasze centrum jest w nie niezwykle ubogie. Jest ich tam raptem kilka! Czy Pan w ogóle kiedykolwiek był w innych miastach? Zapraszam na przechadzkę po rzeszowskim rynku, nie wspominając o centrach Poznania czy Wrocławia. Choćbyśmy nawet mieli jedną piątą tych knajp, klubów, pubów co w tych miastach, to nasza starówka przestałaby odstraszać nudą. Ale to przecież Państwo blokujecie ożywienie starówki. Gdyby tamte posesje sprywatyzowano tak jak we wszystkich wspomnianych wyżej miastach, to zaraz znaleźliby się chętni na zarabianie na nieruchomościach. Ale nie, lepsze komunalne, nawet jeśli efektem tego jest kompletny marazm i brak inwestycji innych niż malowanie komunalnych fasad.
Dokonał Pan nieuczciwej manipulacji danymi statystycznymi. Wg styczniowego biuletynu tutejszego Urzędu Statystycznego Zielona Góra (powiat) ma stopę bezrobocia 20,7 %. A więc ponad dwukrotnie większą niż np. powiat Wolsztyn (8,8 %) czy Grodzisk Wielkopolski (8,6%) nie wspominając o Poznaniu (6,2 %) (dane wg GUS na 30.IX.2006 r.). Pan podał dane tych tylko powiatów, które w województwie miały największe bezrobocie, i zestawił je Pan z danymi dotyczącymi nie powiatu, a samego miasta Zielona Góra. Podał Pan iż miasto „Zielona Góra ma najniższy wskaźnik bezrobocia w województwie”, mimo że wiedział Pan że są to dane już nieaktualne. Nie tylko ja zarzuciłem Panu nierzetelność.
Niech Pan mi wytłumaczy jedno. Jak to możliwe, że to miasto tak idealnie marnuje pieniądze? Z 300-milionowego budżetu połowa to koszty oświaty, zostaje 150 milionów. W dekadzie jest to już 1,5 miliarda. Te fundusze można albo zainwestować, albo zmarnotrawić. Pisze Pan że daleko do takich aglomeracji jak Poznań i Wrocław, ale przecież Trójmiasto Lubuskie to ludnościowo jedna trzecia takiego Poznania czy Wrocławia. Tylko że współpraca tych miast leży, wspólna komunikacja zbiorowa od lat się nie może narodzić, a ostatnia debata w radiu o Trójmieście pokazała że działalność stowarzyszenia zawieszono, i zapomniano odwiesić pół roku po wyborach. Nie zrobiwszy uprzednio niemal nic.
Pisze Pan: „widzimy niedoskonałości, których nie dostrzegają przyjezdni”. Czy Pan nie przesadza z ta pewnością siebie? Niech Pan zapyta kilku przyjezdnych, najlepiej spoza kraju, o wrażenia odnośnie naszego miasta, i od razu zażąda szczerej oceny bez żadnych kurtuazji.
Ciągnie Pan dalej w owej dziwnej liczbie mnogiej: „To dobrze, że mamy duże aspiracje”. Przepraszam, ale z Pana ust to zakrawa na szczyt obłudy. Pamiętam niedawną rozmowę z Panem odnośnie Winobrania. Wyraził Pan pogląd iż ma to być lokalna impreza dla zielonogórzan, podczas gdy inni chcieli by była to impreza o randze ogólnopolskiej, jako że to miasto nie ma już jakiejkolwiek innej imprezy o randze krajowej. Pan nazwał przeciwników tego pijackiego odpustu w jego obecnym kształcie mianem „frustratów, pesymistów”. Hola, hola! 79 % młodych zielonogórzan miało krytyczne zdanie o tej imprezie, jak wykazały wyniki badań prowadzonych przez tutejszą organizację pozarządową. Czy sądzi Pan że odsetek frustratów i pesymistów jest aż tak wysoki?
Pisze Pan o amfiteatrze- cóż z tego że zmodernizowano scenę, skoro od dekady niemal nic w nim się nie dzieje? Miasto nie potrafiło reaktywować dawnych festiwali nawet w innej formie i z innym rodzajem muzyki, mimo że w Gorzowie z sukcesem MCK reaktywowało „Reggae nad Wartą” po dekadzie przerwy, i już w drugim roku po reaktywacji namioty rozbijali fani z całego kraju. Także w Nowej Soli podążono za obecnym głównym nurtem kultury młodego pokolenia i tamtejszy festiwal reggae jest coraz bardziej znany. W Zielonej Górze nie dzieje się nic festiwalowego nawet na lokalną skalę. Nie zjeżdżają się fani z kraju, ani nawet z powiatu, nikt tu nigdy nie widział festiwalowego miasteczka namiotowego mimo że trochę miejsca przy amfiteatrze jest. Jeśli nawet coś się dzieje, to jest to zupełnie nieatrakcyjne dla gustów typowych bywalców letnich festiwali i nikogo do miasta nie przyciągnie.
To miasto zamarło, zarówno kulturalnie, jak i gospodarczo, na połowie lat 90-tych ubiegłego wieku. Jest miastem dla osób starszych, dla tych po 40-ce, dla emerytów, rencistów. Pan może tutaj czuje się dobrze, natomiast inni są przerażeni Pańską ignorancją oraz butą. Z tego powodu dla wielu to osoby takie jak Pan są widziane jako spiritus movens zastoju miasta. Proszę Pana, może i Zielona Góra jakoś się pomału rozwija w swoim marazmie, ale inne miasta prześcignęły ją o wiele długości. A ludzi posiadających takie cechy jak ignorancja, przekonanie o własnej nieomylności oraz nie mających szacunku dla innych nazywa się tu betonem. Z tego co Pan pisze i z jakim szacunkiem odnosi się Pan do argumentów przeciwnika wynika że tym miastem rządzi beton ślepy na inne argumenty i inne spojrzenie.
czwartek, 19 kwietnia 2007
Zielona Góra- miasto w "rozwoju, rozkwicie, buzujące nocnym życiem".
Władze uważają że same wszystko wiedza najlepiej. Ale tutaj nie ma urbanistów, dobrych architektów, plastyków. To za mały rynek. Tak niestety nie jest, tutaj niestety kadra urzędnicza ma niskie kwalifikacje. Przykłady: zieleń miejska- tu jest fatalnie, i to jest opinia specjalisty, drogownictwo- tu jest fatalnie, inwestycje nawet nie spełniają norm, jak choćby ścieżki rowerowe ścieżki rowerowe niezgodne z przepisami i normami n/t ich budowy, o dobrych praktykach nie wspominając. Praca architekta miejskiego? Ależ jest poniżej wszelkich standardów, osoba na tym stanowisku nie ma podstawowego wyczucia estetyki, jak chyba zresztą władze miasta. A ono jest po prostu jarmarczno-tandetne tam gdzie miasto wzięło się za malowanie elewacji. Zielona Góra jest miastem gdzie po prostu urzędnicy odwalają swoje dzieła na jeden wielki odwal i nikt nie ma do nich o to pretensji. Nie wymaga się niczego, toleruje się dyletantów zajmujących kluczowe stanowiska, mających kompetencje poniżej wiedzy co lepszych studentów bez doświadczenia. Ale oni tkwią w koteriach towarzyskich i to ich trzyma. Oni nikomu nie szkodzą, nikt im nie szkodzi.
Chyba wszystkim się wydaje chyba że to miasto jest wyjątkowe a z polskiej perspektywy to miasto bez dużego przemysłu z bezrobociem strukturalnym w stylu Wałbrzycha czy Legnicy, choć ta już jest otoczona świeżym biznesem. Chodzę po Zielonej Górze wracając z innych miast i jestem przerażony tempem zmian. Wrocław cały się przeobraża, ulice przebudowywane są doszczętnie, w Zielonej Górze niemal nic się nie zmienia, a jeśli już, to nosi to piętno nieumiejętności, niekompetencji czy to projektantów, czy tez zamawiających dane prace. Zielona Góra po prostu od pierwszej połowy lat 90-tych tkwi w marazmie i nie sądzę by to się zmieniło. Z uwagą oglądam J. Kubickiego i jego drużynę. To nie są ludzie w stylu Wadima Tyszkiewicza, który przecież najpierw robił biznes w Zielonej Górze, ale łatwiej było mu się przebić przez układy w Nowej Soli. Niczego po nich nie oczekuję, pozbawiłem się wszelkich nadziei. To ludzie niczym się nie wyróżniający.
W Zielonej Górze rządzą układy i znajomości, co moim zdaniem jest szczególnie szkodliwe w świecie mediów. Tutaj brakuje mediów niezależnych, poza tym lokalnym układem, których przecież jest nieco w innych miastach i krajach. brakuje dziennikarzy dobrze wykonujących swoją pracę, dokładnych, rzetelnych- tych jest mniejszość. Reszta goni, byle szybciej. Przydałby się nowy tygodnik, nowy miesięcznik czy dwumiesięcznik kulturalny. Kultura w Zielonej Górze upadła moim zdaniem najbardziej, a tutejsza bohema (o której drwiąco wypowiadał się p. Kozłowski w kontekście młodzieży w dawnych lepszych czasach siedzącej przed BWA iż jedyne co robi to pali dżointy na ławkach)- ona wyjechała z miasta i nie wróci chyba że ktoś im zapłaci po 5 tysięcy miesięcznie, bo średnio tyle ci "yuppies 2.0" (http://www.zieloni.org.pl/news.php?id=2891 ) zarabiają gdzie indziej i jak mi mówią, nie mają tutaj do czego wracać.
Zielona Góra nie jest miastem gdzie sobie wygodnie pożyjemy. Ostatni weekend spędziłem w Krakowie- tak całe kwartały miasta są wypełnione knajpami, restauracjami, kawiarniami, pubami. Całe place są obstawione w koło kawiarnianymi stolikami, mnóstwo jest nastrojowych klubów. Miasto żyje wieczorami nawet w dzielnicach oddalonych pół godziny marszu od rynku. Nawet tam miejsc znaleźć niekiedy nie sposób. Na ogródki piwne i kawiarniane poświęcono nawet powierzchnie śródmiejskich ulic zabierając nieco miejsca samochodom. Po weekendzie przeszedłem się zielonogórską starówką. Zobaczyłem tylko dwa ogródki, brzydkie, nienastrojowe, tak jak ich otoczenie- czyli szare, zdewastowane, od lat nieremontowane śródmiejskie pasaże. Turyści? To kpina, to miasto przeraża, tutaj roboty jest tyle że nie wiadomo za co się złapać. A o jego dobrobycie przekona się każdy kto przejdzie się śródmiejską ulicą, zaglądnie w sklepowe wystawy. To widać. Po fasadach domów, sklepach, wszystkim. Tutejsze skorumpowane układami media i ściemniający politycy oszukują, ale tylko tych wierzących w ich bajkę że tu jest świetnie i wszystko kwitnie i rozwija się. Oby tylko nastąpił ich koniec.
Bez ich końca tu nie pojawią się inwestorzy (dziś. W. Tyszkiewicz na konferencji o rynku pracy w Trójmieście lubuskim przekonywująco mówił o inwestorach którzy wybrali inną aglomerację bo tam o pierwszej w nocy wyjdzie się na ulice i dzieje się, mnóstwo ludzi, a tutaj kaplica.). Top ta miękka infrastruktura, soft infrastructure decyduje o tym gdzie lokuje się przemysł. Choćby dlatego że menadżerowie też są ludźmi i chcą się bawić, a nie żyć w mieście gdzie lokalny tabloid wali tytuły w stylu „To nieprawda ze nic się nie dzieje” pisząc o jakiejś inicjatywie potwierdzającej wyjątek.
Zielona Góra ma problem. Od lat jest mamiona propagandą miejscowego tabloidu o znanej wszystkim nazwie, od lat zamiast rzeczowej krytyki słychać mamolenie rozmaitego politycznego betonu który nie wie kiedy odejść. To miasto buty, pychy, arogancji, wybujałego ego skrywającego katastrofę gospodarczą. Jaki Zielona Góra ma przemysł? Jedna większa firma, i co poza tym? Ależ to śmieszne. Dziś popełniłem aż nietakt towarzyski jednym uchem nasłuchując opowiastki W. Tyszkiewicza przy sąsiednim stoliku, który opowiadał jak wygląda walka o inwestorów. Zielona Góra przy Nowej Soli to miasto zdominowane przez jakąś sitwę, która mami zabiedzonych ludzi propagandą. Kogo chce oszukać? Ależ ich, bo reszta przecież głosuje nogami.
Chyba wszystkim się wydaje chyba że to miasto jest wyjątkowe a z polskiej perspektywy to miasto bez dużego przemysłu z bezrobociem strukturalnym w stylu Wałbrzycha czy Legnicy, choć ta już jest otoczona świeżym biznesem. Chodzę po Zielonej Górze wracając z innych miast i jestem przerażony tempem zmian. Wrocław cały się przeobraża, ulice przebudowywane są doszczętnie, w Zielonej Górze niemal nic się nie zmienia, a jeśli już, to nosi to piętno nieumiejętności, niekompetencji czy to projektantów, czy tez zamawiających dane prace. Zielona Góra po prostu od pierwszej połowy lat 90-tych tkwi w marazmie i nie sądzę by to się zmieniło. Z uwagą oglądam J. Kubickiego i jego drużynę. To nie są ludzie w stylu Wadima Tyszkiewicza, który przecież najpierw robił biznes w Zielonej Górze, ale łatwiej było mu się przebić przez układy w Nowej Soli. Niczego po nich nie oczekuję, pozbawiłem się wszelkich nadziei. To ludzie niczym się nie wyróżniający.
W Zielonej Górze rządzą układy i znajomości, co moim zdaniem jest szczególnie szkodliwe w świecie mediów. Tutaj brakuje mediów niezależnych, poza tym lokalnym układem, których przecież jest nieco w innych miastach i krajach. brakuje dziennikarzy dobrze wykonujących swoją pracę, dokładnych, rzetelnych- tych jest mniejszość. Reszta goni, byle szybciej. Przydałby się nowy tygodnik, nowy miesięcznik czy dwumiesięcznik kulturalny. Kultura w Zielonej Górze upadła moim zdaniem najbardziej, a tutejsza bohema (o której drwiąco wypowiadał się p. Kozłowski w kontekście młodzieży w dawnych lepszych czasach siedzącej przed BWA iż jedyne co robi to pali dżointy na ławkach)- ona wyjechała z miasta i nie wróci chyba że ktoś im zapłaci po 5 tysięcy miesięcznie, bo średnio tyle ci "yuppies 2.0" (http://www.zieloni.org.pl/news.php?id=2891 ) zarabiają gdzie indziej i jak mi mówią, nie mają tutaj do czego wracać.
Zielona Góra nie jest miastem gdzie sobie wygodnie pożyjemy. Ostatni weekend spędziłem w Krakowie- tak całe kwartały miasta są wypełnione knajpami, restauracjami, kawiarniami, pubami. Całe place są obstawione w koło kawiarnianymi stolikami, mnóstwo jest nastrojowych klubów. Miasto żyje wieczorami nawet w dzielnicach oddalonych pół godziny marszu od rynku. Nawet tam miejsc znaleźć niekiedy nie sposób. Na ogródki piwne i kawiarniane poświęcono nawet powierzchnie śródmiejskich ulic zabierając nieco miejsca samochodom. Po weekendzie przeszedłem się zielonogórską starówką. Zobaczyłem tylko dwa ogródki, brzydkie, nienastrojowe, tak jak ich otoczenie- czyli szare, zdewastowane, od lat nieremontowane śródmiejskie pasaże. Turyści? To kpina, to miasto przeraża, tutaj roboty jest tyle że nie wiadomo za co się złapać. A o jego dobrobycie przekona się każdy kto przejdzie się śródmiejską ulicą, zaglądnie w sklepowe wystawy. To widać. Po fasadach domów, sklepach, wszystkim. Tutejsze skorumpowane układami media i ściemniający politycy oszukują, ale tylko tych wierzących w ich bajkę że tu jest świetnie i wszystko kwitnie i rozwija się. Oby tylko nastąpił ich koniec.
Bez ich końca tu nie pojawią się inwestorzy (dziś. W. Tyszkiewicz na konferencji o rynku pracy w Trójmieście lubuskim przekonywująco mówił o inwestorach którzy wybrali inną aglomerację bo tam o pierwszej w nocy wyjdzie się na ulice i dzieje się, mnóstwo ludzi, a tutaj kaplica.). Top ta miękka infrastruktura, soft infrastructure decyduje o tym gdzie lokuje się przemysł. Choćby dlatego że menadżerowie też są ludźmi i chcą się bawić, a nie żyć w mieście gdzie lokalny tabloid wali tytuły w stylu „To nieprawda ze nic się nie dzieje” pisząc o jakiejś inicjatywie potwierdzającej wyjątek.
Zielona Góra ma problem. Od lat jest mamiona propagandą miejscowego tabloidu o znanej wszystkim nazwie, od lat zamiast rzeczowej krytyki słychać mamolenie rozmaitego politycznego betonu który nie wie kiedy odejść. To miasto buty, pychy, arogancji, wybujałego ego skrywającego katastrofę gospodarczą. Jaki Zielona Góra ma przemysł? Jedna większa firma, i co poza tym? Ależ to śmieszne. Dziś popełniłem aż nietakt towarzyski jednym uchem nasłuchując opowiastki W. Tyszkiewicza przy sąsiednim stoliku, który opowiadał jak wygląda walka o inwestorów. Zielona Góra przy Nowej Soli to miasto zdominowane przez jakąś sitwę, która mami zabiedzonych ludzi propagandą. Kogo chce oszukać? Ależ ich, bo reszta przecież głosuje nogami.
Konferencja stawna inaczej. OPZL- "Lubuskie Trójmiasto - kwalifikacje a rynek pracy" - Zielona Góra, 19.04.2007
Skupię się tylko na organizacji konferencji. Pierwszy zgrzyt już przy wejściu- nigdzie żadnej informacji, w którym z wielu pomieszczeń owa konferencja się odbywa. Drugi zgrzyt już podczas samej, nieco nudnawej, konferencji. Za skandal uważam że nie dopuszczono do dyskusji i zadawania pytań z publiczności, i to samo słyszałem w kuluarach. Po co w ogóle tą konferencję zorganizowano? By wysłuchiwać lokalnych polityków, których każdy słyszy na co dzień, i którzy niekiedy nie dostrzegają jakby rzeczywistości i żyją jedną nogą w świecie mitów, jak przedstawiciel Sulechowa?
Jeremi Mordasiewicz, szef Konfederacji Pracodawców Prywatnych był gwiazdą która przyciągnęła chyba sporą część słuchaczy. Niestety, nikt później nie mógł zadawać pytań w panelu dyskusyjnym (monologicznym) co było po prostu absurdem, a nie panelem.
Kolejny wielki zgrzyt nastąpił za chwilę. Poczęstunek bowiem okazał się niesmaczną klapą. To był najgorszy catering w całym moim życiu, a tego typu eventy miewałem niekiedy co tydzień. Żywność i jej przygotowanie tandetne, i to do bólu. Po prostu- jeden wielki wstyd i zażenowanie, jak można było zaprosić kogokolwiek na coś tak niebywale niesmacznego...
Sałatka była wstrząsem- słodka, a rzekomo grecka. Coś równie niedobrego można zjeść jedynie w naj, najgorszych barach, gdzie kucharz uczy się gotować na rzekomo modnych receptach z kolorowej prasy brukowej. Ciastka- przypuszczalnie z dyskontu, było w nich zbyt dużo cukru jak na lepsze marki. Dla wegetarian nie było tam niczego poza niestrawną sałatką, dla mięsożernych wędliny budzące skojarzenia z tanim dyskontem. Co za ohyda, co za potworność, co za porażka, wstyd i żenada. Po raz pierwszy w życiu widziałem taką rzecz. Ktoś wzięty prosto z ulicy przygotowałby ten poczęstunek lepiej. Organizatorzy mogli poprosić studentów by przygotowali przybyłym kanapki, albo uczciwie ostrzec ich przed skrajną tandetnością tego co nastąpi. Nazwy firmy cateringowej, która ową „ucztę” przygotowała, z przyzwoitości nie podam, jednakże mam nadzieję że nie będzie ona „raczyć” nas zbyt długo.
Jeremi Mordasiewicz, szef Konfederacji Pracodawców Prywatnych był gwiazdą która przyciągnęła chyba sporą część słuchaczy. Niestety, nikt później nie mógł zadawać pytań w panelu dyskusyjnym (monologicznym) co było po prostu absurdem, a nie panelem.
Kolejny wielki zgrzyt nastąpił za chwilę. Poczęstunek bowiem okazał się niesmaczną klapą. To był najgorszy catering w całym moim życiu, a tego typu eventy miewałem niekiedy co tydzień. Żywność i jej przygotowanie tandetne, i to do bólu. Po prostu- jeden wielki wstyd i zażenowanie, jak można było zaprosić kogokolwiek na coś tak niebywale niesmacznego...
Sałatka była wstrząsem- słodka, a rzekomo grecka. Coś równie niedobrego można zjeść jedynie w naj, najgorszych barach, gdzie kucharz uczy się gotować na rzekomo modnych receptach z kolorowej prasy brukowej. Ciastka- przypuszczalnie z dyskontu, było w nich zbyt dużo cukru jak na lepsze marki. Dla wegetarian nie było tam niczego poza niestrawną sałatką, dla mięsożernych wędliny budzące skojarzenia z tanim dyskontem. Co za ohyda, co za potworność, co za porażka, wstyd i żenada. Po raz pierwszy w życiu widziałem taką rzecz. Ktoś wzięty prosto z ulicy przygotowałby ten poczęstunek lepiej. Organizatorzy mogli poprosić studentów by przygotowali przybyłym kanapki, albo uczciwie ostrzec ich przed skrajną tandetnością tego co nastąpi. Nazwy firmy cateringowej, która ową „ucztę” przygotowała, z przyzwoitości nie podam, jednakże mam nadzieję że nie będzie ona „raczyć” nas zbyt długo.
czwartek, 12 kwietnia 2007
Głos w sprawie dr Trojanowskiego z Uniw. Zielonogórskiego
Nie jestem może kompetentną osobą jeśli chodzi o analizy językoznawcze, jednakże chciałbym obronić prawo do prowadzenia zajęć wg czyjegoś pomysłu i prawo do wypowiedzi. W tym wypadku zostało one naruszone- oto wypowiedź jednej osoby była obraźliwa dla innych.
Państwo przecież takie sytuacje dopuszczają i pozwalają im trwać, czego dowodem było ostatnie wystąpienie J. Korwina-Mikke na Państwa alma mater. Także one naruszały cześć innych osób, niekiedy nawet łamały prawo, jednakże z tego co zauważyłem, zareagowałem na nie tylko ja, dość brutalnie przerywając owemu Panu i krzycząc iż jego wystapienie jest skandalem.
O ile J. Korwin-Mikke jest swego rodzaju recydywistą jeśli chodzi o tego typu wypowiedzi, o tyle dr Trojanowski raczej nie wydaje się nim być, przynajmniej media nie donosiły o wcześniejszych jego występkach. Jeśli dr Trojanowski miał już podobne grzechy na swoim koncie, wówczas ja obszedłbym się z nim ostrzej. Jego tekst oceniam jako ekscentryczny, jako rodzaj dziwactwa z którym nie bardzo wiem co począć.
Jeśli następuje przestępstwo, wówczas docieka się jaki był jego cel i co przestępca chciał nim uzyskać. W tym przypadku zbytnio nie wiem. A może wykładowca chciał mieć małą awanturę na nudnych zajęciach i chciał "zaktywizować" ospałych studentów do żywej dyskusji? Doprawdy nie wiem, media o tym nie piszą. Nie sądzę by ktoś wykształcony miał tak skrajną wizję Jezusa Chrystusa albo chciał celowo obrażać chrześcijan. Sądzę że powinno się powołać komisję która dokładnie zbada sprawę, przesłucha świadków i jej opinia będzie dla mnie dość wiążąca.
Państwo przecież takie sytuacje dopuszczają i pozwalają im trwać, czego dowodem było ostatnie wystąpienie J. Korwina-Mikke na Państwa alma mater. Także one naruszały cześć innych osób, niekiedy nawet łamały prawo, jednakże z tego co zauważyłem, zareagowałem na nie tylko ja, dość brutalnie przerywając owemu Panu i krzycząc iż jego wystapienie jest skandalem.
O ile J. Korwin-Mikke jest swego rodzaju recydywistą jeśli chodzi o tego typu wypowiedzi, o tyle dr Trojanowski raczej nie wydaje się nim być, przynajmniej media nie donosiły o wcześniejszych jego występkach. Jeśli dr Trojanowski miał już podobne grzechy na swoim koncie, wówczas ja obszedłbym się z nim ostrzej. Jego tekst oceniam jako ekscentryczny, jako rodzaj dziwactwa z którym nie bardzo wiem co począć.
Jeśli następuje przestępstwo, wówczas docieka się jaki był jego cel i co przestępca chciał nim uzyskać. W tym przypadku zbytnio nie wiem. A może wykładowca chciał mieć małą awanturę na nudnych zajęciach i chciał "zaktywizować" ospałych studentów do żywej dyskusji? Doprawdy nie wiem, media o tym nie piszą. Nie sądzę by ktoś wykształcony miał tak skrajną wizję Jezusa Chrystusa albo chciał celowo obrażać chrześcijan. Sądzę że powinno się powołać komisję która dokładnie zbada sprawę, przesłucha świadków i jej opinia będzie dla mnie dość wiążąca.
Berlin à la carte
Adam Fularz
Jestem przerażony po podróży samochodem z naszego miasta do największej aglomeracji w okolicy, do 4,5 milionowego Berlina. Żyjemy w Azji, najdzikszym jej zakątku. Takich dróg, jak ta łącząca Zieloną Górę z Berlinem, za bardzo już w tym lepszym świecie nie ma.
Kiedyś, tak dawno że nikt już tego nie pamięta, nasze miasto leżało na głównej drodze krajowej- Reichstraße nr 5. Nie tej najgłówniejszej, ale tej w pierwszej piątce pod względem rangi. Zbudowana w I połowie ubiegłego wieku autostrada jednak ominęła nasze miasto o kilkadziesiąt km, a dawna Reichstraße stała się… azjatycką, pełną niebezpieczeństw, słabo oznakowaną drogą o standardzie bardzo zapadłej drogi lokalnej.
Jadąc ta drogą o dziwo posiadającą rowy odwadniające na środku jezdni, a nie na poboczu (to zapewne taki wynalazek tutejszych dyrekcji dróg), byliśmy zalewani strumieniami wody spod kół tirów jadących „rowami odwadniającymi” po przeciwnym pasie. Droga była niebezpieczna z racji szpalerów drzew (czemu nie nasadzić nowych dalej od drogi, a te obecne wyciąć- pejzaż zostanie ocalony, a bezpieczeństwo poprawione). W dodatku silne „fale” zalewające auto po każdym tirze jadącym z przeciwnej strony powodowały że aż się cieszyłem że tym razem obyło się bez wypadku. Ta droga po prostu winna zostać zamknięta przez nadzór budowlany jako zagrażająca zdrowiu i życiu pasażerów.
Kierujący pojazdem S. próbował zgubić drogę około pięciu razy. Jadąc z Zielonej Góry do największego miasta w okolicy, zapewne naiwnie sądził że ktoś w przypływie inteligencji oznakuje chociaż trasę przejazdu i główne zjazdy. Tak jednak nie było. Kierunkowskazu z nazwą Berlin ze świecą szukać, S. jechał bardziej na wyczucie niż wg znaków. Mimo że na drodze skrzyżowań było bez liku, te często nie były w żaden sposób oznaczone. Mały, wąski skręt na Berlin gdzieś pod Krosnem, oznaczony strzałką z nazwą jakiejś lokalnej nadgranicznej wioski, S. byłby przejechał gdyby nie moja szybka reakcja.
S. próbował w poszukiwaniu skrętu do Berlina wjechać na rozmaite lokalne odnogi tej trasy, np. na teren dawnego terminalu odpraw celnych. Sam skręt na Berlin gdzieś pod Świeckiem był bardziej fatalnie oznakowany niż chyba wszystkie skrzyżowania wcześniej mijane. Niby ważne skrzyżowanie było nieoświetlone, znaki niewidoczne, malowanie pasów starte, ekwilibrystyką przy minimalnej prędkości wycelowaliśmy na właściwy pas ruchu.
Uff. Przez długi czas jadąc po autostradzie nie mogłem ochłonąć po tym co doświadczyłem. Droga z największej aglomeracji tej części Europy do naszego miasta to lokalna wioskowa droga typowa dla największego „zadupia”. Niemal każde skrzyżowanie było oznakowane tak że ktoś nie-miejscowy nie połapie się gdzie Zielona Góra, a gdzie Berlin, bo na większości lokalnych skrzyżowań tych kierunków nie uświadczysz. Owa dyrekcja od dróg zapewne ma swoje natręctwa w oznaczaniu skrzyżowań, i uznaje że miejscowy domyśli się logiką psów węszących za tropem w trzy strony, a w czwartą już biegnących, że skoro nie pisze „Zielona Góra” na bocznych kierunkowskazach, to zapewne kierunek ten jest na wprost. Dla cudzoziemców przyzwyczajonych do dokładności w oznakowaniu dróg tego typu dziwactwa nie są ani trochę zrozumiałe.
Czemu droga łącząca Zielona Górę z największym miastem w okolicy jest w tak skandalicznym stanie? Ba, czemu, mimo iż od lat się o to upominamy, wciąż nie da się dojechać z Berlina do Zielonej Góry komunikacją zbiorową bez przechodzenia granicy piechotą i kilkukilometrowego marszu z frankfurckiego dworca kolejowego na dworzec autobusowy po polskiej stronie? Czy polskie autobusy, choćby tylko te do Zielonej Góry, nie mogły zajeżdżać pod dworzec we Frankfurcie, tak jak wszystkie pozostałe?
Czemu, mimo wielokrotnych monitów, podróż koleją do Berlina tym bardziej nie jest możliwa z racji absurdalnie długiego czasu przejazdu, a ceny biletów kolejowych do Berlina są tak szokująco wysokie, że nawet o połowę wyższe od stawek na kolejach niemieckich? Zdziera się z podróżnych tyle, że za cenę dojazdu do Zielonej Góry Berlińczyk może sobie kupić dwa bilety na tani lot do Londynu! Sama podróż obfituje w dwie przesiadki, wielogodzinne czekanie, i prędkość komunikacyjną w okolicach 25 km/h, a więc niewiele więcej od prędkości powozów sprzed dwóch wieków. Podróż koleją w tej relacji to tylko naciąganie i oszukiwanie klientów.
Pojechaliśmy wczoraj wieczorem sporą grupą do Berlina na imprezę (festiwal sztuki audiowizualnej Transmediale wraz z megawielką dubstepową bibą na zakończenie, dziś o 6 rano wyjechałem z Berlina by dotrzeć do Zielonej Góry na poranny trening sztuk walki o 10 rano. Na nasz popołudniowy trening przyjeżdża nasz mieszkający w Berlinie profesor, Brazylijczyk. Potem z Berlina przyjeżdża mój czeski kolega, aby dalej jechać do Pragi (on również narzekał że drogę z Pragi do Zielonej Góry z racji fatalnego oznakowania zgubił już 10 km za polską granicą). Relacja ta ma więc swoich klientów, i miałaby ich więcej, gdyby podróż samochodem czy pociągiem nie byłaby tak trudna i niewygodna.
Kim i czym są te zielonogórskie elity, ci dziennikarze, lekarze, profesorowie, urzędnicy, dyrektorzy, skoro nie reagują na tak katastrofalny stan ongiś głównej tutejszej drogi, i skoro wcale nie potrzebne są im dobre połączenia do tutejszego centrum- tej sąsiedniej kilkumilionowej aglomeracji? Dlaczego nie przyciąga ich oferta kulturalna ani Berlina, ani nawet bliższego Frankfurtu, gdzie rzadziej, ale też wystawia się świetne musicale? Czy nie interesują ich nawet zakupy w markowych sklepach, które w normalnych warunkach byłyby w zasięgu półtoragodzinnej podróży pociągiem? Co jest przyczyną, że od lat te same apele i uwagi o poprawę komunikacji do Berlina, czy o uzupełnienie systemu nawigacji na tutejszym lotnisku tak by lądowały tu tanie linie, trafiają w pustkę? Czy tutejsze elity aż tak bardzo tego nie potrzebują?
A może dla lokalnych elit Berlin odległy tak bardzo jak Łódź od Warszawy to coś równie nieosiągalnego i egzotycznego jak Paryż czy Rzym? A może tych ludzi na taki wyjazd nie stać? Ale na co? Aby pójść do klubu i bawić się przez całą noc nie trzeba większych pieniędzy, mi na jeden wieczór starczyło 40 euro a absolutnie niczego sobie nie odmawiałem i jeszcze trwoniłem na prawo i lewo stawiając piwa kumplom. Jeśli koszt paliwa rozłożymy na komplet pasażerów, wyjdzie po kilkanaście złotych od osoby. Dojazd samochodem bez przesadnych postoi zajmuje od 2 do 3 godzin zależnie od pory dnia, wieczorny powrót autem do Zielonej Góry powinien zająć 2,5 godziny. Ale samochodem do Berlina się za bardzo nie jeździ, jak do każdych milionowych aglomeracji. Jak do wszystkich wielkich miast, najszybciej dojechać byłoby koleją, i tak też jest zorganizowana komunikacja w Berlinie- w aglomeracji najszybciej jest przemieszczać się transportem kolejowym.
Mając dobrą komunikację do Berlina, moglibyśmy czerpać pełnymi garściami z wielkomiejskiego życia wydając jedynie pieniądze na dojazd. Możliwy czas dojazdu koleją do stacji Berlin Wschodni (Ostbahnhof, około 140 km) to przy obecnym stanie torów to 1 godzina 50 minut, po poprawie stanu torów 1 godzina 20 minut. Pociągi mogłyby kursować co 2- 3 godziny, zatrzymując się jedynie w Rzepinie. W weekendy mógłby zostać wprowadzony pociąg nocny dla osób wracających z imprez, umożliwiający przesiadkę do Zielonej Góry z nocnych pociągów podmiejskich kończących bieg we Frankfurcie. Bilety byłyby na poziomie 30- 35 PLN w jedną stronę, zamiast ok. 100 PLN jak obecnie.
Samorząd wydaje rocznie 21,5 mln PLN na dotowanie pociągów regionalnych, przepłacając 2,5 krotnie cenę za jeden kilometr usługi przewozowej. Obalenie monopolu PKP, oraz, wzorem innych regionów pozyskanie innego przewoźnika kolejowego umożliwiłoby wprowadzenie bezpośrednich pociągów do Berlina. Komunikację transgraniczną między Czechami a RFN obsługuje bodaj 6 różnych przewoźników, a między Polską a RFN tylko jeden, i to właśnie stworzony polityką lokalnego samorządu monopol w ruchu transgranicznym jest przyczyną porażki. Niestety- wzrok władz Zielonej Góry sięga jedynie granic miasta, i te od lat lekceważą interes miasta na arenie regionalnej i lokalnej. Przez to do miasta dotrzeć trudno, a stan połączeń kolejowych czy lotniczych jest tego świetnym przykładem. To właśnie w tej polityce regionalnej Zielona Góra od lat jest nieobecna, podczas gdy inne miasta walczą o modernizację swoich linii kolejowych i o pozyskanie nowych przewoźników lotniczych. Ale nie Zielona Góra- jej interesy od lat kończą się z granica administracyjną miasta.
Jestem przerażony po podróży samochodem z naszego miasta do największej aglomeracji w okolicy, do 4,5 milionowego Berlina. Żyjemy w Azji, najdzikszym jej zakątku. Takich dróg, jak ta łącząca Zieloną Górę z Berlinem, za bardzo już w tym lepszym świecie nie ma.
Kiedyś, tak dawno że nikt już tego nie pamięta, nasze miasto leżało na głównej drodze krajowej- Reichstraße nr 5. Nie tej najgłówniejszej, ale tej w pierwszej piątce pod względem rangi. Zbudowana w I połowie ubiegłego wieku autostrada jednak ominęła nasze miasto o kilkadziesiąt km, a dawna Reichstraße stała się… azjatycką, pełną niebezpieczeństw, słabo oznakowaną drogą o standardzie bardzo zapadłej drogi lokalnej.
Jadąc ta drogą o dziwo posiadającą rowy odwadniające na środku jezdni, a nie na poboczu (to zapewne taki wynalazek tutejszych dyrekcji dróg), byliśmy zalewani strumieniami wody spod kół tirów jadących „rowami odwadniającymi” po przeciwnym pasie. Droga była niebezpieczna z racji szpalerów drzew (czemu nie nasadzić nowych dalej od drogi, a te obecne wyciąć- pejzaż zostanie ocalony, a bezpieczeństwo poprawione). W dodatku silne „fale” zalewające auto po każdym tirze jadącym z przeciwnej strony powodowały że aż się cieszyłem że tym razem obyło się bez wypadku. Ta droga po prostu winna zostać zamknięta przez nadzór budowlany jako zagrażająca zdrowiu i życiu pasażerów.
Kierujący pojazdem S. próbował zgubić drogę około pięciu razy. Jadąc z Zielonej Góry do największego miasta w okolicy, zapewne naiwnie sądził że ktoś w przypływie inteligencji oznakuje chociaż trasę przejazdu i główne zjazdy. Tak jednak nie było. Kierunkowskazu z nazwą Berlin ze świecą szukać, S. jechał bardziej na wyczucie niż wg znaków. Mimo że na drodze skrzyżowań było bez liku, te często nie były w żaden sposób oznaczone. Mały, wąski skręt na Berlin gdzieś pod Krosnem, oznaczony strzałką z nazwą jakiejś lokalnej nadgranicznej wioski, S. byłby przejechał gdyby nie moja szybka reakcja.
S. próbował w poszukiwaniu skrętu do Berlina wjechać na rozmaite lokalne odnogi tej trasy, np. na teren dawnego terminalu odpraw celnych. Sam skręt na Berlin gdzieś pod Świeckiem był bardziej fatalnie oznakowany niż chyba wszystkie skrzyżowania wcześniej mijane. Niby ważne skrzyżowanie było nieoświetlone, znaki niewidoczne, malowanie pasów starte, ekwilibrystyką przy minimalnej prędkości wycelowaliśmy na właściwy pas ruchu.
Uff. Przez długi czas jadąc po autostradzie nie mogłem ochłonąć po tym co doświadczyłem. Droga z największej aglomeracji tej części Europy do naszego miasta to lokalna wioskowa droga typowa dla największego „zadupia”. Niemal każde skrzyżowanie było oznakowane tak że ktoś nie-miejscowy nie połapie się gdzie Zielona Góra, a gdzie Berlin, bo na większości lokalnych skrzyżowań tych kierunków nie uświadczysz. Owa dyrekcja od dróg zapewne ma swoje natręctwa w oznaczaniu skrzyżowań, i uznaje że miejscowy domyśli się logiką psów węszących za tropem w trzy strony, a w czwartą już biegnących, że skoro nie pisze „Zielona Góra” na bocznych kierunkowskazach, to zapewne kierunek ten jest na wprost. Dla cudzoziemców przyzwyczajonych do dokładności w oznakowaniu dróg tego typu dziwactwa nie są ani trochę zrozumiałe.
Czemu droga łącząca Zielona Górę z największym miastem w okolicy jest w tak skandalicznym stanie? Ba, czemu, mimo iż od lat się o to upominamy, wciąż nie da się dojechać z Berlina do Zielonej Góry komunikacją zbiorową bez przechodzenia granicy piechotą i kilkukilometrowego marszu z frankfurckiego dworca kolejowego na dworzec autobusowy po polskiej stronie? Czy polskie autobusy, choćby tylko te do Zielonej Góry, nie mogły zajeżdżać pod dworzec we Frankfurcie, tak jak wszystkie pozostałe?
Czemu, mimo wielokrotnych monitów, podróż koleją do Berlina tym bardziej nie jest możliwa z racji absurdalnie długiego czasu przejazdu, a ceny biletów kolejowych do Berlina są tak szokująco wysokie, że nawet o połowę wyższe od stawek na kolejach niemieckich? Zdziera się z podróżnych tyle, że za cenę dojazdu do Zielonej Góry Berlińczyk może sobie kupić dwa bilety na tani lot do Londynu! Sama podróż obfituje w dwie przesiadki, wielogodzinne czekanie, i prędkość komunikacyjną w okolicach 25 km/h, a więc niewiele więcej od prędkości powozów sprzed dwóch wieków. Podróż koleją w tej relacji to tylko naciąganie i oszukiwanie klientów.
Pojechaliśmy wczoraj wieczorem sporą grupą do Berlina na imprezę (festiwal sztuki audiowizualnej Transmediale wraz z megawielką dubstepową bibą na zakończenie, dziś o 6 rano wyjechałem z Berlina by dotrzeć do Zielonej Góry na poranny trening sztuk walki o 10 rano. Na nasz popołudniowy trening przyjeżdża nasz mieszkający w Berlinie profesor, Brazylijczyk. Potem z Berlina przyjeżdża mój czeski kolega, aby dalej jechać do Pragi (on również narzekał że drogę z Pragi do Zielonej Góry z racji fatalnego oznakowania zgubił już 10 km za polską granicą). Relacja ta ma więc swoich klientów, i miałaby ich więcej, gdyby podróż samochodem czy pociągiem nie byłaby tak trudna i niewygodna.
Kim i czym są te zielonogórskie elity, ci dziennikarze, lekarze, profesorowie, urzędnicy, dyrektorzy, skoro nie reagują na tak katastrofalny stan ongiś głównej tutejszej drogi, i skoro wcale nie potrzebne są im dobre połączenia do tutejszego centrum- tej sąsiedniej kilkumilionowej aglomeracji? Dlaczego nie przyciąga ich oferta kulturalna ani Berlina, ani nawet bliższego Frankfurtu, gdzie rzadziej, ale też wystawia się świetne musicale? Czy nie interesują ich nawet zakupy w markowych sklepach, które w normalnych warunkach byłyby w zasięgu półtoragodzinnej podróży pociągiem? Co jest przyczyną, że od lat te same apele i uwagi o poprawę komunikacji do Berlina, czy o uzupełnienie systemu nawigacji na tutejszym lotnisku tak by lądowały tu tanie linie, trafiają w pustkę? Czy tutejsze elity aż tak bardzo tego nie potrzebują?
A może dla lokalnych elit Berlin odległy tak bardzo jak Łódź od Warszawy to coś równie nieosiągalnego i egzotycznego jak Paryż czy Rzym? A może tych ludzi na taki wyjazd nie stać? Ale na co? Aby pójść do klubu i bawić się przez całą noc nie trzeba większych pieniędzy, mi na jeden wieczór starczyło 40 euro a absolutnie niczego sobie nie odmawiałem i jeszcze trwoniłem na prawo i lewo stawiając piwa kumplom. Jeśli koszt paliwa rozłożymy na komplet pasażerów, wyjdzie po kilkanaście złotych od osoby. Dojazd samochodem bez przesadnych postoi zajmuje od 2 do 3 godzin zależnie od pory dnia, wieczorny powrót autem do Zielonej Góry powinien zająć 2,5 godziny. Ale samochodem do Berlina się za bardzo nie jeździ, jak do każdych milionowych aglomeracji. Jak do wszystkich wielkich miast, najszybciej dojechać byłoby koleją, i tak też jest zorganizowana komunikacja w Berlinie- w aglomeracji najszybciej jest przemieszczać się transportem kolejowym.
Mając dobrą komunikację do Berlina, moglibyśmy czerpać pełnymi garściami z wielkomiejskiego życia wydając jedynie pieniądze na dojazd. Możliwy czas dojazdu koleją do stacji Berlin Wschodni (Ostbahnhof, około 140 km) to przy obecnym stanie torów to 1 godzina 50 minut, po poprawie stanu torów 1 godzina 20 minut. Pociągi mogłyby kursować co 2- 3 godziny, zatrzymując się jedynie w Rzepinie. W weekendy mógłby zostać wprowadzony pociąg nocny dla osób wracających z imprez, umożliwiający przesiadkę do Zielonej Góry z nocnych pociągów podmiejskich kończących bieg we Frankfurcie. Bilety byłyby na poziomie 30- 35 PLN w jedną stronę, zamiast ok. 100 PLN jak obecnie.
Samorząd wydaje rocznie 21,5 mln PLN na dotowanie pociągów regionalnych, przepłacając 2,5 krotnie cenę za jeden kilometr usługi przewozowej. Obalenie monopolu PKP, oraz, wzorem innych regionów pozyskanie innego przewoźnika kolejowego umożliwiłoby wprowadzenie bezpośrednich pociągów do Berlina. Komunikację transgraniczną między Czechami a RFN obsługuje bodaj 6 różnych przewoźników, a między Polską a RFN tylko jeden, i to właśnie stworzony polityką lokalnego samorządu monopol w ruchu transgranicznym jest przyczyną porażki. Niestety- wzrok władz Zielonej Góry sięga jedynie granic miasta, i te od lat lekceważą interes miasta na arenie regionalnej i lokalnej. Przez to do miasta dotrzeć trudno, a stan połączeń kolejowych czy lotniczych jest tego świetnym przykładem. To właśnie w tej polityce regionalnej Zielona Góra od lat jest nieobecna, podczas gdy inne miasta walczą o modernizację swoich linii kolejowych i o pozyskanie nowych przewoźników lotniczych. Ale nie Zielona Góra- jej interesy od lat kończą się z granica administracyjną miasta.
środa, 11 kwietnia 2007
Panujący nam miłościwie prezydent miasta się odezwał
Jezusie Chrystusie, to przeraża. Nasz panujący nam miłościwie prezydent miasta (no bo przecież nie "rządzący", on panuje, ale nie podejmuje decyzji, zupełnie jakby pracował w jakiejś prywatnej firmie i nie miał czasu na zarządzanie miastem) powiedział co myśli.
Nigdy nie trafiłem na żaden tekst osoby podpisującej się "Janusz Kubicki", co zresztą nie dziwi. W Zielonej Górze polityk by zostać prezydentem miasta nie musi popełniać elaboratów, ani nawet form krótkich. Tutejsze media, choćby pewien brukowiec, od polityka piśmienności nie wymagają. A tu prezydent zapisał prawie całą kolumnę 478 wyrazami, choć nie musiał. Zrobił nam wszystkim wielką łaskę.

Wreszcie poznaliśmy jego poglądy- i są one ... normalne, typowe, przeciętne. Ja się nimi rozczarowałem, bańka nadziei pod tytułem "nowy prezydent" pękła. Obawiam się, że wolę osoby patrzące daleko, mające konkretne wizje i dalekosiężne, przyszłościowe cele, nawet jeśli trącą one jakąś umiarkowaną nierealnością.
Janusz Kubicki jest kolejnym prezydentem z przypadku, efektem nagłej przedwyborczej wolty tutejszych mieszczan. Jego wygrana była powszechnym zaskoczeniem, podobnie jak wygrana jego poprzedniczki, B. Ronowicz. I prawdopodobnie podobny będzie bilans obu prezydentur. Oni oboje byli równie niewidoczni w mediach, nie zabierali głosu, chowali się za plecami innych.
Janusz Kubicki nie jest politykiem z wizją, z charyzmą. Okazał się należeć to tej mniej dalekowzrocznej połowy mieszkańców. Idei Trójmiasta Lubuskiego chyba w ogóle nie zrozumiał- wszak chodzi o połączenie trzech blisko siebie leżących miast w jeden organizm za pomocą transportu zbiorowego, który przynajmniej na tym kontynencie jest podstawowym elementem pozwalającym się na wykształcenie się aglomeracji. Połączenia drogowe pomiędzy obu miastami istnieją już teraz, i trudno powiedzieć by dzięki temu Trójmiasto to już powstało.
Transport indywidualny jest po prostu za drogi, nie tylko na polską kieszeń, ale i na kieszeń wszystkich Europejczyków jak ten kontynent długi i szeroki. Codzienne dojazdy do pracy w Zielonej Górze samochodem osobowym spod Nowej Soli kosztują miesięcznie ok. 700 do tysiąca PLN, i nawet w tym kraju mało kogo na to stać. Transport zbiorowy pozwala te koszty zbić kilkakrotnie. Cała Europa aglomeracje buduje na transporcie zbiorowym, my chcemy być inni. Co nieco o tym wiem, na studiach miałem dość konkretnie wykładaną ekonomikę miast i regionów, poza tym skrobię conieco w tej dziedzinie w ramach swojej kariery uczelnianej.
Kubicki jest prezydentem, który albo wybrał opcje chowania się w swoim gabinecie. Możliwe że woląc nie podpaść nikomu swoja wypowiedzią, nie wypowiada się niemal wcale. Może to też być prezydent, który ma po prostu wszystko głęboko w dupie. Nie występuje w publicznych debatach, nie zabiera publicznie głosu- bo i po co, skoro wielu tutejszym politykom wystarczą plecy w lokalnych mediach. Zajmuje się swoim prywatnym biznesem, toteż i odpowiednio dużo od niego i o nim słychać.
Kubicki powiedział głośno, że Trójmiasta nie widzi jako coś realnego, dla niego to twór powstający dzięki naciskom mediów. Tak też jest w istocie- brałem udział w jednej z debat na temat Trójmiasta, która miała miejsce pół roku po wyborach, i cóż się okazało? Politycy mieli to gdzieś, a działalność stowarzyszenia zawiesili przed wyborami, zapomniawszy ją odwiesić.
Cała idea nie ma sensu, jeśli jej spiritus movens są media, organizacje pozarządowe czy dziennikarze, a nie politycy. Jest przykre, że wyborów nie wygrał ktoś, kto owe Trójmiasto rozumiałby i przekułby w czyn. Przecież wystarczy tak niewiele- tani, częsty, szybki i wygodny transport. Takie coś planowano już od lat 70-tych. Dzięki połączeniu się w 200-tysięczna aglomerację Zielona Górta mogłaby stać się bardziej atrakcyjnym miastem, z racji na zwiększenie się rynku widzów spektakli, uczestników imprez, konsumentów w sklepach. Mogłaby się łatwiej wykreować na główne miasto Zachodniej Polski, i wreszcie przekroczyć tą barierę demograficzną po której miasto jest wreszcie atrakcyjne do mieszkania z racji większych efektów skali. Ekonomia ekonomią, pisać można wiele, a lata lecą. A konkretnie czwarta dekada.
Ale możliwe jest też że Kubicki chowa do trumny ideę Trójmiasta bo to nie on ją wymyślił (wspomina też o niebezpieczeństwie "narzędzia do autoprezentacji i autopromocji" osób podpisujących się pod realizacją tej idei.) Ale też nie wymyślił jej nikt ze współczesnych, to plany z brodą z lat 70-tych, kiedyto planowano Zielonogórski Zespół Mieszkaniowy połączony Szybką Koleją Miejską od Czerwieńska do Nowej Soli i nawet Głogowa. Stworzono i wypromowano jedynie nową nazwę dla tej idei. Kubicki jawi się na tle tej starej idei jako polityk tak zazdrosny, że niezdolny do jakiejkolwiek współpracy- przecież przy okazji mógły wówczas wykreować kogoś innego niż on sam.
Tutejsza polityka to bagno, a biorący udział w tej taplaninie jakby nigdy nie słyszeli o tym że nie wszystko jest grą o sumie stałej, zerowej. Ba, zdaje się że oni nie słyszeli o teorii gier.
Kubicki Janusz , "Lubuskie Trójmiasto, medialna bańka", [w:] Puls, kwiecień 2007, Dostępne On-line: www.puls.ctinet.pl
patrz również: Artykuł o teorii gier i grze o sumie zerowej, http://pl.wikipedia.org/wiki/Gra_o_sumie_sta%C5%82ej
Nigdy nie trafiłem na żaden tekst osoby podpisującej się "Janusz Kubicki", co zresztą nie dziwi. W Zielonej Górze polityk by zostać prezydentem miasta nie musi popełniać elaboratów, ani nawet form krótkich. Tutejsze media, choćby pewien brukowiec, od polityka piśmienności nie wymagają. A tu prezydent zapisał prawie całą kolumnę 478 wyrazami, choć nie musiał. Zrobił nam wszystkim wielką łaskę.

Wreszcie poznaliśmy jego poglądy- i są one ... normalne, typowe, przeciętne. Ja się nimi rozczarowałem, bańka nadziei pod tytułem "nowy prezydent" pękła. Obawiam się, że wolę osoby patrzące daleko, mające konkretne wizje i dalekosiężne, przyszłościowe cele, nawet jeśli trącą one jakąś umiarkowaną nierealnością.
Janusz Kubicki jest kolejnym prezydentem z przypadku, efektem nagłej przedwyborczej wolty tutejszych mieszczan. Jego wygrana była powszechnym zaskoczeniem, podobnie jak wygrana jego poprzedniczki, B. Ronowicz. I prawdopodobnie podobny będzie bilans obu prezydentur. Oni oboje byli równie niewidoczni w mediach, nie zabierali głosu, chowali się za plecami innych.
Janusz Kubicki nie jest politykiem z wizją, z charyzmą. Okazał się należeć to tej mniej dalekowzrocznej połowy mieszkańców. Idei Trójmiasta Lubuskiego chyba w ogóle nie zrozumiał- wszak chodzi o połączenie trzech blisko siebie leżących miast w jeden organizm za pomocą transportu zbiorowego, który przynajmniej na tym kontynencie jest podstawowym elementem pozwalającym się na wykształcenie się aglomeracji. Połączenia drogowe pomiędzy obu miastami istnieją już teraz, i trudno powiedzieć by dzięki temu Trójmiasto to już powstało.
Transport indywidualny jest po prostu za drogi, nie tylko na polską kieszeń, ale i na kieszeń wszystkich Europejczyków jak ten kontynent długi i szeroki. Codzienne dojazdy do pracy w Zielonej Górze samochodem osobowym spod Nowej Soli kosztują miesięcznie ok. 700 do tysiąca PLN, i nawet w tym kraju mało kogo na to stać. Transport zbiorowy pozwala te koszty zbić kilkakrotnie. Cała Europa aglomeracje buduje na transporcie zbiorowym, my chcemy być inni. Co nieco o tym wiem, na studiach miałem dość konkretnie wykładaną ekonomikę miast i regionów, poza tym skrobię conieco w tej dziedzinie w ramach swojej kariery uczelnianej.
Kubicki jest prezydentem, który albo wybrał opcje chowania się w swoim gabinecie. Możliwe że woląc nie podpaść nikomu swoja wypowiedzią, nie wypowiada się niemal wcale. Może to też być prezydent, który ma po prostu wszystko głęboko w dupie. Nie występuje w publicznych debatach, nie zabiera publicznie głosu- bo i po co, skoro wielu tutejszym politykom wystarczą plecy w lokalnych mediach. Zajmuje się swoim prywatnym biznesem, toteż i odpowiednio dużo od niego i o nim słychać.
Kubicki powiedział głośno, że Trójmiasta nie widzi jako coś realnego, dla niego to twór powstający dzięki naciskom mediów. Tak też jest w istocie- brałem udział w jednej z debat na temat Trójmiasta, która miała miejsce pół roku po wyborach, i cóż się okazało? Politycy mieli to gdzieś, a działalność stowarzyszenia zawiesili przed wyborami, zapomniawszy ją odwiesić.
Cała idea nie ma sensu, jeśli jej spiritus movens są media, organizacje pozarządowe czy dziennikarze, a nie politycy. Jest przykre, że wyborów nie wygrał ktoś, kto owe Trójmiasto rozumiałby i przekułby w czyn. Przecież wystarczy tak niewiele- tani, częsty, szybki i wygodny transport. Takie coś planowano już od lat 70-tych. Dzięki połączeniu się w 200-tysięczna aglomerację Zielona Górta mogłaby stać się bardziej atrakcyjnym miastem, z racji na zwiększenie się rynku widzów spektakli, uczestników imprez, konsumentów w sklepach. Mogłaby się łatwiej wykreować na główne miasto Zachodniej Polski, i wreszcie przekroczyć tą barierę demograficzną po której miasto jest wreszcie atrakcyjne do mieszkania z racji większych efektów skali. Ekonomia ekonomią, pisać można wiele, a lata lecą. A konkretnie czwarta dekada.
Ale możliwe jest też że Kubicki chowa do trumny ideę Trójmiasta bo to nie on ją wymyślił (wspomina też o niebezpieczeństwie "narzędzia do autoprezentacji i autopromocji" osób podpisujących się pod realizacją tej idei.) Ale też nie wymyślił jej nikt ze współczesnych, to plany z brodą z lat 70-tych, kiedyto planowano Zielonogórski Zespół Mieszkaniowy połączony Szybką Koleją Miejską od Czerwieńska do Nowej Soli i nawet Głogowa. Stworzono i wypromowano jedynie nową nazwę dla tej idei. Kubicki jawi się na tle tej starej idei jako polityk tak zazdrosny, że niezdolny do jakiejkolwiek współpracy- przecież przy okazji mógły wówczas wykreować kogoś innego niż on sam.
Tutejsza polityka to bagno, a biorący udział w tej taplaninie jakby nigdy nie słyszeli o tym że nie wszystko jest grą o sumie stałej, zerowej. Ba, zdaje się że oni nie słyszeli o teorii gier.
Kubicki Janusz , "Lubuskie Trójmiasto, medialna bańka", [w:] Puls, kwiecień 2007, Dostępne On-line: www.puls.ctinet.pl
patrz również: Artykuł o teorii gier i grze o sumie zerowej, http://pl.wikipedia.org/wiki/Gra_o_sumie_sta%C5%82ej
O kabaretach słów kilka, czyli obituarium dla zagłębia kabaretowego
Cóż że wiele z tych najlepszych polskich narodziło się w Zielonej Górze, skoro występują głównie za granicą? Dla przykładu kabaret Hrabi nawet już tu zbytnio nie rezyduje, występując z rzadka w tym regionie, a już w Zielonej Górze to pojawia się rzadziej niż raz w roku. (Sprawdź: http://www.hrabi.pl/terminy/terminy.html )
W Zielonej Górze , podobno i rzekomo zagłębiu kabaretowym, brakuje wydawałoby sie podstawowej infrastruktury tego typu kabaretów: otóż nie ma tutaj nawet "Comedy Club", znanego chocby z Anglii klubu specjalizującego się w kabaretach. Lukę tą zapełniała "Gęba" i inne kluby studenckie typu Karton etc., ale dziś większości z nich już nie ma. Obawiam się że z prozaicznego powodu braku infrastruktury zagłębie kabaretowe odeszło do lamusa. Po prostu nie ma gdzie kabaretom występować, szczególnie tym co "lepsiejszym".
Aśka Kołaczkowska z "Hrabiego" raz na koniec swego varieté wyciągnęła taką arię, że wyszedł z niej talent niezgorszy niż Alison Jiear, brytyjska artystka znana głównie z kabaretów. Twórczość Alison polecam wszystkim, i mam nadzieję ze może Asia pójdzie kiedyś w jej ślady nie bojąc się zamienić kabaret w coś nie tylko do śmiechu. Przecież kabaret to nie tylko śmiech i skecze, ale także taniec, śpiew, teatr. Można sobie sprawdzić w encyklopedii jak ktoś nie wierzy (http://en.wikipedia.org/wiki/Cabaret )
YOU'RE MY WORLD, śpiewa ALISON JIEAR
W Zielonej Górze , podobno i rzekomo zagłębiu kabaretowym, brakuje wydawałoby sie podstawowej infrastruktury tego typu kabaretów: otóż nie ma tutaj nawet "Comedy Club", znanego chocby z Anglii klubu specjalizującego się w kabaretach. Lukę tą zapełniała "Gęba" i inne kluby studenckie typu Karton etc., ale dziś większości z nich już nie ma. Obawiam się że z prozaicznego powodu braku infrastruktury zagłębie kabaretowe odeszło do lamusa. Po prostu nie ma gdzie kabaretom występować, szczególnie tym co "lepsiejszym".
Aśka Kołaczkowska z "Hrabiego" raz na koniec swego varieté wyciągnęła taką arię, że wyszedł z niej talent niezgorszy niż Alison Jiear, brytyjska artystka znana głównie z kabaretów. Twórczość Alison polecam wszystkim, i mam nadzieję ze może Asia pójdzie kiedyś w jej ślady nie bojąc się zamienić kabaret w coś nie tylko do śmiechu. Przecież kabaret to nie tylko śmiech i skecze, ale także taniec, śpiew, teatr. Można sobie sprawdzić w encyklopedii jak ktoś nie wierzy (http://en.wikipedia.org/wiki/Cabaret )
YOU'RE MY WORLD, śpiewa ALISON JIEAR
poniedziałek, 9 kwietnia 2007
Electronic Easter @ SH, 8 kwietnia 2007
Dramy są ciężkie, a zielonogórski dramendbejs jest bardzo ciężki, bardzo techniczny. Ja tam wychowałem się na typowych dżampach gdzie jest toaster (nawijacz) i didżej. W Zielonej Górze nawijacze na imprezach dramowych to rzadkość, towar importowany i pokazywany z rzadka. Brakuje lokalnych ludzi którzy nawijaliby do dramów.
W ogóle nie ma u nas sceny junglowej, dżamp-ap-dramendbejsowej. Ostatnio kupiłem sobie jedna płytę Testera, ale niestety- nie mogłem jej odsłuchać, w domu rodziców już nie znalazłem adaptera. Komuś go oddali bo myśleli że się nie przyda, a tutaj winyle rządzą.
Pojechałem ja ci ostatnio na dramy i jungle do Warszawy (Junglistz Spring Meeting). Wreszcie coś normalnego, line-up z MC’s (nawijaczami) i didżejami aż do rana, u nas nawet lajnapu nie wywieszają. Ludzie skaczą niezmordowanie do 7 rano, kiedy wychodzę. W Zielonej Górze wyszedłem chwilkę przed trzecią. Rozczarowałem się. Ja wolę chyba lżejszą muzę i nieco nawijek. Sam nie zagram chyba że z laptopa, płyt tyle nie mam, ale ponarzekać mogę.
W ogóle nie ma u nas sceny junglowej, dżamp-ap-dramendbejsowej. Ostatnio kupiłem sobie jedna płytę Testera, ale niestety- nie mogłem jej odsłuchać, w domu rodziców już nie znalazłem adaptera. Komuś go oddali bo myśleli że się nie przyda, a tutaj winyle rządzą.
Pojechałem ja ci ostatnio na dramy i jungle do Warszawy (Junglistz Spring Meeting). Wreszcie coś normalnego, line-up z MC’s (nawijaczami) i didżejami aż do rana, u nas nawet lajnapu nie wywieszają. Ludzie skaczą niezmordowanie do 7 rano, kiedy wychodzę. W Zielonej Górze wyszedłem chwilkę przed trzecią. Rozczarowałem się. Ja wolę chyba lżejszą muzę i nieco nawijek. Sam nie zagram chyba że z laptopa, płyt tyle nie mam, ale ponarzekać mogę.
23.03.2007. Ostatnia impreza sezonu w Roksanie: East West Rockers & Big Man Tryton
Trzytonowa selekcja się kończyła kiedy wpadłem. Ach, żeby w Zielonej Górze była jakakolwiek większa sala do koncertów, to by się działo. Chłopaki dali świetny koncert w Wołowie (jak ktoś nie wie, to jest to miasto na linii kolejowej Wrocław- Zielona G.) Tam ludzie mieli do dyspozycji stara poniemiecką halę imprezową, a u nas zlikwidowano zielonogórską estradę, więc jeśli ktoś występuje, to sufit ma metr nad sobą. Zresztą, ludzi tyle z tego miasta wyjechało, że większa sala wydaje się zbyteczna- wystarczy jedcna piąta powierzchni sali z powiatowego Wołowa.
Łap samolot, łap samolot. Pada deszcz, pada deszcz. Cheeba dance, Cheeba dance. Tak, tak- łap samolot to taki ruch rękoma jakby się łapało samoloty który na komendę wykonuje cała publika klubu. Inne figury podobnie. Ot, chłopaki zrobiły małą szkołę tańczenia densholu po jamajsku. I naprawdę to tak wygląda, nie żartuję. Przez godzinę kiedyś skakałem na podobnej imprezie gdzie komend było sporo więcej.
Niestety, nie było ”Poland Story” (spolszczonej wersji „England Story” autorstwa YT), bo to co bodajże Chleba zaśpiewał, było na nie tym riddimie i słowa nawet nie były zrozumiałe. A w Wołowie wyszło im to tak świetnie.
No cóż, tutejsze warunki były trochę drastyczne. Było strasznie gorąco, policja przychodziła bodaj dwa razy by ściszyć muzykę bo ludzie protestują. Ludzie zamiast siedzieć w zapoconej knajpie, wylegli na zewnątrz, hałasowali i rzucali butelkami. Część była za biedna by wejść i bawiął się na zewnątrz albo zbierała na wejście. W innych miastach tego nie ma, nigdy takich motywów nie zauważyłem. To w Zielonej ludzie są tak biedni by posuwać się do tak drastycznych kroków jak sępienie pod klubem. Szczęśliwy kto ma kolegów w środku i może zostawić na bramce komórkę by wejść i dostać od nich pieniądze na wejście jeśli jego znajomi je mają…
Była to ostatnia impreza sezonu w Roksanie. Nic już nie będzie aż do zimy, bo imprezy przeszkadzają mieszkańcom mającym latem otwarte okna. A najbardziej im przeszkadza trajkocząca na zewnątrz biedna młodzież nie mająca na wejście. Bieda drażni tak że lepiej jej zakazać.
Łap samolot, łap samolot. Pada deszcz, pada deszcz. Cheeba dance, Cheeba dance. Tak, tak- łap samolot to taki ruch rękoma jakby się łapało samoloty który na komendę wykonuje cała publika klubu. Inne figury podobnie. Ot, chłopaki zrobiły małą szkołę tańczenia densholu po jamajsku. I naprawdę to tak wygląda, nie żartuję. Przez godzinę kiedyś skakałem na podobnej imprezie gdzie komend było sporo więcej.
Niestety, nie było ”Poland Story” (spolszczonej wersji „England Story” autorstwa YT), bo to co bodajże Chleba zaśpiewał, było na nie tym riddimie i słowa nawet nie były zrozumiałe. A w Wołowie wyszło im to tak świetnie.
No cóż, tutejsze warunki były trochę drastyczne. Było strasznie gorąco, policja przychodziła bodaj dwa razy by ściszyć muzykę bo ludzie protestują. Ludzie zamiast siedzieć w zapoconej knajpie, wylegli na zewnątrz, hałasowali i rzucali butelkami. Część była za biedna by wejść i bawiął się na zewnątrz albo zbierała na wejście. W innych miastach tego nie ma, nigdy takich motywów nie zauważyłem. To w Zielonej ludzie są tak biedni by posuwać się do tak drastycznych kroków jak sępienie pod klubem. Szczęśliwy kto ma kolegów w środku i może zostawić na bramce komórkę by wejść i dostać od nich pieniądze na wejście jeśli jego znajomi je mają…
Była to ostatnia impreza sezonu w Roksanie. Nic już nie będzie aż do zimy, bo imprezy przeszkadzają mieszkańcom mającym latem otwarte okna. A najbardziej im przeszkadza trajkocząca na zewnątrz biedna młodzież nie mająca na wejście. Bieda drażni tak że lepiej jej zakazać.
Dni Sztuki Współczesnej- kilka słów
Jest niewiarygodne że w tym umierającym mieście znalazł się ktoś kto zorganizował Dni Sztuki Współczesnej. Urząd Miejski nie wsparł inicjatywy dziewczyn, oni nie dali na to ani złotówki. Cała impreza miała mi bliżej nieznanych sponsorów i podobno budżet oscylował w okolicach 1500 PLNów. Jeśli idzie o stosunek jakości do kosztów, to wyszło niezwykle dobrze. Ale co chwilę były organizacyjne wpadki, sympatyczne zresztą, choć niekiedy irytujące.
Co można pokazać w tak biednym mieście na wystawie sztuki w obdrapanej hali? Wrzut lokalnego twórcy ars murale, wykonany ponoć dzień wcześniej. Świetny, twórca zasłużył na wcześniejszą wystawę w tutejszym BWA. Wiele frapujących prac, ogólnie zajmujących, choć znalazły się tam także prace banalne. W Starej Winiarni wystawiali się: Basia Bańda, Seweryn Swacha, Michał Jankowski, Rafał Wilk, Krzysztof Pańtak, Jarek Jeschke, Sławek Czajkowski. Było nawet wino i ta odrobina elegancji, oczywiście w skłoterskim stylu.
Koncerty wypadły świetnie. Trip hop, jaki zapodali S. z ekipą, naprawdę wprawiał ludzi w bauns. To było coś na bardzo dobrym poziomie. Po prostu lokalne gwiazdy. Niestety, organizatorkom zabrakło 60 zł na ochroniarza (co nie dziwi przy wielkości budżetu) i około pierwszej w nocy na terenie Starej Winiarni pojawili się nieproszeni goście rzekomo myszkujący po zapleczu i pomieszczeniach nieprzeznaczonych do przebywania w nich. Organizatorki zadecydowały o zamknięciu imprezy, czego się przecież nie robi. Mogły poprosić lokalną ekipę o przepłoszenie niepożądanych osób, a zamiast tego poprosiły wszystkich o opuszczenie imprezy. Nawet ludzie od dramów podobno nie zaczęli grać, Monosylabikk także nie. Szkoda.
Drugi dzień to były filmy. Chyba lokalne, nie wiem. Niektóre śmieszne, choć slapstickowe (humor trans-gender), inne schematyczne. Inne były rodzajem popisu i lansu uczniów plastyka. No cóż- taka jest tutejsza sztuka. Jej ogromną wadą jest to ze jest autentyczna. Postacie na filmie używają dosadnego „języka bez ściem”, mówią „spierdalaj” kiedy trzeba, noszą dresy i nie są obłudą prawdziwego życia jaką znamy ze szklanego ekranu. To kino młode, o problemach ludzi młodych.
Wielkie dzięki za to. Za to że lokalni twórcy mogli się zaprezentować. My daliśmy pokaz tańca walki, koślawy bo koślawy, ale był. Wracając zostałem lekko przyatakowany z buta i piąstki przez lokalnych zwolenników neonazizmu i poglądów Korwina- Mikke, które ostatnio publicznie skrytykowałem. Cóż- jest taka Zielona Góra, i taka inna.
Co można pokazać w tak biednym mieście na wystawie sztuki w obdrapanej hali? Wrzut lokalnego twórcy ars murale, wykonany ponoć dzień wcześniej. Świetny, twórca zasłużył na wcześniejszą wystawę w tutejszym BWA. Wiele frapujących prac, ogólnie zajmujących, choć znalazły się tam także prace banalne. W Starej Winiarni wystawiali się: Basia Bańda, Seweryn Swacha, Michał Jankowski, Rafał Wilk, Krzysztof Pańtak, Jarek Jeschke, Sławek Czajkowski. Było nawet wino i ta odrobina elegancji, oczywiście w skłoterskim stylu.
Koncerty wypadły świetnie. Trip hop, jaki zapodali S. z ekipą, naprawdę wprawiał ludzi w bauns. To było coś na bardzo dobrym poziomie. Po prostu lokalne gwiazdy. Niestety, organizatorkom zabrakło 60 zł na ochroniarza (co nie dziwi przy wielkości budżetu) i około pierwszej w nocy na terenie Starej Winiarni pojawili się nieproszeni goście rzekomo myszkujący po zapleczu i pomieszczeniach nieprzeznaczonych do przebywania w nich. Organizatorki zadecydowały o zamknięciu imprezy, czego się przecież nie robi. Mogły poprosić lokalną ekipę o przepłoszenie niepożądanych osób, a zamiast tego poprosiły wszystkich o opuszczenie imprezy. Nawet ludzie od dramów podobno nie zaczęli grać, Monosylabikk także nie. Szkoda.
Drugi dzień to były filmy. Chyba lokalne, nie wiem. Niektóre śmieszne, choć slapstickowe (humor trans-gender), inne schematyczne. Inne były rodzajem popisu i lansu uczniów plastyka. No cóż- taka jest tutejsza sztuka. Jej ogromną wadą jest to ze jest autentyczna. Postacie na filmie używają dosadnego „języka bez ściem”, mówią „spierdalaj” kiedy trzeba, noszą dresy i nie są obłudą prawdziwego życia jaką znamy ze szklanego ekranu. To kino młode, o problemach ludzi młodych.
Wielkie dzięki za to. Za to że lokalni twórcy mogli się zaprezentować. My daliśmy pokaz tańca walki, koślawy bo koślawy, ale był. Wracając zostałem lekko przyatakowany z buta i piąstki przez lokalnych zwolenników neonazizmu i poglądów Korwina- Mikke, które ostatnio publicznie skrytykowałem. Cóż- jest taka Zielona Góra, i taka inna.
Subskrybuj:
Posty (Atom)